„Naturalne”=DOBRE?

Czyli etyka według Zbigniewa Hołdysa.:) I nie tylko.

W jednym z ostatnich „Newsweeków” obok zgranych już do granic możliwości tematów (jako to: pedofilia w Kościele i zawsze szczęśliwe związki partnerskie) zaciekawił mnie szczególnie felieton byłego rockmana, w którym to, naśmiewając się ze „wstecznych” poglądów Niesiołowskiego, udowadnia on, że instytucja małżeństwa jest wysoce „nienaturalna.”

Oczywiście, że tak. Wypadałoby zatem przede wszystkim zapytać znakomitego autora, czemuż to pragnie takową niewolą uszczęśliwić coraz to większe grupy ludzi, miast dążyć w ogóle do jej zniesienia?

Nie dosyć na tym. Rousseau, któremu również marzył się powrót do „natury” (tak, jak on sobie ją wyobrażał), twierdził, że pierwotni ludzie nie tylko „parzyli się” ze sobą bez głębszych uczuć i na drodze czystego przypadku (stąd też rozstawali się ze sobą, bez żalu, gdy tylko kopulacja została dopełniona), ale i porzucali własne potomstwo, gdy tylko się dało. Pomijając bezsens takiego założenia (ludzkie dziecko, nawet kilkuletnie, nie przeżyłoby bez pomocy dorosłych) filozof (którego idee legły u podstaw myśli XIX- i XX- wiecznej lewicy) sam zechciał wcielić je w życie, oddając kilkoro swoich pociech do cieszącego się złą sławą przytułku, gdzie najprawdopodobniej umarły. (Przyznawał wprawdzie, że jego konkubina, a matka owych dzieci, trochę się opierała, ale na szczęście zdołał ją przekonać do owego jakże „zgodnego z prawem natury” rozwiązania…).

Nawet zakładając, że można to uznać za „naturalne” (choć sądzę, że dałoby się z tym polemizować), niewielu chyba znalazłoby się takich, którzy by stwierdzili, że to, co zrobił „Ojciec Oświecenia”, było również DOBRE z moralnego punktu widzenia?

Pojęciem tego, co „naturalne” i „nienaturalne” szermują zresztą bez opamiętania wszystkie strony współczesnych światopoglądowych sporów (od pani Pawłowicz po panią Środę) – co wydaje mi się czasem pozbawione sensu.

Oto pewien profesor, badający zwyczaje organizmów jednokomórkowych, na łamach „Polityki” z kolei twierdzi, że powinniśmy w ogóle dać sobie spokój z definicjami płci, małżeństwa, etc., ponieważ „u niektórych gatunków” (przy czym uczony nigdzie nie twierdzi, że ten „naturalny” stan miałby dotyczyć również gatunku LUDZKIEGO!) istnieje nawet 100 różnych płci, a badane przez niego żyjątka radośnie kopulują w tworzonych a priori… trójkątach.

Otóż, moi Państwo, problem z „naturą” jest przede wszystkim taki, że jest ona niesłychanie… różnorodna. Dla przykładu można znaleźć gatunki roślinożerne, mięsożerne, mono-i poligamiczne, tworzące stada i preferujące (poza okresem rui) samotniczy tryb życia. Na której więc z propozycji „wszystkowiedzącej Matki Natury” powinniśmy, jako ludzie, oprzeć nasze życie indywidualne i społeczne?

Przyroda bywa też czasem niezwykle – z naszego punktu widzenia – okrutna. Wilk przypuszczalnie nie zastanawia się ani sekundy, zagryzając łanię, która właśnie ma młode (mimo że bez niej zginą), na porządku dziennym jest defekowanie, gdzie popadnie; porzucanie, a nawet pożeranie własnego potomstwa czy partnera, seksizm, gwałty (molestowanie seksualne to częsty sposób wymuszania posłuszeństwa w stadzie), a nawet kanibalizm. Wystarczy również przyjrzeć się np. wiewiórkom, by wiedzieć, że siódme przykazanie nie ma dla zwierząt jakiejkolwiek wartości – zwierzątka te, zapomniawszy, gdzie ukryły własne zapasy, bez żadnych skrupułów sięgają po to, co zgromadziły inne osobniki.

Wszystko to jest jak najbardziej „naturalne” (występuje wszak w naturze!), a jednak szczerze wątpię, by komukolwiek marzyła się LUDZKA społeczność zorganizowana na takich zasadach. Wielokrotnie już tu pisałam o tym, że naśladowanie zwierząt nie wydaje mi się – wbrew pozorom – najlepszym sposobem, by stać się CZŁOWIEKIEM (jak o tym świadczą choćby smutne historie dzieci, wychowanych przez przedstawicieli innych gatunków).

Już nawet nie wspominając o tym, że TOLERANCJA – która powoli wyrasta na wartość najwyższą w naszych (naturalnie!:)) zróżnicowanych społeczeństwach -zdaje się być czymś „w naturze” nieomal nieznanym (a więc „nienaturalnym”, jak najbardziej!), jak o tym może się przekonać choćby każdy hodowca drobiu, któremu wśród kilkudziesięciu żółciutkich kurczaczków wykluł się choć raz jeden czarny.

Sama byłam w dzieciństwie świadkiem takiego wydarzenia i wiem, że gdybyśmy wówczas nie zaingerowali w „stan natury” owe słodkie, żółciutkie kuleczki byłyby niechybnie  zadziobały na śmierć czarnego braciszka… W tym ujęciu „naturalna” wydaje się więc raczej… nietolerancja! Tolerancja jest „nienaturalna”, podobnie jak małżeństwo i jeszcze parę innych rzeczy, które odróżniają Homo sapiens od zwierząt.

No, to co, panie Hołdys? Schowamy ten transparencik?:)