ON w domu, ONA w domu…

Szczerze mówiąc, zawsze uważałam, że to NIE JEST sprawiedliwe, że kiedy kobieta prowadzi dom i wychowuje dzieci to jest na ogół postrzegana jako „nieszczęsna ofiara powszechnie panującej męskiej cywilizacji”, która – gdyby tylko jej na to pozwolić – mogłaby pokazać całemu światu, na co „tak naprawdę” ją stać.

Natomiast jeśli mężczyzna prowadzi dom i wychowuje dzieci, mówimy pogardliwie, że to z pewnością nieudacznik i pantoflarz, który do niczego innego się nie nadaje. Podobnie jest, kiedy mężczyzna i kobieta próbują połączyć pracę zawodową z wychowaniem dzieci.

Jeśli ona to robi, traktuje się ją niemal jak „bohaterkę” – natomiast, jeśli robi to mężczyzna (jak mój tata, który cały czas normalnie pracując, gotował kaszki i ucierał noski), stwierdzamy lekceważąco: „Phi, i cóż w tym takiego? Przecież to jest jego psi obowiązek! Niech się cieszy, że go w ogóle kobieta do dziecka dopuściła!” (Przecież 'każdy światły człowiek wie’, że… „dziecko to WYŁĄCZNA sprawa kobiety!”)

A jeszcze gorzej jest wtedy, gdy mężczyzna próbuje pracować w typowo „kobiecym” zawodzie, np. w przedszkolu (zauważcie, że nie mamy nawet słowa, które by kogoś takiego określało – „pan przedszkolanek” brzmi co najmniej niepoważnie). „Gej? – podejrzewamy – A może nawet pedofil…”

Kobiety i…pornografia.

Jak wielu młodych ludzi, i ja miałam w swoim życiu pewne problemy z pornografią – i to raczej tą najbardziej „ostrą”, bo ta „zwykła” szybko przestała mi wystarczać (no, cóż, to ogólnie znany fakt, że w miarę upływu czasu potrzebujemy coraz silniejszych bodźców…). 

Kto wie, może był to również skutek wychowania w domu, w którym sprawy związane z seksem stanowiły najściślej strzeżoną tajemnicę. Wiadomo, że „owoc zakazany” zawsze najbardziej nas kusi… 

Przeszło mi w chwili, kiedy zrozumiałam, że w zasadzie wszystkie tego typu opowiadania, zdjęcia i filmiki są w gruncie rzeczy do siebie podobne – no, bo ileż „innowacji” można tu jeszcze wymyślić? 🙂

Drugą rzeczą, która mnie ostatecznie od tego odstręczyła, był fakt, że niejednokrotnie aktorki (rzadziej aktorzy) są zmuszone do udziału w takich produkcjach i czasami nawet widać, że to, co robią, nie sprawia im specjalnej przyjemności – a wręcz wywołuje strach czy obrzydzenie.

Oczywiście, nie jestem w stanie powiedzieć, na ile ktoś, kto korzysta z pornografii, wspiera handel kobietami – ale w jakimś stopniu na pewno. Gdyby nie było popytu, nie byłoby i podaży, prawda?

A kobiety i pornografia…Czytałam kiedyś o eksperymencie z USA, w którym badano zachowanie kobiet w kinie porno. U wszystkich, także tych, które zarzekały się, że nigdy nie oglądają takich „świństw”, zanotowano fizjologiczne oznaki podniecenia – przypuszczam więc, że to działa w pewnym stopniu automatycznie, niezależnie od płci. Ale z moich doświadczeń wynika, że mężczyzn i kobiety podniecają nieco inne rzeczy.

Mężczyźnie na ogół wystarczy sam widok roznegliżowanej modelki (a jeszcze lepiej dwóch:)), albo zbliżenie aktu seksualnego – dla kobiet w tym wszystkim ważna jest też cała opowiedziana „historia” (np. o pięknej i niewinnej Gretchen, porwanej przez całą bandę piratów;)), gadżety, dekoracje.. Bo, mimo wszystko, kobiety chyba podświadomie dostrzegają w tym jakiś rodzaj związku między ludźmi. Seks – chcemy tego czy nie – został stworzony po to, aby TWORZYĆ WIĘZI (i dlatego nawet prostytutka może się w końcu zakochać w stałym kliencie- i vice versa).

Nawiasem mówiąc, czy ktoś może mi powiedzieć, GDZIE przebiega ta cienka granica pomiędzy erotyką a pornografią? Czy „pornografia” to dziś już tylko – jak chcą niektórzy liberalni badacze problemu – materiały z udziałem dzieci i zwierząt?A może ta granica przebiega dla każdego z nas w innym miejscu?

Mój dawny spowiednik na przykład czasem żartem mawiał, że film, w którym ludzie uprawiają seks przez 50% czasu, to jeszcze jest „erotyka”, ale taki, w którym robią to przez 75% i więcej czasu – ooo, to już jest straszna pornografia…;)

  

A coś takiego? Czy to „jeszcze” erotyka, czy już…?

(Nie)bezpieczni na drodze…

Całkiem niedawno pewien bloger – snadź amator „ostrej jazdy”- udowadniał, że prawdziwym zagrożeniem na jezdni nie są wcale piraci drogowi czy nietrzeźwi kierowcy, lecz zbyt restrykcyjne przepisy, „czepiająca się” wiecznie policja, oraz cała rzesza „dobrodusznych kretynów” zachowujących się przepisowo. (Ot, na przykład taka babcia z balkonikiem, która niespodziewanie wtargnie na pasy przy zielonym świetle…).

Wszystko to zapewne w jakimś stopniu prawda – staruszek 80-letni ze względu na stan zdrowia raczej nie powinien już się porywać na dalekie podróże samochodem, absolutnie NIE NALEŻY poprawiać fryzury patrząc we wsteczne lusterko na ruchliwym skrzyżowaniu w godzinach szczytu, a jazda autostradą z prędkością 50 km nie jest jazdą bezpieczną.

Szkoda tylko, że Autor nie miał okazji zobaczyć tego młodego i pełnego fantazji człowieka, którego mózg w mojej obecności zbierano z przejścia dla pieszych (bo wiadomo, że kaski motocyklowe są dla tchórzliwych frajerów – prawdziwy facet się nimi nie zhańbi…).

Albo że nie słyszał o tych bogatych chłopakach , którzy urządzali sobie wyścig z Mokobód do katedry w Siedlcach – cóż za niewinna, męska rozrywka – a nie po to tatuś kupił extra furkę, żeby nią jeździć jakieś głupie osiemdziesiąt. Jeden z ostatnich rekordzistów, który poprawił wynik poprzednika o 1 (słownie: JEDNĄ) minutę zdobył już sobie zasłużone miejsce…na cmentarzu. Warto było! Albo o tych, którzy zabili dwie PRAWIDŁOWO jadące studentki, a sami wyszli z tego bez szwanku (cóż, podobno głupi ma zawsze szczęście…).

Same były sobie winne, idiotki jedne! Ba, to one mogłyby być potencjalnymi „morderczyniami” – a więc słusznie zostały wyeliminowane z ruchu raz na zawsze. Bo kto to słyszał, żeby w granicach miasta jeździć 50 na godzinę… Ale wiadomo, że baby za kierownicą wiozą śmierć… Własną.:/