Mieszkańcy cienistej doliny…

W ostatnich dniach przeżyłam niezwykle silny atak kolki nerkowej (niektórzy oceniają towarzyszące temu bóle jako silniejsze od porodowych), spędziłam cały dzień pod kroplówką z powodu poważnego odwodnienia (które, być może, miało jakiś związek z faktem, że ostatnimi czasy dość intensywnie się odchudzam…) i wijąc się z bólu błagałam P. tylko o jedno: o to, by mnie rozgrzeszył. Co też w końcu uczynił, chcąc zapewne w jakiś sposób ulżyć mi w cierpieniu.

I przez chwilę było mi tak, jakby nad moją skołataną głową „otwarło się niebo” i przez chmury przebiło się Słońce… „ …i mieszkańcom cienistej krainy światło wzeszło…” :)<por. Mt 4, 16>.

I nawet, jeśli specjaliści od prawa kanonicznego uznaliby ów sakrament, który wspólnie sprawowaliśmy, ostatecznie za nieważny (bo przecież nie miałam tyle „szczęścia” i nie umarłam zaraz potem…) , to i tak uważam, że było warto.

Bo nawet „żona księdza” ma prawo do odrobiny pocieszenia… 🙂

Dlaczego BXVI nie lubi „Avatara”?

Muszę przyznać, że kiedy watykańskie media skrytykowały „Avatara” za „brak głębi, emocji oraz bardzo prosto zarysowaną ideologię antyimperialistyczną” – nieco się zdziwiłam.

Przede wszystkim dlatego, że nie od dziś wiadomo, że jakakolwiek „katolicka krytyka” bywa dla współczesnych dzieł sztuki (nawet tych nie najwyższych lotów) najlepszą reklamą. 🙂

Naturalnie, ja też uważam, że fabuła jest w tym filmie jedynie tłem dla zapierających dech w piersiach efektów specjalnych (tym bardziej zadziwiających, kiedy ogląda się je w technologii 3D) – nie zostało przecież nawet pokrótce wyjaśnione DO CZEGOwłaściwie ludziom był potrzebny ten pandoriański surowiec, tak cenny, że dla niego mityczne ziemskie „korporacje” były skłonne wymordować całą nację.

Mamy tu zatem klasyczny schemat: zderzenie zdegenerowanej cywilizacji i mitu „dobrego dzikusa” – i rozumiem, że taki film mógł się spodobać antyglobalistom, ekologom, oraz tym, którzy wciąż jeszcze leczą nasze ziemskie traumy postkolonialne (w momencie, kiedy Kolumb odkrył Amerykę, na tym kontynencie żyło około 40 milionów Indian – ciekawe, gdzie się oni wszyscy podziali?). A także panteistom i feministom – choć wydaje mi się, że przypisywać Absolutowi tak jednoznacznie żeńskie cechy, jak w tym filmie, to takie samo nadużycie, jak twierdzić z całą pewnością, że Bóg jest mężczyzną (a taki pogląd swego czasu przypisywano „Pancernemu Kardynałowi”).

I jestem dziwnie spokojna, że gdyby „neutralne”i miło brzmiące słowo „EYWA” [Ewa?:)] , oznaczające Istotę Najwyższą zastąpić „nienawistnym” słowem „Bóg” to ten film mógłby dostać pierwszą nagrodę jedynie na Festiwalu Filmów Religijnych…

Przy tym myśląc o tej „przełomowej w dziejach kina” historii mam nieodparte wrażenie, że coś podobnego już nieraz widziałam. Tylko że wtedy nazywało się to na przykład „Pocahontas.”

 

Bienvenue dans ma réalité!

Pewna Czytelniczka (która, broń Boże, „nie ma nic przeciwko mnie”;)) napisała mi tu niedawno, że „muszę być w centrum uwagi, inaczej usycham.”

Jak widać, nie umarłam.:)  Żyję i walczę o przetrwanie w świecie odległym od tej wirtualnej rzeczywistości o całe lata świetlne.

Jestem obecnie (mam nadzieję, że tylko chwilowo) „jedyną żywicielką rodziny” – bo, jak wiadomo, mamy kryzys i nikt jakoś nie potrzebuje rozlicznych talentów mojego ukochanego Męża (ale być może i to jest nieodłączną częścią szczęścia posiadania go…) – i często mówię, że tłumaczka ma sporo wspólnego z prostytutką: obydwie muszą liczyć na klientów… 🙁

A propos: ostatnio odezwał się do mnie jeden z moich, powiedzmy, dawnych internetowych znajomych, z propozycją tzw. „bezinteresownej pomocy.”

I…nie odmówiłam, choć mam poważne i uzasadnione wątpliwości, czy dla tego akurat człowieka słowo „bezinteresowność” oznacza to samo, co dla mnie.

Wiem, że sama mogę się obejść bez wielu przedmiotów (mimo że mój „książkowy nałóg” wręcz boleśnie domaga się zaspokojenia – i mam tylko nadzieję, że to nienasycone pragnienie posiadania zawsze „jeszcze tylko kilku” książek nigdy nie popchnie mnie do robienia rzeczy, których potem musiałabym się wstydzić…:( ) – jednak tam, gdzie chodzi o potrzeby mojego synka, nie potrafię już być taka zasadnicza. Mam tylko nadzieję, że nie przyjdzie mi za tę nieoczekiwaną pomoc zapłacić samą sobą. 🙁 Ot, życie.