Metody siostry Elviry.

Siostra Elvira (Rita) Petrozzi urodziła się w 1937 roku we włoskiej prowincji Forsione. Jej ojciec był alkoholikiem, a ona sama – jak mówi – „nigdy nie była dziewczyną z przydomowej kaplicy.” Mimo to w wieku dziewiętnastu lat wstępuje do zgromadzenia sióstr św. Joanny Antydy Thouret, którego misją jest służba ubogim, niepełnosprawnym i więźniom.

Standardowa rola przykładnej zakonnicy nie wystarcza jej jednak. „Między nami – zakonnicami, a ludźmi, wśród których pracujemy jest zawsze bariera drzwi, które zamykają się za nami wieczorem. – mówi – Ja potrzebowałam miejsca, w którym mogłabym żyć z moimi braćmi dzień i noc.Ścisłe reguły zgromadzenia ograniczały mnie w mojej działalności. Przełożeni wiele razy mi powtarzali: „Musisz dokładnie opisać, co chcesz zrobić i jak to zorganizować – ja tymczasem nie miałam sztywnych, konkretnych planów. Chciałam żyć z ubogimi i tak jak ubodzy. „

Prosi więc o zwolnienie ze ślubów zakonnych złożonych w tym konkretnym zgromadzeniu i otrzymuje je ostatecznie w roku 1990. W którymś z wywiadów powie, że nie był to dla niej wielki problem: „Wiem, że ślubowałam posłuszeństwo Bogu, a nie zakonowi.”

W 1983 roku we włoskim Saluzzo zakłada pierwszy dom wspólnoty Cenacolo (Wieczernik) – której podstawowym celem jest pomoc młodym ludziom uzależnionym od narkotyków, a szerzej – wszystkim, którzy z jakiegokolwiek powodu utracili sens życia.

Jej metoda terapeutyczna, uważana przez niektórych za kontrowersyjną, opiera się na kontakcie z naturą („Osoba uzależniona – wyjaśnia siostra – potrzebuje dużo powietrza i wiele światła (…)” Stąd domy Wspólnoty zwykle posiadają własne ogrody, a nawet gospodarstwa rolne. Pamiętając wyznania Christiane F. z „My, dzieci z Dworca ZOO”, która wspominała, że jej przygoda z narkotykami zaczęła się od dzieciństwa na szarym, nijakim blokowisku, jestem w stanie przyznać siostrze rację), wspólnej pracy, twórczości i zabawie, doświadczeniu przyjaźni i wspólnoty, a nade wszystko – modlitwy i życia chrześcijańskiego.

„Czasami przychodzą do mnie chłopcy, którzy mówią: „Elvira, ale my jesteśmy ateistami, nie wierzymy w Boga!” „OK, mówię im na to – możecie nie wierzyć, ja będę wierzyła za was. Ale się módlcie.”

  

Jest to bezsprzecznie jeden z punktów, który budzi najwięcej wątpliwości (obok rezygnacji z silnych środków farmakologicznych podczas leczenia odwykowego- siostra twierdzi, że ten, kto uciekał od bólu istnienia w świat narkotyków, w procesie zdrowienia powinien doświadczyć go chociaż trochę. W przejściu przez ten trudny okres ma mu natomiast towarzyszyć „anioł stróż” – osoba, która przeszła przez to samo. „Kładę nacisk na to – mówi siostra Elvira – żeby oddać głos samym narkomanom. Oni są ekspertami w dziedzinie narkomanii, ponieważ doświadczyli jej na własnej skórze.”), nawet wśród jej zwolenników. Wiele razy słyszała od nich: „Myślisz,że to takie proste? Kogo chcesz uratować tymi swoimi zdrowaśkami?” Pewien ksiądz, również pracujący wśród narkomanów, powiedział jej:”Elviro, przykro mi, ale Twój system nie będzie funkcjonował na zewnątrz. Teraz prosisz ich, by się modlili, ale kiedy stąd wyjdą, nie będą już tego robić.”

Przyznam szczerze, że we mnie również to nieomal „magiczne” podejście do modlitwy wzbudza pewien opór – ale najwyraźniej ta metoda działa, skoro w wielu krajach (i to bynajmniej nie „sklerykalizowanych”, jak Francja) wymiar sprawiedliwości posyła młodych ludzi na terapię do domów Wspólnoty zamiast do więzień czy domów poprawczych…

Obecnie Domy Wspólnoty działają także w Polsce. Wszystkich zainteresowanych odsyłam na stronę www.nie-narkotykom.sos.pl

(Większość cytatów zaczerpnęłam z książki „Żyć pełnią życia. Fenomen siostry Elviry – świadectwa osób wyzwolonych z uzależnienia.” , wyd. eSPe, Kraków 2007)

24 odpowiedzi na “Metody siostry Elviry.”

  1. Miałam kiedyś problem(nie z narkotykami) i nie tyle farmakologia, co praca u znajomych na gospodarstwie mi pomogła.Kontakt z naturą plus fizyczny wysiłek działa cuda, no i w moim przypadku był to początek mojej przygody z końmi.

    1. A zatem ta dziwna włoska zakonnica może mieć sporo racji w tym, co robi.:) Na trochę podobnych zasadach działają chyba amerykańskie „obozy dla łobuzów” na których dzieciaki sprawiające kłopoty zmusza się do wielogodzinnego marszu przez dzikie pustkowia, rozpalania ognia, rozbijania namiotów… To niewiarygodne, ale po pewnym czasie ci nastolatkowie, przyzwyczajeni wcześniej robić, co chcieli, uczą się respektować zasady i pomagać sobie nawzajem. A do domu wracają (podobnie jak we Wspólnotach Cenacolo) dopiero wtedy, gdy odpowiedzialni za grupę uznają, że są już na to gotowi.

  2. przeczytałam twojego bloga i jestem pod wrażeniem ile dostałaś od boga.po pierwsze dostałaś cierpienie,swoją niepełnosprawnośc.po drugie miłośc człowieka który ciebie pokochał ciebie taką jaką jesteś razem z twoją chorobą.o takiej miłości marzy każda kobieta.po trzecie zdrowego syna co przy twojej chorobie wcale nie było takie oczywiste.mało tego twój mąż potrafił dla ciebie całkowicie zmienic swoje życie.myśle że jesteś szczęściarą i bóg pokazał że naprawde cię kocha.wiadomo że jest też cierpienie ale ono jest nieodłączną częścią życia.życzę ci szczęścia i wytrwałości.

    1. Wiesz, choć to wpis nie na temat, bardzo Ci za niego dziękuję. Mam bardzo silne tendencje do niedoceniania tego, co otrzymałam od Boga (ja jestem takie stworzenie, które zawsze chciałoby więcej – „co by Ci to, Panie Boże, przeszkadzało, gdybym była smukłą blondyną z nogami aż do samej ziemi? Czy wówczas byłabym gorszym człowiekiem?Albo gdyby, na ten przykład, P. nie był księdzem?”:)). A przecież sama wiem, że dostałam od Niego tyle, że spokojnie można by tym obdzielić trzy inne osoby. Gdyby mnie tak całkiem nie lubił, to by mi tego wszystkiego nie dawał… 🙂 Dlatego dobrze jest czasem poczytać, jak to widzą ludzie, spoglądający na mnie z boku…

  3. Hej…ja nie w temacie! ostatnio polecalam kolezance Twojego bloga i tak pomyslalam sobie, ze chcialabym poznac twoje zdanie na temat listu wystpsowanego prze 50 wloskich kobiet do Papieza…

    1. O, to ciekawe… Wstyd się przyznać, ale nic o tym liście jeszcze nie słyszałam… Czy mogłabyś podać jakieś namiary na bardziej szczegółowe informacje?

  4. Elwira jest przykładem, że pomagać można nie koniecznie będąc zniewolonym zakonem lub ślubami. Wiele osób świeckich wykonuje równie dobra pracę jak Elwira, a zaufanie Bogu i codzienna rozmowa z Nim daje najwięcej pomocy.

    1. Nie wydaje mi się, by dobrowolnie przyjęte śluby zakonne mogły kogokolwiek „zniewalać” (a jeśli tak, to musielibyśmy przyjąć, że małżeństwo jest podobnie zniewalającą rzeczywistością:)) – natomiast może się zdarzyć tak, jak w przypadku Elviry, że przyjęte na siebie zobowiązania utrudniają nam realizację tego, do czego Bóg nas przeznaczył. Wtedy, po rozsądnym przemyśleniu, należy wybrać wolę Bożą. 🙂

  5. Kontakt z naturą jest nie do przecenienia. Zwierzęta nie znają fałszu, a przebywając z nimi trzeba się nauczyć cierpliwej obserwacji, wyczulić na drugą istotę… Potrafią pokazać jak bardzo nas potrzebują i cenią naszą uwagę 🙂 A tego chyba bardzo brakuje ludziom, którzy popadają w uzależnienia…

    1. Myślę, że masz rację, Barbaro. Przypomniał mi się tu znowu program „Czarna Owca” który realizują więźniowie w jednym z polskich zakładów karnych. Mają własne gospodarstwo, gdzie hodują owieczki karakułowe. Ludzie, którzy nigdy nikogo nie kochali ani których nikt nie kochał opiekują się zwierzętami. Współczynnik resocjalizacji w tym zakładzie jest podobno wyższy, niż gdzie indziej.

  6. Zastanówmy się, po co Bogu są potrzebne nasze modlitwy, w których o coś prosimy? Przecież nie po to, by poznać nasze prośby – On je zna, zanim je wypowiemy. Może więc chodzi o to, byśmy to my zastanowili się nad tym, czego pragniemy? I może chodzi o to, byśmy uznali, że nie wszystko od nas zależy..

    1. Pewnie coś w tym jest, Leszku – i zapewne osoby przyzwyczajone wcześniej „żyć jak chciały” mogą (z początku) bardzo boleśnie odczuwać stwierdzenie, że coś zależy (jak i oni sami) również od Boga. Ciekawe, że również filozofia AA zawiera bardzo wyraźne odwołanie do „Siły Większej niż Ty sam” zakładając, że człowiek nie jest w stanie się wyzwolić o własnych siłach. Sama jednak wolę „teorię modlitwy” w myśl której Bogu, który zna nasze potrzeby i pragnienia zanim je jeszcze wypowiemy, sprawia radość nasze zaufanie…:)

  7. Bezsprzecznie kontakt z naturą i stałe, sensowne zajęcie są niezmiernie ważne podczas terapii odwykowej. Zamknięcie człowieka w czterech ścianach i ciągłe kontrolowanie jego działania nie zawsze bywa skuteczne – ileż to razy ludzie wracali do nałogu, gdy tylko wychodzili z zakładów… Co do modlitwy – trudno, by ateista modlił się do kogoś, w kogo nie wierzy, bo to wbrew jego poglądom. Kto jest wierzący, niech szuka takiego wsparcia, jeśli mu to pomaga, ale nie powinno się ingerować w sferę emocjonalną i duchową niewierzących

    1. Lucy, myślę, że akurat ta siostra nie „zamyka narkomanów w czterech ścianach” i nie kontroluje bez przerwy ich myśli, słów i uczynków (No, jasne, jasne – „Wielka Siostra patrzy!” – a nocami porywa niewinne dzieci ateistów z łóżeczek, żeby z nich na siłę zrobić katolików..::)) – z tego, co mi wiadomo, domy Wspólnoty nie mają podłączonych wszędzie kamer ani stalowych drzwi z wizjerami – i każdy może stamtąd wyjść (również na zawsze) jeśli tego chce. Zawsze też zostanie przyjęty z powrotem, bez warunków i pytań. Również modlitwa NIE JEST tam przymusem, a jedynie propozycją. A gdyby zamiast swoich „zdrowasiek” Elvira proponowała chłopakom kurs rozszerzania świadomości, jogę czy hipnozę – byłabyś na „tak”?:) A przecież to też są jakieś „ingerencje w świadomość”, prawda?

  8. Niesamowity zbieg okoliczności, akurat jestem na etapie powrotu do ksiazki „My, dzieci z Dworca Zoo”, a Ty tutaj o niej wspominasz. myslę, że każda inicjatywa, która pomaga uzaleznionym jest cenna. jest tylko jeden warunek: narkoman musi sam chciec z tego wyjśc. wtedy pomoć mu może cokolwiek, co bedzie miało tzw „ręce i nogi”, obojetnie czy będzie to odwyk z bólem, czy na środkach przeciwbólowych i czy leczenie bedzie polegało na kopaniu dołów, dbaniu o zwierzęta, czy chodzeniu w kółko i powtarzaniu mantry. trochę niepokojące jest jak zawsze to, co sie dzieje potem. uzaleznienie fizyczne to jeszcze nic, najgorsze jest uzaleznienie psychiczne, które potrafi dawac znac o sobie całe lata po odejsciu od nałogu. dlatego w terapii tak ważne jest, zeby pokazac narkomanowi szanse na normalne zycie, w którym sie odnajdzie. pozdrawiam

  9. Miałam okazję, z racji wykonywanego zawodu rozmawiać z chlopakami ze wsplnoty i przyznam, ze dawno nie poruszylo mnie tak zadne świadectwo. Fakt, zastanawiam sie co sie bedzie z nimi dzialo kiedy wróca do normalnego zycia i świata…Na razie o tym nie myślą. Kiedy opowiadali o tym co przeszli i co pózniej zaoferowala im wspólnota – trudno uwierzyć, ze to takie proste w swojej prostocie …Chętnie prześlę rozmowę z nimi…jeśli chcesz oczywiscie posluchać ..:)pozrawiam:)

    1. Chciałabym posłuchać, oczywiście. Wiesz, i tego się trochę boję – że Wspólnota może tworzyć własne, bezpieczne środowisko, takie „miłe ciepełko” które zamiast ułatwiać, będzie im utrudniać wyjście na zewnątrz – to zresztą problem wielu tego typu organizacji.

  10. To prawda przestrzenie leczą . Widok z mojej chaty na Gorce wyciąga mnie z depresji ale leczy również drobne stresy. Jeżeli do tego świeci słońce żyć nie umierać. Modlitwa to nie tylko klepanie zdrowasiek. Uciekam od tego. Może zbyt bezczelnie ale wyrobiłem w sobie nawyk bezpośredniej rozmowy z Panem ( może bardziej monologu).To inna forma modlitwy. Uważam że jeżeli pomaga, każda forma jest dobra.

    1. Myślę, że prawdziwa modlitwa jest właśnie „bezczelnym” gadaniem z Panem tak, jak się rozmawia z przyjacielem – a jednak… od czegoś trzeba zacząć, prawda? I większość (niestety?) zaczyna od mechanicznego „klepania zdrowasiek” – gorzej, że wielu na tym także kończy. Zazdroszczę Ci pięknego miejsca zamieszkania („Zdrowaś bądź, Maryjo – Kładko na Głębiami – w Loretto i w Gorcach – bądź, módl się za nami…”:))

  11. ciekawa metoda leczenia, jestem też ciekawa ilu faktycznie ludzi wraca do nałogu, a którzy zostają wyleczeni. Ale myślę, że nie można nie wierzyc w moc wpływu natury na nas. Ile przecież marudzimy na zmiany pogody i szarośc życia. Dziękuję za wizytę u mnie i słowa szczere, nie obrażające, bo jak widziałaś było ich dużo;) Ja, mam nadzieję, że sama też zauważyłaś, piszę o chęci posiadania dziecka, a nie planach jego posiadania za co wielu mnie potępiło. I zgadzam się w pełni z Tobą, że nic nie zastąpi miłości ojcowskiej, tak jak i nic nie zastąpi matczynej i dlatego nie chcę krzywdzic dziecka i go tego pozbawiac jak i krzywdzic szykowaniem przez innych. Nigdy w życiu. Dlatego nazywam macierzyństwo marzeniem, a nie planem.

    1. To, co pomyślą inni, to najmniejszy problem, naprawdę. Ps. Nie rozumiem, skąd w komentujących bierze się aż tyle agresji – jak gdyby czyjeś poglądy RANIŁY ich osobiście. Kiedyś gdzieś przeczytałam, że Internet przypomina zrzucanie bomb z dużej wysokości. Nie jest łatwo przetrwać takie „bombardowanie” więc się trzymaj!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *