Dwie matki…

A jednak stało się to, czego się tak obawiałam – i myślę, że mojemu maleńkiemu synkowi słowo „mama” kojarzy się z dwiema różnymi osobami – z tą, która je kąpie, ubiera i przebiera – oraz z moimi mlecznymi piersiami. Czasami myślę, że niemowlęciu – ostatecznie – bardziej potrzebna jest sprawna opiekunka (choćby nawet była robotem…), niż nawet najbardziej kochająca, niepełnosprawna mama. Bo w rzeczywistości tak niewiele jest rzeczy, które mogę zrobić dla mojego synka. I lękam się, że tak już będzie zawsze…

 

I tylko kiedy karmię Antosia, buntowniczo szepcę mu do uszka: „To ja jestem Twoją mamusią, maleńki. To ja Ciebie urodziłam, a nie babcia. Jesteś tylko mój… Mój i tatusia, Bulbulku…”

 

Bo mam wrażenie, że moja mama jest tak szaleńczo zakochana we wnuku, że karmiłaby go i własną piersią, gdyby tylko mogła. Na szczęście nie może…. (Któregoś dnia powiedziałam jej, że najlepiej by było, gdyby go w ogóle adoptowała…)

 

Ale głośno jej tego nie powiem, bo wiem, że jestem zdana na jej pomoc (przynajmniej dopóki P. jest w pracy) – mogłaby się jeszcze obrazić i przestać mi pomagać. A przecież – co mnie niezmiennie doprowadza do łez rozpaczy – nie potrafię nawet sama wyjąć małego z łóżeczka, aby go nakarmić… Co ze mnie za matka?!

 

Jakieś smutne jest to moje upragnione macierzyństwo…aż czasami zastanawiam się, czy to aby nie był błąd?

Postscriptum: Nie był. 🙂

3 odpowiedzi na “Dwie matki…”

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *