Modlitwa – poradnik użytkownika.

Jestem przekonana, że nawet „gotowe” (czyli uświęcone tradycją) teksty modlitw mogą nieść głęboką treść, jeśli tylko wypowiadane są nie tylko ustami, ale również „sercem.”

Jednak w przypadku niektórych modlitw przeszkodą może być ich archaiczny język – i wtedy zatrzymujemy się w rozwoju modlitwy na poziomie swego rodzaju recytacji wierszy.

„Kiedy dorosłam, przestałam się modlić. – napisała pewna młoda Niemka – Nie myślałam bowiem tak, jak mówiłam, kłamać zaś nie chciałam.”

I to jest właśnie to,co ludzie nazywają „klepaniem paciorka…”

Myślę, że (prawie zawsze) warto ROZUMIEĆ to, co się mówi. Dlatego wydaje mi się, że warto już bardzo małe dzieci uczyć, że mogą się zwracać do Boga również „własnymi słowami.” Zdziwilibyście się, ilu ludzi zarzuciło modlitwę właśnie dlatego, że nikt im nigdy nie powiedział, że nie muszą się sztywno trzymać „paciorka.” Obiecuję, że postaram się wychować synka inaczej.

Oczywiście, najłatwiej nam (mnie!) przychodzi modlitwa prośby, co wieczór też robię „rachunek sumienia” i przepraszam Boga za to, co mi się nie udało, dziękując za różne drobne radości. Powiedziałabym nawet, że odkąd nie mogę się spowiadać, ten codzienny „raport duchowy” stał się wręcz podstawą mojej modlitwy. Ale Bóg, w swej miłości, dawał mi doświadczać także innych jej rodzajów. Bardzo lubię modlić się z Pismem Świętym (mam nawet powiedzonko, że „modlitwa jest odpowiedzią człowieka na Słowo Boże, a Słowo Boże jest odpowiedzią na modlitwę człowieka.”).

Gdy już zupełnie „nie wiem” jak mam się modlić, czytam sobie jakiś fragment z Biblii (np. któreś z czytań mszalnych na dany dzień) i zawsze z tego jakaś modlitwa „wypłynie.”  W ogóle, jako znanej „gadule” łatwiej mi zawsze przychodziła modlitwa „słowem”, niż myślą – mówienie głośno do Boga pomagało mi sobie uświadomić Jego żywą Obecność (choć czasami powodowało to zdziwione komentarze podglądających mnie ludzi w stylu: „Ty, patrz, ona gada do ściany!”:)); łatwiej też mi było wpleść w modlitwę wszelkie „rozproszenia” – kiedy mi coś przychodzi do głowy, po prostu mówię o tym Bogu, zamiast tracić czas na myśli w stylu: „O, rany, znowu o tym pomyślałam – nie, nie, nie wolno mi teraz o tym myśleć! Przecież TERAZ mam się modlić!” 🙂

Zdarzały mi się jednak także chwile głębokiej kontemplacji (szczególnie było mi o to łatwo przed Najświętszym Sakramentem – ja patrzę na Niego, On patrzy na mnie i już nic nie trzeba mówić…), albo modlitwy uwielbienia, kiedy to, mówiąc obrazowo, mówi się Panu Bogu komplementy. Modliłam się śpiewem, tańcem, modlitwą językami…

A w ogóle to wydaje mi się, że kto chce „nauczyć się” modlić, powinien po prostu zacząć!:) Tyle jest bowiem „sposobów na modlitwę”, ilu ludzi na tym świecie – i każdy powinien znaleźć własny.  Na drzwiach pewnej kaplicy widziałam kartkę z napisem: Im rzadziej się modlisz, tym gorzej to idzie!” Sprawdziłam. To prawda.

47 odpowiedzi na “Modlitwa – poradnik użytkownika.”

  1. zgadzam się…im rzadziej, tym trudniej…ale klepac zdrowaski tak bez przekonania to tez zaden sposob…modlitwa (ta dobra) powinna byc spontaniczna i płynac z serca czlowieka…

    1. Widzisz, contessino, „apetyt rośnie w miarę jedzenia” – ci, którzy nigdy się nie modlą, raczej „spontanicznie” nie nabiorą do tego przekonania.

  2. Witaj Albo! Moja młodsza odnoga od piekła (czyt. potomek) modli się całym sobą: „… chleba naszego powszedniego, dwie bułeczki z szyneczką, daj nam dzisiaj…” I robił to szczerze. Na szczęście tylko raz. Ale mi się podobało. 🙂

    1. Panu Bogu na pewno też – nie przejmuj się, On ma poczucie humoru (bo inaczej, skąd byśmy my je wzięli?:)). Moi znajomi opowiadali mi kiedyś, jak ich 4-letni wówczas synek widząc księdza przyjmującego komunię zawołał: „Mama, patrz! Zjadł Go! I jeszcze popił!” Wzruszające są te dzieci, które modlą się „za Pana Jezusa, żeby nie zachorował” albo „za babcię, żeby duża rosła.”

  3. No i jestem. Zostawiłaś ślad, więc wpadłam. Poczytam jeszcze ale już widzę, ze jesteśmy różne 😉 Ty jesteś osobą wierzącą, ja ateistką. Jesteś przeciwna aborcji, a ja pytam: a co z prawem do urodzenia zdrowego dziecka?Ale pomimo wielu różnic będzie mi miło jeśli będziesz komentowała moje posty i jeśli pozwolisz mi tutaj wypowiadać własne zdanie.Nie zawsze musimy się zgadzać, ale poznawanie osób mających inne zdanie rozwija i poszerza horyzonty :)))

    1. Jasne, żeby była dyskusja, muszą być przynajmniej dwa różne zdania, więc się nie przejmuj. 🙂 Ale co do „prawa do urodzenia ZDROWEGO dziecka” to ja bym raczej zapytała, czy MUSI to koniecznie oznaczać prawo do pozbycia się dziecka CHOREGO? Gdyby moja matka skorzystała w swoim czasie z tego „prawa” to byśmy dziś nie rozmawiały ze sobą. Mam porażenie mózgowe, IQ 140 i dwa celująco ukończone kierunki studiów – na podstawie czego sądzisz, że masz większe „prawo” do życia, niż tacy, jak ja? Widzisz, ja zawsze będę „zagrożona litością innych” (np. w postaci eutanazji) i dlatego MUSZĘ być przeciw. Bo mnie to osobiście dotyczy, a Ciebie nie. Zresztą, widzisz, na tym świecie nic nie jest pewne… Urodziłam ślicznego, zdrowego chłopczyka (choć nie uważam, bym mogła sobie to „zagwarantować”) ale za kilkanaście lat on może np. ulec wypadkowi – i czy powinnam mieć wówczas prawo do zabicia go, ponieważ nie byłby już tym doskonałym „produktem”, który sobie zamawiałam? I zaznaczam, że nie ma to absolutnie żadnego związku z tym, w co wierzę. Wpadaj częściej!

      1. Alba, w tym samym kontekście o ile sobie przypominam, to Beethoven, był którymś tam dzieckiem syfilityczki i były wszelkie przesłanki do aborcji ( zdrowotne, społeczne i wszelkie inne teraz tak ochoczo poruszane). A ja tak lubię Jego sonaty…..

        1. Syfilitycznej prostytutki i alkoholika, mar. 🙂 Na płodowym etapie rozwoju NICZEGO nie można być pewnym – znałam przypadki, że lekarze doradzali aborcję, a dziecko rodziło się zdrowe – znałam też takie, że dziecko, które rodziło się bardzo chore, później rozwijało się normalnie. Co to zatem znaczy „urodzić zdrowe dziecko”? I czy w ogóle można to sobie jakoś „zagwarantować”? Nie wiem… Chyba tylko drogą genetycznych manipulacji…Moja mama nie miała „prawa” do zdrowej, ślicznej córeczki? Miała, każdy ma – przecież dziecko niepełnosprawne to zawsze jest coś „co się zdarza tylko innym”. Ale…czy to automatycznie znaczy, że mnie nie powinno tutaj być? A co do ateistów – nie wszyscy (na szczęście) są tacy, jak nasz przyjaciel. Zresztą zdaje mi się, że on tu przychodzi i wylewa swoją żółć na mnie, bo coraz mniej jest miejsc w Sieci, w których witają go z radością. Ale może się mylę.

          1. A co do ateistów -> nie wszyscy (na szczęście) są tacy, jak nasz przyjaciel.> Zresztą zdaje mi się, że on tu przychodzi i wylewa swoją> żółć na mnie, bo coraz mniej jest miejsc w Sieci, w> których witają go z radością. Ale może się mylę.Widzę w tym raczej dowód uwiądu myśli ateistycznej i totalnego niepokoju, że wiara w Boga nie chce w sposób naturalny umrzeć i nadal ma się całkiem dobrze. Trywialnym błędem wielu ateistów jest utożsamianie wiary w Boga z wiarą w krasnoludki, garbate aniołki czy też niebiańskie czajniczki. Agresywny styl ateistycznej retoryki i wysoki stopień jej dogmatyzacji (tego nowego świeckiego fundamentalizmu) , można wytłumaczyć jedynie głębokim niepokojem ateistów o przyszłość ateizmu.

          2. Ileż ja już przeżyłam tych ogłoszeń o „śmierci Boga” – i wszystkie, jak dotąd, okazują się mocno przesadzone. 🙂 Na ścianie w londyńskim metrze widniał napis: GOD IS DEAD – NIETZSCHE. Dopisek pod spodem brzmiał: NIETZSCHE IS DEAD – GOD.

          3. .Moja mama nie miała> „prawa” do zdrowej, ślicznej córeczki? Miała, każdy ma -> przecież dziecko niepełnosprawne to zawsze jest coś „co> się zdarza tylko innym”. Ale…czy to automatycznie> znaczy, że mnie nie powinno tutaj być? Nie sądzę, by Twoja Mama miała jakiekolwiek powody do tego, żeby żałować Twojego przyjścia na świat. Jesteś dowodem niezbadanych wyroków Opatrzności….

    1. A może to jest tak, jak z miłością? Każdy to „umie”, nie wiedząc o tym? Sama nie wiem… Czytałam kiedyś o badaniach pewnego neurologa, zresztą niewierzącego, który stwierdził, że cały ten nasz złożony mózg wydaje się być stworzony do doznań duchowych.

      1. To prawda, są nawet badania socjologiczne, które potwiedzają fakt, że ludzie wierzący i religijni są w życiu szczęśliwsi i żyją dłużej niż bezwyznaniowi.

        1. Nie rozśmieszaj mnie. Czyżby z góry skazałeś mnie na przedczesną śmierć? Religijna nie jestem, raczej bezywznaniowa – nic tylko z twojego punktu widzenia brać sznur i się wieszać? Ale tego nie zrobię bo jestem szczęśliwa chociaż życie bywa czasem przygnębiające. Riedel śpiewał „W życiu piękne są tylko chwile”. Myślę, że te chwile są wtedy gdy uświadamiam sobie, że jestem, że żyję i że nie jestem tu tylko po to aby być niewolnikiem 🙂

          1. Nie jestem od skazywania kogokolwiek na śmierć, to po pierwsze. Badania wykazują to co wykazują,można to akceptować lub nie, ale to są fakty. Skoro ci dobrze ze swoją „bezwyznaniowością” to naprawdę nie mój problem. Moja wiara nigdy mnie nie uczyniła żadnym niewolnikiem, wprost przeciwnie, dzięki niej i dzięki Bogu, czuję się nadzwyczaj wolny.

          2. Ciekawe jak prezentują się te wyniki wśród szczęśliwych osob niereligijnych? Nie lubię takich wypowiedzi jak twoja. Wybacz. Bije z nich pycha. Znam wielu szczęśliwych ateistów ( w tym wspaniałego komunistę-altruistę), kilku buddystów, kilku agnostyków i kilku bezwyznaniowców jak ja. I wielu nieszczęśliwych katolików. Czy to mi daje prawo sądzić, ze katolicy są nieszczęśliwi ? Ciekawe, ze jak mam zaakceptować Twoje wyniki badań a Ty moje o wpływie ascezy seksualnej na psychikę człowieka tak ochoczo je „ściąłeś”. A też mogłam napisać-takie są fakty i można się z nimi zgadzać bądź nie.

          3. Masz swój punkt widzenia a ja swój, nie widzę w tym żadnej mojej pychy, czemu tak zaraz nerwowo reagujesz, mierzi cię moja wiara ? Nie ja przeprowadzałem te badania, tylko socjologowie w USA. Nie wstydzę się mojej wiary w Chrystusa i jest mi z nią bardzo dobrze, byłem agnostykiem i bezbożnikiem, ale to nie dla mnie, bez sensu i celu.

          4. Jesli mam być szczera jest mi obojętne w co Ty wierzysz i w co inni wierzą ( póki nie narzuca się mi tego prawem świeckim). Tyle wokół „wierzących” a zło i nieczulość na innych pęcznieje. Dlatego wolę aby mnie nie bombardowano czyjąś wiarą ale wdrażano ją w życie. Tak się składa ( z obserwacji), iż im więcej ktoś gardłuje za swoją miłością do Boga tym mniej jej ma dla bliźniego. Mniej wyrozumiałości. PS.Mahatma Gandhi powiedział :”Brakiem PRzemocy nie jest sytuacja, gdy kochamy tylko tych ludzi, którzy nas kochają. Brak przemocy jest wtedy, kiedy kochamy tych co nas nienawidzą. Wiem jak ciężko jest przestrzegać tego wielkiego przykazania miłości. Lecz czy nie jest trudne wszystko co wielkie i dobre? Najtrudniej kochać tego, kto nienawidzi. Jednak dzięki bożej łasce nawet to co najtrudniejsze łatwo jest urzeczywistnić, JEŚLI TEGO NAPRADĘ CHCEMY.”

          5. Nie sądzę by to co napisałaś było wyrazem miłości do kogokolwiek, raczej jest to wyraz twojej frustracji. Nikomu z niczym się nie narzucam, nie moja wina, że tak to odbierasz.

          6. Izo, ja myślę, że mar popełnił błąd, identyfikując ludzi „bezwyznaniowych” z „niewierzącymi” (choć jestem przekonana, że istnieją także głęboko szczęśliwi ateiści – i bardzo nieszczęśliwi wierzący. Szczęście jest zbyt złożonym zjawiskiem, aby dało się opisać przy użyciu tylko jednego czynnika). Czy jednak sądzisz, że nasz przyjaciel Atton jest szczęśliwym człowiekiem?;)

          7. Alba, jesteś miła dziewczyna, ale ja na prawdę rozróżniam te dwie rzeczy. Co do szczęścia, to nawet spotkałem „szczęśliwych Cyganów”. Dla każdego szczęście oznacza co innego i jeśli komuś dobrze z brakiem jakiegokolwiek wyznania to nad czym tu dyskutować ? Moim jednak zdaniem, od tego już tylko krok do ateizmu. Za komuny działały stowarzyszenia ateistów i wolnomyślicieli ( wtedy się to kojarzyło z „wolnym” myśleniem). Było im zatem bardzo blisko do siebie, skoro się stowarzyszali. Piszę o tym tylko gwoli prawdy historycznej, która może nie wszystkim jest znana.

          8. To prawda, ale nie całkiem. 🙂 Nie każdy „bezwyznaniowiec” jest od razu ateizującym „wolnomyślicielem”. Niekiedy są to po prostu teiści (tj. ludzie wierzący w Boga), którzy nie identyfikują się z żadnym konkretnym „wyznaniem” (czy też „organizacją religijną”). Wśród byłych księży jest wielu takich, którzy określają się jako „chrześcijanie bez Kościoła” (a kto wie, może ja sama jestem już jedną z takich osób – choć bezsprzecznie katolicyzm jest moją „duchową ojczyzną” i wcale się tego nie wypieram?). A że TRUDNIEJ jest zachować wiarę w pojedynkę… Zapewne (i dlatego wojujący ateiści na ogół „lubią” takich indywidualistycznie wierzących…). Ale to nie znaczy, że jest to w ogóle niemożliwe.

  4. Zawsze mnie odrzucały te gotowce modlitw. Prowadzę czasem wewnętrzny dialog z …. Zadaję pytania, otrzymuję odpowiedzi. Chwalę Boga, gdy widzę piękno tego swiata, ten majstersztyk natury. Czasem mam do Niego żal za zło tego świata. Najczęściej jednak zdaję sobie sprawę z tego, że wszystko jest „po coś”. Czemuś służy.

      1. Bezwyznaniowość jest formalną nieprzynależnością do żadnego wyznania. Każdy świadomy wolnomyśliciel, nieuznający żadnych dogmatów religijnych, przez zdeklarowanie swej bezwyznaniowości zrywa z organizacją wyznaniową, w której nominalnie tkwił przez dokonanie nad nim, niezależnie od jego woli, niegdyś, pewnego rytuału wyznaniowego, jak np. chrztu, obrzezania itp.

      2. Bezwyznaniowość jest formalną nieprzynależnością do żadnego wyznania. Każdy świadomy wolnomyśliciel, nieuznający żadnych dogmatów religijnych, przez zdeklarowanie swej bezwyznaniowości zrywa z organizacją wyznaniową, w której nominalnie tkwił przez dokonanie nad nim, niezależnie od jego woli, niegdyś, pewnego rytuału wyznaniowego, jak np. chrztu, obrzezania itp.

    1. Widzisz, Izo, ja jestem katoliczką, a Ty „bezwyznaniowcem” a jednak modlimy się bardzo podobnie. 🙂 Gdzieś kiedyś słyszałam, że modlitwy wszystkich ludzi spotykają się u Boga…

  5. Uczniowie prosili Jezusa, by nauczył ich modlić się… I dostali idealny wzór modlitwy… Modlitwa powinna wypływać z głębi serca, bo nawet niewysłowione westchnienia docierają do Boga… Niestety, tysiące ludzi dosłownie klepie „gotowce”, a do tego nierzadko bałwochwalcze, czcąc w nich ludzi – nie Boga… Sama szczerość nie wystarczy, do diabła też ludzie modlą się szczerze, do bozków gorliwie… Modlitwa ma być przede wszystkim zgodna z Bożym Słowem… Zdrowaśki i modlitwy do świętych nie są zgodne z Bozym Słowem, własnym językiem mówić do Boga i uczyć się słuchać co On, co Jego Słowo ma do powiedzenia nam… „Nikt nie przychodzi do Ojca jak tylko przez mnie” – powiedział Jezus – każdy kto wchodzi inną drogą, innymi drzwiami – wchodzi „nielegalnie”… Od małego jesteśmy uczeni klepania paciorków i nie zastanawiania się, co klepiemy i dla kogo. Raz miałam takie zdarzenie. Siedze w kościele, obok w ławkach kilkanaście kobiet, odśpiewują coś tam, powtarzając co chwila pewne słowa jak mantrę. Zaczęłam z nimi rozmawiać, mówić o Jezusie, o Ewangelii, o tym, że Bóg ma serce nastawione na słuchanie ich serca… Zanim wyszłam, one po raz pierwszy w zyciu modliły się swoimi słowami, mówiły o tym co czują, zwracałay się do Boga, jakby tam był… Religia zabija w człowieku pragnienie poznawania Boga i Jego Słowa, bo daje gotowe rozwiązania na tacy, a w chodzeniu za Bogiem nie o to chodzi… Wystarczy poczytać jak modlili się apostołowie, jak modlił się Jezus… Uwielbiam się modlić, otwierać przed Bogiem serce, mówić Mu o tym Kim dla mnie jest, dziękować… Prośby zostawiam na koniec… w zaufaniu, że On uczyni z nimi to, co będzie zgodne z Jego wolą… Czasem łzy są modlitwą, czasem milczenie. Biblia zachęca by naszych słów było niewiele, by były rozważne, bo Bóg i tak zna je wszystkie, zanim pojawią się na naszych językach, wypłyną z naszych ust… I co wazniejsze – serce człowieka musi być wolne od gniewu i złości, od nieprzebaczenia… Wielu ludzi uważa, że Bóg ich nie wysłuchał, lecz nie zwracaja uwagi na to, w jaki sposób sie modlą, jak traktuja Boga, a nierzadko zamiast do Niego przychodzą do różnych pośredników z Marią na czele… Tylko Jezus jest drogą do Ojca – tylko On.

    1. Pośrednik nie jest zamiast Pana, tylko ułatwia spotkanie z Nim, na pewnym etapie rozwoju KAŻDY potrzebuje pośrednika: dziecko rodziców, młodzież autorytetów itd.. Pozdrawiam myślącą i kochającą innych.

    2. Dla mnie święci (z Maryją na czele) nie są „pośrednikami” w drodze do Boga – są raczej PRZYKŁADAMI na to, jak wieloma drogami można do Niego dojść – i moimi BRAĆMI (i siostrami), którzy już tam doszli…

  6. Dla mnie modlitwa to przede wszystkim rozmowa. Szczera do bólu. To nie tylko podziękowania, ale także pretensje, żal i absolutnie wszystko co czuję. Mam tez swój Kosciół, w którym czuję, że podczas tej szczerej rozmowy mój kntakt z Bogiem jest najbliższy. To nie mury, ani przepych wystroju, zbudowany nieporadną ręka człowieka. To miejsce zbudowane przez Boga, absolutnie niedościgłe w swj doskonałosci.

    1. No, widzisz, Pioanko, to całkiem jak ja – też zawsze uważałam,że Bóg jest taką Osobą, której można WSZYSTKO powiedzieć (nawet na Nią nawrzeszczeć i się obrazić :)). Przed Nim nie musimy niczego udawać – jesteśmy, jacy jesteśmy i On o tym wie. Ważne, żeby być sobą na modlitwie. To, co powiedziałaś o kościele, też jest bardzo ważne. Jezus powiedział, że „w domu Ojca jest wiele mieszkań” – ale nie wszystkie są „moje.” Są takie miejsca, gdzie spontanicznie czujemy się „bliżej” Boga – dla jednych może to być jakiś kościół lub kaplica, dla innych – górskie szlaki czy brzeg morza… Ja sama także mam ich kilka – zdradzę Ci też, że bardzo dobrze „modliło mi się” w Synagodze Nożyków w Warszawie. 🙂 W islamie natomiast bardzo podoba się ich idea „dywanika modlitewnego”, bowiem to nic innego jak przenośna…świątynia. Bierzesz go ze sobą w drogę – i już wszędzie tam, gdzie jesteś, może być „ziemia święta” – przeznaczona do modlitwy. Myślałam nawet, by sobie taki symbol „uświęcenia miejsca” kupić – w chrześcijaństwie jednak podobną rolę może spełniać krzyż czy obrazek (ikona) postawiony w miejscu, gdzie zazwyczaj się modlisz. Dla mnie przez długi czas czymś takim był obraz „Ukrzyżowanie” Salwadora Dali.

  7. Libelula! Ateistko mila! Dyskujsja z katolickimi fundamentalistami jest bezprzedmiotowa. Oni nie sluchaja, co masz do powiedzenia. Nie oczekuj zadnej argumentacji. Jedyne, czego sie doczekasz, to kilku epietetow, okreslajacych Ciebie jako stworzenie pozbawione rozumu, albo wiedzy, albo odpowiednich doswiadczen, albo wszystkiego na raz. Odpisza Ci, ze wiesz, ze gdzies dzwoni, albo poczestuja opowiastka o milosci Jezusa, co az mdli od kiczu. Pamietaj, ze katolicyzm i prawdziwa wiara w Boga to dwie rozne sprawy. Oni tego nie rozumieja i nie dopuszczaja nawet do siebie mysli, ze ktos moze miec odmienne zdanie lub, ze moze miec najzwyczajniej argumenty i racje. WSZYSTKIE odpowiedzi, jakie sie tutaj pojawiaja sa zdawkowe, powierzchowne i pisane tak, aby prawdziwe problemy skutecznie zamiesc pod dywan. Pozdrawiam

    1. Nie podzielam twojej opinii, owszem sa zdawkowe ale są też głębsze. Forum to nie miejsce na wygłaszanie sążnistych epistoł, bo kto to będzie czytał ?A propos fundamentalistów, nie spotkałaś ateistycznych ?

    2. Hipokryzjo, ja nie jestem fundamentalistką, a przynajmniej się za taką nie uważąm. Zdradź mi, jakie to „prawdziwe problemy” tak skutecznie zamiatam pod dywan, a z pewnością się nimi zajmę. Jeśli zaś komuś na tym blogu brakuje wiedzy, to chyba tylko mnie – ale stale się dokształcam, czytam… Mam nadzieję, że możesz to samo powiedzieć o sobie. Bo według mnie prawdziwym problemem jest fakt, że wielu ludzi przychodzi na tego bloga z mocno ugruntowanym poglądem na jakąś sprawę i nie ma najmniejszego zamiaru go zmieniać – a tym bardziej nie obchodzi go, co o tym sądzą inni. I stąd rozmowa zamienia się w pyskówkę, a dyskusja w wymianę wzajemnych oskarżeń. Jeśli obraziłam Cię w czymkolwiek (albo którykolwiek z moich czytelników) to serdecznie przepraszam.

    3. Hipokryzjo, wydaje mi się, że nie bardzo wiesz, kim są i w jaki sposób myślą „katoliccy fundamentaliści” skoro mnie do nich zaliczasz. 🙂 Wydaje mi się również, że Ty także nie słuchasz tego, co mam do powiedzenia – bo widzisz tylko swój stereotyp „osoby wierzącej” – i WSZYSTKO cokolwiek napiszę, interpretujesz na moją niekorzyść. Oczywiście może to być tylko moje subiektywne odczucie.

  8. „opowiastka o milosci Jezusa, co az mdli od kiczu” to taki mały fragmencik z listu „wojowniczej” 😉 hipokryzji. Przyznam się że mnie zaciekawił, czy Hipokryzja mogła by podać jakiś przykład miłości wolnej od kiczu.

    1. Dek, osobiście uważam, że komuś, kto nigdy nie kochał, KAŻDA miłość musi się wydawać mdła, głupia, naiwna i kiczowata… Przecież zakochani, ogólnie rzecz biorąc, nie zachowują się „racjonalnie.” 🙂

    2. Może hipokryzja uznaje w sprawach miłosnych tylko „jazdę po bandzie i bez trzymanki” …

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *