Bigos przedwyborczy.

Dla nikogo chyba nie jest tajemnicą, że na ogół na tym blogu stronię, jak mogę od tematów stricte politycznych. Jego profil jest wszak zupełnie inny.

Ale skoro – jak to mawia lud polski – „raz do roku to i księdzu wolno” – to i żonie księdza tym bardziej. 😉

Przede wszystkim mam (nieuzasadnione być może) wrażenie, że w innych krajach „kampania wyborcza” to jest coś, co się PRZYDARZA raz na 3,4 czy 5 lat. U nas zaś kampania trwa cały czas. Jedna płynnie przechodzi w następną.

Dalej, z nostalgią wspominam czasy bezpośrednio po roku 1989, kiedy to panowała absolutna (prawie) wolność polityczna – wystarczyło zebrać piętnastu zwolenników dowolnej idei, by założyć sobie partię. To z tego właśnie okresu pochodzą organizmy tak barwne i egzotyczne, jak Polska Partia Przyjaciół Piwa na przykład. 🙂 A ponieważ nie było jeszcze wówczas czegoś takiego, jak „progi wyborcze” każdy miał realną szansę dostania się do parlamentu. To prawda, że skutkowało to wielkim rozdrobnieniem zwłaszcza izby niższej, ale moim zdaniem znacznie lepiej oddawało całe spektrum poglądów i postaw w społeczeństwie.

Obecny system „czwórpartyjny”  (ciążący ku dwupartyjnemu) promuje duże ugrupowania, ale też sprawia, że ogromna rzesza ludzi nie ma w nim swoich reprezentantów.

System „list partyjnych” natomiast uzależnia to, kto może zostać wybrany, nie tyle od woli wyborców, co od wcześniejszych wewnątrzpartyjnych decyzji. Nie będę więc ukrywać, że jestem zdecydowaną zwolenniczką okręgów jednomandatowych. Zasada „wygrywa ten, kto dostanie najwięcej głosów” wydaje mi się bardziej sprawiedliwa i demokratyczna. Tym samym skończyłyby się żenujące przepychanki o pierwsze miejsca na listach, takie, jak te, które zaprezentowali ostatnio p. Biedroń i p. Nowicka – dając mi asumpt do podejrzeń, że nie chodzi im wcale o żadne idee czy poglądy, ale po prostu o „stołki”. Bo skoro – jak tłumaczyła pani Wanda – „realną szansę na wejście do Sejmu mają tylko trzy pierwsze osoby” (stąd miejsce czwarte było dla niej ujmą straszliwą) – to po kiego na rzeczonych listach umieszcza się po kilkanaście nazwisk w każdym okręgu? Bo „ciemny lud to kupi”?

Sama od lat głosuję na PSL. I nigdy dotąd tego nie żałowałam. Uważam, że w Polsce nie ma miejsca na forsowany od kilku lat system dwupartyjny. Warto więc wspierać mniejsze ugrupowania. A jest to jedyna spośród „dostępnych na rynku”  umiarkowana partia centrowa, skłonna do dyskusji z każdym (dla mnie to zaleta partii politycznej, a nie jej wada!). W spornych kwestiach światopoglądowych stawia na osąd sumienia. Wypisz-wymaluj jak ja. 🙂

Jest to przy tym ugrupowanie z wielkimi tradycjami, sięgającymi Witosa i Mikołajczyka. Dlatego niedawne słowa posła Hofmana o „zdziczałych chłopach, którzy wyrwali się ze wsi” uważam za haniebne. Zawsze mnie uczono, że to nieładnie drwić ze starszych od siebie…

Ze zrozumiałych względów nie przepadam zatem za „rozłamowcami” Janusza Wojciechowskiego, którzy przeszli do PiS, jak sądzę, w nadziei otrzymania stanowisk.

Ale w jednym nie sposób się z nim nie zgodzić: Jak wiadomo, jestem osobą niepełnosprawną, mieszkam w małym miasteczku. I pamiętam, że „od zawsze” denerwowało mnie, że mój lokal wyborczy mieści się na piętrze, na które prowadzą bardzo śliskie schody. Zawsze marzyłam, że kiedyś WSZYSTKIE punkty głosowania będą mieściły się w miejscach łatwo dostępnych dla niepełnosprawnych i starszych ludzi.

Tymczasem nowy kodeks wyborczy „uszczęśliwił” takie osoby głosowaniem przez pełnomocnika. I komu się teraz będzie chciało w ogóle myśleć o tym? Jestem prawie pewna, że 9 października usłyszę: ”I po co się pani tu wspinała? Nie lepiej było przysłać kogoś w zastępstwie?” Nigdy nie przypuszczałam, że „integracja” to to samo, co „izolacja.” Ja chcę osobiście uczestniczyć w życiu społecznym! Nie wolno mi?