Czytanka na dzień Aniołów Stróżów.

Dawno, dawno temu… 🙂 wracałam z moim bratem ze szkoły w Warszawie na ferie świąteczne. Było to tuż przed Bożym Narodzeniem i drogi były niezwykle śliskie, tak, że co kilkaset metrów widzieliśmy jakiś samochód w rowie… W pewnym momencie mój brat, chociaż agnostyk, kazał mi wyciągnąć różaniec i modlić się, byśmy dojechali szczęśliwie… Byłam nieco zdziwiona, ale spojrzawszy na jego twarz, posłuchałam.

Za jakiś czas zza zakrętu wyskoczył czarny samochód (nie umiem podać marki, ale zdaje mi się, że to był mercedes…) i z ogromną prędkością „szedł” na czołowe zderzenie z nami. Już widziałam go na naszej masce, a przez głowę przeleciał mi „film” z całego życia.

Mój brat jednak w ostatnim odruchu odbił w bok, na pobocze. Koła zabuksowały w śniegu, przelecieliśmy przez rów i uderzyliśmy w drzewo. Samochód (a był to maluch) złożył się jak harmonijka, a my… wyszliśmy z tego zupełnie bez szwanku! Znajomi rodziców, którzy spotkali nas na  drodze, nie mogli uwierzyć własnym oczom.

I powiem Wam jeszcze coś – kilka dni wcześniej moja przyjaciółka, utalentowana plastyczka, podarowała mi gipsowego aniołka własnej roboty. Otóż ta figurka rozsypała się w proch, chociaż miałam ją głęboko w torbie, pod ubraniami. Moje koleżanki żartowały potem,że to ten aniołek oddał za nas życie…:)

 

A żeby pozostać w anielskich klimatach – piosenka Magdy… Anioł. 🙂

http://starymarzyciel.wrzuta.pl/audio/5p92UI8zxnf/magda_aniol_-_4_-_skrzydlaty

Dzień Uśmiechu: Piesek.

Tę historię ktoś z moich znajomych zasłyszał w autobusie.

Pewien facet opowiadał współpasażerom, że miał psa, dużego owczarka – i ten zaprzyjaźnił się z pieskiem sąsiada, malutkim kundelkiem. Jak to psy mają w zwyczaju, „koledzy” wszędzie biegali razem, byli nierozłączni.

Ale pewnego dnia ten człowiek z przerażeniem zauważył, że jego pupil niesie w pysku tę małą psinę – martwą!

„No, tak! – pomyślał sobie – Mój pies pewnie go zagryzł, a teraz sąsiad będzie miał do mnie pretensje!” Nie namyślając się długo, postanowił więc zatrzeć ślady zbrodni: zaniósł pieska na podwórko sąsiada i uwiązał przy budzie. (Nie róbcie tego w domu!:)).

Po pewnym czasie do jego drzwi zapukał sąsiad. Był bardzo blady i roztrzęsiony.

– Sąsiedzie… – wyjąkał – niech pan pójdzie ze mną i zobaczy… bo ja nie wiem, może już mam zwidy… Mojego pieska wczoraj wieczorem zabił samochód – wykopałem więc grób i własnoręcznie go pochowałem… A dziś wychodzę, patrzę – a on leży przy budzie! Uwiązany. I nieżywy!

No, tak: to był prawdziwie wierny pies! Nie dość, że wrócił do domu nawet z zaświatów, to jeszcze się sam uwiązał! :))) Bo któż by wpadł na to, że owczarek będzie szukał swego przyjaciela, wyczuje jego zapach w płytkim grobie i postanowi go… „ratować”?! 🙂

 

Nawiasem mówiąc, niektórzy obchodzą dziś nie tylko Dzień Uśmiechu, ale także Dzień Zmarłych… Zwierząt. A jutro jest ich „dzień zaduszny” (sic!), Zawsze dwa dni przed wspomnieniem św. Franciszka…

Od razu wyjaśniam – nie mam nic przeciwko Dniom Zmarłych Zwierząt (już słyszę ten oskarżycielski ton: „A, bo wy-chrześcijanie, to zawsze…”:)). Co więcej, uważam, że wielu czworonożnym męczennikom, zatłuczonym na śmierć przez „panów stworzenia” NALEŻY SIĘ od nas choćby takie wspomnienie. Jeśli jednak ich „dzień zaduszny” budzi mój teologiczny sprzeciw, to bynajmniej nie dlatego, jakobym uważała, zwierzęta na pewno żadnej „duszy” nie posiadają. Jeden z moich spowiedników rozsądnie odpowiadał na takie pytanie: „Nie nasza to sprawa dociekać, co Stwórca zechce uczynić ze swoim stworzeniem!” Ale, jeśli nawet za wolą Stwórcy będą jakoś egzystować w przyszłym świecie – to przecież nie grzeszą (to my czasem grzeszymy naszym postępowaniem wobec nich!) – tak więc nie potrzebują naszej modlitwy. A to właśnie ona jest istotną treścią Dnia Zadusznego…