Czy nasze życie należy (tylko) do nas samych?

Jednym ze sztandarowych argumentów zwolenników eutanazji jest to, że (rzekomo) życie jest wyłączną własnością danego człowieka i w związku z tym ma on prawo nim dysponować tak, jak chce.

 

Postanowiłam przyjrzeć się temu nieco bliżej, ponieważ sprawa nie wydaje mi się wcale taka oczywista.

 

Wierzący zapewne powiedzą, iż dawcą i dysponentem życia ludzkiego jest Bóg, który jedynie ma prawo je odebrać. (Uwaga: nie kłóci się to z prawem każdego człowieka do rezygnacji z uporczywej terapii!) Nawiasem mówiąc, nie podzielam oburzenia red.Terlikowskiego na biskupów kanadyjskich, którzy postanowili udzielać sakramentów ludziom, którzy zdecydowali się na eutanazję.

 

Według mnie nie jest to równoznaczne z aprobatą dla takiego sposobu zakończenia życia. Po prostu Kościół MUSI towarzyszyć człowiekowi w każdej sytuacji, nawet tak dramatycznej.Odrzucać grzech, ale przyjmować człowieka z jego problemami. „Człowiek jest drogą Kościoła”, powiedział Jan Paweł II – i chyba nigdy nie dosyć przypominania o tym.

 

Poza tym, Kościół już dość dawno zmienił swoje nastawienie do samobójców-obecnie traktuje się ich raczej jako ludzi głęboko nieszczęśliwych i chorych, niż moralnie winnych. Cóż zatem stoi na przeszkodzie, aby podobnie -ze współczuciem-spojrzeć i na tych, którzy (powodowani nieraz ogromnym cierpieniem) decydują się na „wspomagane samobójstwo”?

 

Moim zdaniem, jeżeli są wierzący, powinni się także dowiedzieć, że mimo to kochający Bóg ich nie odrzuci.Po co im jeszcze dokładać strach przed piekłem, wieczną samotnością?

 

Ale zastanawiam się, czy można odrzucić tezę o „wyłącznej własności” życia także w przypadku osób niewierzących.

 

Można by zacząć od tego, że oni sami czasem ją odrzucają.Np.powszechnie uważa się, że życie płodu zależy, a więc i należy do jego matki.Niektórzy etycy, jak Peter Singer, tę „własność rodziców” rozciągają także na dzieci już urodzone.W krajach, gdzie można dokonać eutanazji dzieci, ta zasada działa w praktyce.

 

Mamy więc już przynajmniej jedną grupę ludzi, których życie nie należy do nich samych-małe dzieci.Podobnie zapewne jest z osobami ubezwłasnowolnionymi i chorymi na Alzheimera (notabene, debatuje się już o tym, czy i ich nie objąć dobrodziejstwem „niedobrowolnej eutanazji”).

 

Ale idźmy dalej.Czy można z całą odpowiedzialnością powiedzieć, że życie zdrowego, świadomego, dorosłego człowieka „należy wyłącznie do niego”?

 

Moim zdaniem, nie, zwłaszcza, jeśli ów człowiek ma rodzinę.

 

Kiedyś poruszył mnie w związku z tym postępek żony Modiglianiego, która, szalejąc z rozpaczy po śmierci męża, również popełniła samobójstwo. A była w 8.miesiącu ciąży…

 

Nie dość, że sama się zabiła, to jeszcze nie dała innej osobie żadnej szansy, żadnej możliwości wyboru.

 

Niektóre kliniki eutanazyj ne nie życzą sobie wizyt rodzin pacjentów.Bo z rodzinami jest zawsze kłopot.Jeszcze mogłyby próbować odwodzić pensjonariuszy od „jedynie słusznej autonomicznej decyzji” o zakończeniu ziemskiej wędrówki!

 

Aha. Rozumiem zatem, że jeśli widzimy desperata, stojącego na moście lub na dachu, w imię poszanowania jego wolności nie powinniśmy próbować go ratować, lecz jedynie zapytać uprzejmie, czy aby na pewno, świadomie i dobrowolnie, zamierza skoczyć?

 

Pewien chłopak z porażeniem mózgowym, zdecydowany, jak twierdzi, na eutanazję, powiedział: „Wszyscy mnie pytają- jak możesz zrobić coś takiego swojej mamie? A nikt nie zapyta, co JA czuję, gdy mama zmienia mi pieluchę…”

 

Nie popieram tego, co zrobiono z tym człowiekiem (uznawszy go za „niebezpiecznego dla samego siebie” zamknięto go na pewien czas w szpitalu psychiatrycznym, podczas gdy jego problemem jest właśnie wyobcowanie społeczne i poczucie braku jakichkolwiek perspektyw)- ale to jest postawa „po mnie choćby potop!Nie obchodzi mnie, co będzie po mojej śmierci, nie obchodzą mnie niczyje uczucia.Liczę się tylko JA i moje cierpienie! Ja, ja, ja!” W skrajnych przypadkach można nawet powiedzieć, że to jest egoizm.

 

Nick Vujicić kiedyś opowiadał, iż w wieku 17 lat przeżył takie załamanie nerwowe, że chciał się zabić poprzez utopienie się w wannie.Myślę, że kiedy się nie ma obu rąk i nóg, taki sposób dokonania „eutanazji” jest dosyć prosty.

 

Ale podobno w ostatnim momencie powstrzymała go myśl o tym, że gdyby umarł, jego bliscy by po nim płakali.I rzeczywiście, jego ojciec, dowiedziawszy się o tym, co chciał zrobić Nick, rozpłakał się, mówiąc, że nie zdawał sobie sprawy z tego, jak bardzo nieszczęśliwy był jego syn-i ze łzami w oczach przepraszał go za to, że nie zrobił czegoś więcej, ażeby to zmienić…

 

Nigdy, przenigdy nie chciałabym pozostawiać moich najbliższych w takim poczuciu winy.

 

A co z tymi, zapytacie, którzy rodziny nie mają? No, cóż. Mogłoby się wydawać, że w ich przypadku decyzja o samobójstwie/eutanazji powinna być najłatwiejsza.

 

A jednak…Wszyscy jesteśmy ze sobą powiązani siecią różnorodnych zależności i śmierć każdej osoby pozostawi w czyimś życiu wyrwę nie do zapełnienia. Brak jej pracy, czy choćby jej obecności.Załóżmy np.że nasz lekarz rodzinny (kawaler, bezdzietny) nagle poczuje, że jego życie nie ma sensu i powiesi się.Zostawi tym samym jakieś 3000 ludzi bez pomocy medycznej.Gdyby taką samą decyzję podjął piekarz, moglibyśmy zostać bez chleba. I tak dalej, i tak dalej.

 

Mówiąc najkrócej: nikt z nas nie jest samotną wyspą!

 

25 odpowiedzi na “Czy nasze życie należy (tylko) do nas samych?”

  1. Nie nazywałabym decyzji o eutanazji egoizmem, a jeśli już, to byłby nim w tej samej mierze protest w imię własnego cierpienia z powodu – nigdy przecież niechcianej – śmierci kochanej osoby.
    O eutanazji łatwo rezonują ci, którzy nie cierpią tak, jak osoby decydujące sie na tę ostateczność. Akurat tego tekstu to (rezonowanie) nie dotyczy, jednak słuszna skądinąd puenta, że nikt z nas nie jest samotną wyspą, nie wyczerpuje tematu dopuszczalności PRAWA cierpiącej jednostki do zakończenia własnego życia. Paradoksalnie, często już sama taka możliwość dodaje sił do zmagania się z niewyobrażalnym dla postronnych cierpieniem, podczas gdy jej brak skłania zdesperowanych do szukania nielegalnych możliwości. Na ile są one możliwe i w praktyce szpitalnej wykorzystywane, wie prawie każdy lekarz i pielęgniarka. Ale to (właśnie z powodu nielegalności) temat tabu, więc statystyk nie możemy się nawet domyślać.

    1. Być może nie wiem o cierpieniu aż tyle, co np. osoby z nowotworami, jednakże i mnie zdarzyło się kilka razy w życiu przegryźć z bólu poduszkę. To mnie skutecznie powstrzymuje od łatwego potępiania OSÓB, które się na eutanazję decydują, aczkolwiek do samego uroczyście zadekretowanego „powszechnego prawa do dobroczynnej śmierci” (które powoli zastępuje stare, dobre prawo do życia) mam rozliczne wątpliwości. Na różnych poziomach.

      Przede wszystkim, jako historyczka wiem, że taka gloryfikacja samobójstwa (wynoszenie go wręcz do rangi jedyne3j śmierci „naprawdę godnej człowieka”) jest charakterystyczne raczej dla cywilizacji schyłkowych. Podobne zjawisko miało już miejsce w ostatnich wiekach Imperium Romanum. Obawiam się też, że godna opieka paliatywna ZAWSZE będzie przegrywać ze znacznie od niej tańszą eutanazją, a stopniowe rozszerzanie zakresu tej ostatniej MUSI mnie niepokoić, jako osobę niepełnosprawną, a więc potencjalnie zagrożoną.Do tego dochodzi jeszcze zmiana całej przysięgi Hipokratesa, w kierunku „lekarza-wykonawcy woli pacjenta” (jakakolwiek by ona była). I tak dalej.

      Wracając jednak do głównego tematu posta, często przechodziłam w życiu próby tak ciężkie, że gdybym nie miała dzieci, być może nie raz na poważnie rozważałabym decyzję o odebraniu sobie życia. (Samobójstwo jest aktem PRYWATNYM, eutanazja – faktem o znaczeniu społecznym; trochę podobnie, jak antykoncepcja – jako działanie o charakterze ściśle prywatnym nie powinna być zakazywana przez prawo – i aborcja. Dlatego nikt rozsądny nie domaga się karania niedoszłych samobójców. Ale udział osób trzecich rodzi zupełnie nowe problemy etyczne.). Jednakże wątpię, by moje małe dzieci były w stanie zrozumieć i z uśmiechem uszanować moje rzekome „prawo do stanowienia o własnej śmierci.” Nie! Jak długo jestem za kogoś (lub za coś) ODPOWIEDZIALNA, moje życie zdecydowanie NIE należy do mnie samej! Z MOJEJ STRONY byłby to egoizm. I będę się z uporem trzymać tej wersji.

      Nie podzielam też pani optymizmu co do tego, że sama legalność eutanazji mogłaby się przyczynić do zmniejszenia skali zjawiska. Ludzie jednak z większą łatwością czynią te rzeczy, które są legalne, niż te, które legalne nie są. Gdyby było inaczej, po cóż w ogóle byłoby nam jakiekolwiek PRAWO? W końcu ludzie, którzy potrzebują usług płatnych morderców też istnieli od zawsze i również istnieć będą. Może więc zamiast tego zakazywać, zalegalizujmy proceder? Uzyskalibyśmy przynajmniej jakiś wgląd w to zjawisko, bo obecnie nie mamy żadnego… 😉 A ludzie, którzy będą wiedzieli, że w razie czego zgodnie z prawem mogą oddać teściową, wspólnika czy też uciążliwego sąsiada w ręce certyfikowanego specjalisty, Z PEWNOŚCIĄ bardziej gorliwie będą poszukiwać innych rozwiązań… 🙂 Oczywiście przejaskrawiam, ale tylko trochę. 😉

      Być może na wszelki wypadek powinnam jeszcze dodać, że jestem ZA legalizacją medycznej marihuany. WSZYSTKO, co służy łagodzeniu bólu, jest dobre.

      1. Ależ to oczywiste, że nieliczenie się z odpowiedzialnością za innych jest egoizmem. Eutanazja to jednak nie to samo, co samobójstwo osoby zdolnej do życia (pomijam odosobnione incydenty – wyjątki od tej reguły), lecz świadoma decyzja osoby już przez terminalną chorobę na niechronną śmierć skazanej. Wszystkie inne przypadki, to nie eutanazja (czyli dobra śmierć), lecz tzw. wspomagane samobójstwo, a de facto zgoda na morderstwo. Tutaj rzeczywiście w grę wchodzi szeroko rozumiana odpowiedzialność za innych, przede wszystkim za moralne konsekwencje “miłosiernego” czynu dla dokonujących go lekarzy, psychologów i oczywiście legislacyjnych decydentów.
        Tak się składa, że też jestem osobą fizycznie niepełnosprawną, zależną od pomocy rodziny. A do tego w podeszłym już wieku – co, proszę mi wierzyć, zupełnie zmienia perspektywę w podejściu do dyskutowanego tematu. To wcale nie znaczy, że dopuszczam myśl o eutanazji, a jedynie, że lepiej od osób fizycznie sprawniejszych i młodszych rozumiem potrzebę takiej możliwości. Oczywiście z całą świadomością możliwych nadużyć (nawet sam Stwórca nie był od nie wolny, dając ludziom wolną wolę )
        Nie wiem, czy mój legislacyjny “optymizm” jest w pełni uzasadniony (chociaż opieram się w nim na znanych mi przypadkach), ale nie zgadzam się z utożsamianiem dobrowolnej eutanazji z pospolitymi morderstwami, jakie zostały przez Panią wymienione w ramach “przejaskrawiania, ale tylko trochę”.
        Ironia nie najlepiej nadaje się do argumentacji w tak delikatnej materii. A prawo jej dotyczące nie może być “jakiekolwiek”, musi być bardzo precyzyjne i dobrze obwarowane tzw. przepisami szczegółowymi.

  2. Nawet w krajach, gdzie eutanazja ma być rzekomo „dobrze obwarowana przepisami szczegółowymi”, nadużycia i tzw.krypanazje się zdarzają (nie mamy danych na temat, jak często). Zagrożenie tkwi już w samej definicji eutanazji, jako „PRAWA-a nie tylko wyjątkowej MOŻLIWOŚCi-zakończenia życia przez osoby trzecie w sytuacji NIEZNOŚNEGO CIERPIENIA FIZYCZNEGO LUB PSYCHICZNEGO.” Konia z rzędem temu, kto będzie umiał to „nieznośne cierpienie” precyzyjnie zdefiniować.Dlatego też zakres dopuszczalności tego zabiegu będzie się sukcesywnie rozszerzał, i wątpię, aby cokolwiek mogło powstrzymać ten proces.Doskonale pani wie, że już od dawna NIE doryczy to jedynie osób terminalnie chorych, cierpiących nieznośny ból fizyczny.Słyszałam już o eutanazji osób z depresją, niepełnosprawnych, przestępców skazanych na dożywotnie więzienie, staruszków obawiających się samotności, alkoholika czy też ofiary nieudanej operacji zmiany płci…Niby słusznie-bo jak „wymierzyć” czyjeś cierpienie?Skąd wiadomo, które jest większe?I kto zasługuje na jego miłosierne skrócenie? Tak więc docelowo-śmierć dla wszystkich! A la carte!

    1. Oczywiście, czytałam o wymienionych przypadkach. I bardzo dobrze, że są one nagłaśniane, niedobrze, że uogólniane w dyskusjach nad prawem do eutanazji. Rzecz jasna, że wyjątkowym! Nadużycia zdarzają się wszędzie, i nie zmienią tego radykalne zakazy. Tak jest z aborcją, eutanazją, adopcją (handel dziećmi), transplantacją (pozyskiwanie i handel organami) etc. etc. Nie zmienia tego nawet „głęboka wiara w Boskie prawo naturalne”, czego dowodzą (nie po raz pierwszy) makabryczne odkrycia masowych grobów dzieci w ultrakatolickiej Irlandii. Fanatyzm legislacyjny jest tak samo szkodliwy jak prawnicza „wolna amerykanka”.

      A – odnosząc się do sarkastycznej puenty – ponieważ „docelowo-śmierć [jest] dla wszystkich”, próby jej przyspieszenia będą (w szpitalach od dawna są) podejmowane i bez ograniczającego ów proceder prawa. Ja jednak (będąc osobiście przeciwna samej eutanazji) od niejawnego procederu wolę jawne procedury. I nie obawiam się – bo w to nie wierzę – że mogłyby być serwowane à la carte. To raczej ograny już pomysł na powieść sensacyjną 🙂

      1. Prawo-aborcyjne, eutanazyjne, dostępu do broni, jakiekolwiek inne-ma w naszej epoce raczej tendencję do rozszerzania się, niż (samo)ograniczania.Tym bardziej, że ludzie i społeczeństwa mają dziś tendencję do utożsamiania tego, na co prawo zezwala, z czymś co jest moralnie dobre-albo przynajmniej obojętne.”Wyjątkowe przypadki.”- tak, tak.Nie zliczę, ile razy słyszałam już ten argument w dyskusjach o aborcji, i, a jakże, o eutanazji.Sęk w tym, że KAŻDY ludzki przypadek jest wyjątkowy, jak wyjątkowe jest każde ludzkie życie.Czemu więc jednym zezwalać na „błogosławieństwo przyspieszonej śmierci” (nawiasem mówiąc tak starej jak ludzkość sama-już starożytni znali krótki miecz, zwany, o ironio, misericordia-„miłosierdzie”-służący do dobijania rannych)-a innym go odmawiać? Dlatego nie wierzę, że legalizacja jakiegokolwiek zjawiska może doprowadzić do zmniejszenia jego skali.W kwestii aborcji tak się NIE dzieje, czemu z eutanazją miałoby być inaczej? Tym bardziej, że alternatywa-nowoczesna opieka paliatywna, leczenie bólu, itd.-jest tutaj znacznie bardziej kosztowna, niż antykoncepcja.Nie rozumiem też Pani oburzenia na moją analogię z zawodem płatnego mordercy.Analogie nigdy nie są doskonałe, jednakże w obydwu przypadkach -i eutanazji i wynajętego zabójcy, możemy mieć wszak do czynienia z sytuacją nie dającego się inaczej usunąć nieznośnego cierpienia; mamy do czynienia z procederem który jest nielegalny i nie mamy nad nim z tej racji żadnej kontroli, chodzi o „usługę” pozbawienia kogoś życia.To, przy wszystkich różnicach, jednak dość dużo podobieństw.Jednocześnie jednak przyznaję, że nie wierzę w moc prawnych zakazów, czy chodzi o aborcję, narkotyki czy eutanazję.Wolę apelować i przekonywać.W tym wypadku właśnie twierdząc, że nasze życie NIE należy tylko do nas samych.Chociażby z tej prostej racji, że nikt z nas nie znalazł się na tym świecie z własnej woli.W tekście to pominęłam, bo wydało mi się, że to truizm…Poza tym proste założenie, iż „życie dzieci należy do ich rodziców”-ma też własne, niebezpieczne konsekwencje.Dzieci przychodzą przez nas, lecz nie należą do nas.

        A że ludzie na ogół nadużywają przyznanej im wolności, to widać nie tylko na przykładzie liberalnego prawa aborcyjnego czy eutanazyjnego (gdzieś czytałam, że Duńczycy chlubią się, że za kilkadziesiąt lat NIE BĘDZIE wśród nich osób z Zespołem Downa.W jaki sposób zamierzają osiągnąć taki sukces? Wymyślili jakiś cudowny lek, terapię genową? Nie.Konsekwentnie namawiają do stosowania aborcji w takich przypadkach!Podobno gdzieś na Zachodzie był uczony, który prowadził prace nad możliwością „wyciszania” wadliwych chromosomów.Odmówiono mu jednak funduszy na dalsze badania, tłumacząc, że…legalna aborcja w pełni rozwiązuje ten problem. Jestem sobie w stanie wyobrazić świat, gdzie „dobrowolne zakończenie życia” staje się podobnie praktycznie jedynym rozwiązaniem w sytuacji poważnej choroby czy starości.I bynajmniej nie jest to fikcja literacka).Ale wystarczy spojrzeć na nasze rodzime „lex Szyszko.” Zmiana sytuacji, w której ludzie byli surowo karani za wycięcie drzewa na swojej działce, była potrzebna-ale liberalizacja prawa sprawiła, iż ludzie wycinają zieleń bez żadnego umiaru.Sądzę, że nie ma dobrego wyjścia z tego typu dylematów.

        1. Być może jakimś (niedoskonałym!) kompromisem byłoby w przypadku eutanazji odstąpienie od wymierzenia kary, jeżeli sprawca udowodni, że zrobił to na wyraźne żądanie pacjenta.Niekaralność nie jest równoznaczna z akceptacją dla czynu.Istnieje wiele rzeczy, powszechnie uważanych za niemoralne, które jednak nie podlegają karze.Jak chociażby porzucenie współmałżonka.

          1. To wcale nie jest takie proste. Po pierwsze, tworzy się precedens, na który będą się powoływać kolejni sprawcy i ich adwokaci. Po drugie, pojawia się problem prawnego zdefiniowania czynu jako ”morderstwa ze szczególnym uzasadnieniem” (legalna eutanazja „morderstwem” z definicji nie jest), czyli de facto wprowadzenia do prawa karnego nowego paragrafu i nowej kwalifikacji czynu – zabronionego, a jednak dopuszczalnego. To z kolei otwierałoby formalną furtkę amatorom dalszych modyfikacji kodeksu.
            „Wyraźne żądanie pacjenta” (gdyby w ogóle dało się udowodnić) to nie jest dostateczny powód do przeprowadzenia legalnej eutanazji – takiej decyzji nie podejmuje się samodzielnie, wymaga ona zgody grona ekspertów na wielu poziomach, począwszy od stwierdzenia pełnej świadomości decyzji u pacjenta oraz jej zasadności.
            I wreszcie ostatnia, lecz fundamentalna sprawa. Akurat w przypadku prawa do eutanazji moralna kwalifikacja czynu ma znaczenie zasadnicze. Taka śmierć z definicji musi być „dobra”. Ale to już odrębny i zbyt przepastny temat, by go tu rozwijać

          2. „Takiej decyzji nie podejmuje się samodzielnie, wymaga ona zgody ekspertów na wielu poziomach…”-nie uważa pani, że i w tym tkwi problem? O śmierć trzeba napisać podanie-a „niezależni eksperci” zdecydują, czy ktoś cierpi „dostatecznie”, aby go zabić, czy też jednak nie? W III Rzeszy do wykonania takiego zabiegu była potrzebna niezależna opinia dwóch lekarzy…I to dopiero było w pełni „obiektywne.” Przecież ludzie, nawet bardzo chorzy, mają często irracjonalną skłonność to czepiania się swego istnienia za wszelką cenę.Czytałam już kilka lat temu o przypadku gdzie sąd zadecydował o przerwaniu żywienia niepełnosprawnego chłopaka, choć ten wcale nie wyrażał woli umierania.Zapewne podciągnięto to pod uprawnione przerwanie uporczywej terapii (we współczesnych czasach granica ta bywa bardzo płynna-i rodzi problemy etyczne, o jakich Hipokratesowi się nie śniło.Wielu ludzi, których umiemy dziś utrzymać przy życiu-chociażby maleńkie wcześniaki, jak ja-dawniej po prostu umarłoby w sposób naturalny.Lepiej to dla nich, czy gorzej? Nie umiem powiedzieć…).Sędzia stwierdził dodatkowo, że działanie takie „jest w najlepszym interesie pacjenta”-co potwierdzili lekarze.

          3. Nie sądzę, byśmy mogły dojśc do jakiegoś konsensusu – i bardzo dobrze, tak niezłomne stanowiska, jak to Pani, są w tej debacie niezbędne. Jest jednak wazne, by w miarę możności nie odbiegać od tematu i nie mieszać terminów. Eutanazja na ŚWIADOMĄ prośbę terminalnie chorej osoby to nie to samo, co przerwanie uporczywego leczenia na wniosek lekarza czy rodziny, na co pacjent nie ma wpływu (o ile nie zostawił stosownego testamentu, który zresztą można sądownie podważyć). Jak sama Pani napisała, ten niepełnosprawny chłopak „ wcale nie wyrażał woli umierania” – mamy tu więc do czynienia z zupełnie innym kazusem prawnym.
            Notabene, w miarę postępów medycyny z tzw. uporczywą terapią będą coraz większe i częstsze problemy, „o jakich Hipokratesowi się nie śniło”. Bowiem główny cel lekarza – ratowanie życia – zawsze będzie się zderzał z niechronnie „pisaną nam” kiedyś śmiercią. Dlatego tak nielubiani przez Panią niezależni eksperci coraz częściej będą musieli grać rolę nieobecnego Pana Boga. 🙂 Jednakże w przypadku świadomej prośby o eutanazję to nie oni ostatecznie decydują, lecz pacjent, który się przyspieszenia niuchronnej śmierci domaga, a oni mu w tym jedynie przeszkadzają (czas oczekiwania bywa nieznośnie długi, co nierzadko powoduje zgodę pacjenta na dalsze cierpienie i wycofanie prośby).
            Oczywiście, jak już wspominałam, nadużycia i pomyłki będą się zdarzać niezależnie od legislacyjnych rozstrzygnięć, ale ich uogólnianie i demonizowanie prowadzi jedynie do teoriospiskowego rujnowania społecznego i indywidualnego zaufania, bez którego nie da się normalnie żyć

        2. O prawie do eutanazji nie mam sprecyzowanego zdania, więc odniosę się tylko do ogólno-filozoficznej kwestii, czy nasze życie jest naszą własnością.
          To, że nie dotyczy ona wyłącznie nas – z racji przeróżnych międzyludzkich zależności – jest oczywiste. Nasze życie JEST jednak naszą własnością z racji „podarowania” go nam przez Stwórcę (w wersji ateistycznej – przez Naturę) wraz z wolną wolą. Tę wolną wolę w dysponowaniu własnym życiem można/trzeba oczywiście „zawiesić’ z uwagi na dobro innych… ale to też jest aktem naszej wolnej woli , a nie jakiegoś uniwersalnego prawa przyrody czy egzystencji.
          Krótko mówiąc, z faktu, że „nikt z nas nie znalazł się na tym świecie z własnej woli” bynajmniej nie wynika, że nasze życie nie jest naszą własnością. Taki wniosek jest nie tylko LOGICZNIE nieuprawniony, ale – co najistotniejsze – niezwykle groźny jako argument dla wszelkich dyktatur i totalitaryzmów.

  3. No, nie, pani Ewo!:) O skłonność do wspierania-choćby tylko sposobem argumentacji-„wszelkiego rodzaju dyktatur i totalitaryzmów” nigdy nawet sama siebie nie podejrzewałam.Z faktu, że-jak starałam się wykazać (być może nieudolnie, to prawda), że NIE JESTEŚMY -jak nam to niekiedy wmawia współczesna indywidualistyczna kultura-sami dla siebie milionami absolutnie autonomicznych „Słońc”- NIE wynika wcale, że marzy mi się „totalitarna” kontrola zbiorowosci nad jednostką.Co więcej, o ile rozumiem i dopuszczam samobójstwo jako indywidualną decyzję, o tyle eutanazja niepokoi mnie TAKŻE jako swego rodzaju „urzędowe zatwierdzenie” tej decyzji przez państwo, co może właśnie rodzić różne pomysły rodem z totalitaryzmów.

    1. Do głowy mi nie przyszło, że moja generalna uwaga o totalitaryzmach może być odczytana tak osobiście. Przepraszam w takim razie za tę nieostrożność. Nie mogę się jednak zgodzić z utożsamianiem eutanazji z eugeniką, co sugerowałoby ostatnie zdanie odpowiedzi na mój komentarz.

  4. Niestety, moim zdaniem „pokusa eugeniczna” zawsze tkwi w samej zasadzie eutanazji-co potwierdzają doświadczenia historyczne, i to nie tylko z III Rzeszy.Bardzo wierzę, że u początków tkwi szlachetne skądinąd pragienienie uwolnienia jednostki od cierpienia (na jej wyraźną prośbę).Ale dosyć szybko okazuje się, iż tak wąsko zakreślona granica nie wystarcza, by rozwiązać ostatecznie „problem cierpienia w ogóle”. Stąd wcześniej czy później pojawiają się pomysły z zakresu inżynierii społecznej i eugeniki. Bo dlaczego – skoro jednostka ma prawo uwolnić się od osobistego cierpienia, nie mielibyśmy prawa również jako społeczeństwo uwolnić się od jednostek „kłopotliwych”(cierpiących lub/i przysparzających cierpienia innym): niepełnosprawnych, starych, przestępców nie podlegających resocjalizacji? Jeżeli podstawowym wyznacznikiem wartości człowieka miałoby być to, na ile wnosi on coś do wspólnego dobra, to likwidacja (oczywiście „humanitarnie, nie żyjemy wszak w Średniowieczu!”) osobników „nieużytecznych” staje się całkiem logicznym rozwiązaniem…OGÓLNE „poczucie lepszego świata” może nawet od tego wzrosnąć. Kiedyś mój lekarz zauważył, iż przypadki eutanazji więźniów to nic innego, jak kara śmierci, wprowadzana na powrót, „w białych rękawiczkach.” Bo skoro nie potrafimy tych ludzi przywrócić społeczeństwu, to zamiast łożyć przez lata na ich utrzymanie w więzieniu, taniej jest im zaproponować godną śmierć.Skłonność do zbrodni staje się w tym ujęciu nieuleczalną chorobą.Skoro nie potrafimy Cię wyleczyć, możemy Cię zabić…

    1. “Pokusa eugeniczna zawsze tkwi w samej zasadzie eutanazji?! Jakbym czytała Tomasza Terlikowskiego 🙂 Nie jestem historykiem, więc mogę się mylić, ale nie wydaje mi się, by Hitler potrzebował legalnej eutanazji (w dzisiejszym rozumieniu) do swoich eugenicznych poczynań. To, że w propagandzie nazistowskiej używano słowa “eutanazja”, jeszcze do takich wniosków nie uprawnia. Nazistowskie „E-Action” i wcześniejsza „Action T4” otwarcie motywowane były interesem państwa niemieckiego, a uśmiercani bynajmniej o śmierć nie prosili.
      Nie wiem też, o ILU przypadkach eutanazji więżniów mówił Pani lekarz. Ja słyszałam o jednym takim w Belgii. Na decyzję więzień czekał aż trzy lata. Po nim – mimo wielu takich próśb – zgodę wyrażono jeszcze tylko raz, jednak poprosił o nią terminalnie chory pacjent, więc z jego więziennym statusem nie miało to nic wspólnego. A już stwierdzenie: “skoro nie potrafimy tych ludzi przywrócić społeczeństwu, to zamiast łożyć przez lata na ich utrzymanie w więzieniu, taniej jest im zaproponować godną śmierć” – jest po prostu wyssaną z palca teorią spiskową.

      1. Podobieństwo do Terlikowskiego było zupełnie przypadkowe.:) Nie odpowiedziała pani na pytanie, dlaczego, jeśli uznamy, iż jednostka ma prawo uwolnić się od cierpienia na mocy decyzji osób trzecich, społeczeństwo nie może również zadecydować, że może zrobić to samo w makroskali.Ja nie mówię, że to JUŻ gdziekolwiek się dzieje (chociaż…”ostateczne rozwiązanie problemu urodzeń dzieci z Zespołem Downa” przez propagowanie aborcji w takich przypadkach-w Danii-jest chyba bliższe programowi „uwolnienia społeczeństwa”, niż czemukolwiek innemu?Polecam książkę „Higieniści” Macieja Zaremby Bielawskiego.Takie pokusy NAPRAWDĘ wciąż istnieją…)-lecz że może się tak stać w przyszłości.

        To, co wydaje się ograniczeniem eutanazji, czyli konieczność poddania swojej suwerennej decyzji pod osąd osób trzecich (komisji, lekarzy, urzędników) jest też jednocześnie jej największą słabością.Bo przecież do znudzenia powtarza się, iż eutanazja to najwyższy przejaw autonomii każdego człowieka.A jakaż to autonomia, jeśli o tym, czy mi „wolno” się zabić decydują osoby trzecie? I mogą wydać zgodę-lub nie.Dochodzi do tego problem, jak „zobiektywizować” czyjeś cierpienie-komu odmówić, a komu nie…A przecież cierpienie, z natury swojej, jest kwestią bardzo subiektywną. W takim ujęciu „pozwolenie na śmierć” staje się kolejną „łaską”, którą państwo wyświadcza obywatelowi.Samobójstwo nie stwarza tego typu problemów.

        Już nie mówiąc o tym, że jest we mnie jakaś wewnętrzna niezgoda na urzędowe „zrównanie” cierpień osób skazanych na długoletnie więzienie-z cierpieniami ludzi terminalnie chorych.W pierwszym przypadku ból (który, wierzę, może być bardzo dotkliwy, słyszałam więźniów, którzy mówili, że woleliby już karę śmierci od dożywocia) jest tylko logiczną konsekwencją tego, co ci ludzie wcześniej wyrządzili innym (a z reguły mówimy tu o najpotworniejszych zbrodniach).Natomiast ludzie chorzy w niczym nie zawinili, kiedy potwornie cierpią.Przypadek więźnia chorego terminalnie jest rzeczywiście szczególny.Wcale nie uważam, by choroba była jakąś dodatkową „słuszną karą” za jego przestępstwa.Pobyt w więzieniu jest sam w sobie dostatecznym zadośćuczynieniem.

        1. Po prostu nie sądziłam, że jest to pytanie skierowane do mnie. Brzmiało raczej sarkastyczno-retorycznie. Ale odpowiadam. O żadnej “decyzji osób trzecich” nie może tu być mowy. Decyzję podejmuje pacjent, “osoby trzecie” są po to, żeby ocenić, czy zostaly spełnione wszystkie warunki do jej zrealizowania. O ile wiem, po ich pozytywnym rozpatrzeniu pacjent jest ponownie proszony o przemyślenie ostatecznej decyzji (a przedtem wielokrotnie od niej odwodzony).
          To tylko w paranoicznej wyobrażni katonów “prawa naturalnego” (pokroju T. Terlikowskiego), pacjenci są nakłaniani lub zgoła zmuszani do poddawania się eutanazji. Szczerze współczuję wyobrażni ludziom (domyślam się, że to ów lekarz), którzy formułują hipotetyczne wnioski w rodzajuą przez Panią przytoczonego:

          „Jeżeli podstawowym wyznacznikiem wartości człowieka miałoby być to, na ile wnosi on coś do wspólnego dobra, to likwidacja […] osobników „nieużytecznych” staje się całkiem logicznym rozwiązaniem…”

          LOGICZNYM??!! Żeby tak myśleć, potrzeba nie tylko specyficznej – teoriospiskowej – wyobrażni, ale i “wyższościowej” pogardy dla ludzi myślących inaczej – co przecież nie znaczy, że zaraz zbrodniczo lub tylko “grzesznie”. Koniec końców, jak mówi przysłowie: “każdy sądzi według siebie” – w tym przypadku według. własnego paranoicznego myślenia o “logicznych rozwiązaniach” . Dla mnie – niewyobrażalnych. I niedopuszczalnych w dzisiejszej zachodniej cywilizacji.

          1. To, co uchodzi za „niedopuszczalne” dziś, może wcale nie być takim jutro, czego historia najnowsza dostarcza nam aż nadto przykładów.Np.do niedawna na całym świecie „absolutnie niedopuszczalna” była eutanazja dzieci bez limitu wieku.Dziś już niektóre kraje czynią wyłom w tej, zdawałoby się, żelaznej zasadzie.Dlatego osobiście byłabym ostrożna w twierdzeniu, że coś „się nigdy, na pewno, nie stanie rzeczywistością.” I nie ma to nic wspólnego z paranoicznym myśleniem.

          2. Zgoda.Tylko że twierdzenie, że „coś się nigdy, na pewno, nie stanie rzeczywistością”, jest tak samo nieuprawnione, jak to, że coś na pewno się nią staniie (bo tym właśnie jest „logiczna konsekwencja”). Stać się „może” wszystko, ale najczęściej rzeczywistością stają się te koszmary, które już wcześniej narodziły się w czyjejś chorej wyobrażni. Na tym polega fenomen samorealizujących się „proroctw” – jakże często religijnie motywowanych! – które są niczym innym, jak podpowiadaniem „możliwych” scenariuszy.

  5. Droga Pani, nie wydaje mi się, by moje stanowisko w tej kwestii (jak zresztą w żadnej innej) było rzeczywiście „niezłomne” co rozumiem jako „nie dopuszczające ŻADNYCH wyjątków w żadnej sytuacji.” Sądzę, że ze swoją historią życia raczej nie mam zadatków na bezduszną rygorystkę.:)

    Natomiast zaufanie społeczne…Myślę, że groźba eutanazji niekoniecznie legalnej może zrujnować je bardziej, niż moje nieporadne obawy…

  6. Czasami egoizmem wykazuje się rodzina, która wpędza chorego w poczucie winy mówiąc mu „nie zostawiaj mnie, nie wolno ci, co ja bez ciebie zrobię” itd. A ten chory znosi wszystko, mimo że już nie może. Ja jestem za eutanazją, obwarowana różnymi przepisami i wymogami, żeby nie było nadużyć i wynaturzeń, ale tak – jestem za.

    1. Masz rację, że czasami egoizmem jest nie pozwolić komuś odejść.Słyszałam o rodzicach, którzy nie mogąc się pogodzić z umieraniem dziecka katowali je kolejnymi niepotrzebnymi terapiami i zabiegami.Zamiast starać się po prostu złagodzić jego cierpienie i cieszyć się tym czasem, który im jeszcze pozostał.Warto pamiętać, że nie istnieje żaden obowiązek przedłużania życia własnego czy cudzego „za wszelką cenę.” Trzeba wiedzieć, kiedy przestać o to walczyć.(Zawahałam się, bo pomyślałam o umierających ciężarnych kobietach…jeśli można dać ich dzieciom szansę na przeżycie, a ich bliskim pocieszenie w postaci nowego życia…?).Niekoniecznie musi się to wiązać z poparciem dla eutanazji.Każdy człowiek powinien mieć jednak prawo do rezygnacji z uporczywej terapii.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *