Tajemnica Lourdes.

Na wstępie raz jeszcze przypominam, że Kościół katolicki NIE NAKAZUJE swoim wiernym przyjmować za prawdę objawień prywatnych. Tak więc, jeżeli nawet ktoś nie wierzy, że Najświętsza Maryja Panna w roku 1858 ukazywała się kilkanaście razy 14-letniej Bernadetcie Soubirous w pewnej pirenejskiej grocie – nie popełnia herezji (ani nawet najmniejszego grzechu).

Nawiasem mówiąc, sądzę, że to właśnie osoby wierzące (a nie zdeklarowani ateiści) mają większą wolność w badaniu tego typu zjawisk nadprzyrodzonych – a to po prostu dlatego, że ich wiara NIE ZALEŻY od nich.  Wierzący na ogół wiedzą, że fałszywe cuda się zdarzają, tak więc nic strasznego się nie stanie, jeśli dowiedzie się tego w jakimś kolejnym przypadku. Inaczej niewierzący – gdyby przyznali, że coś podobnego jest przynajmniej możliwe, mogłoby to (w niektórych przypadkach) zachwiać samą podstawą ich światopoglądu, zgodnie z którą pewne rzeczy po prostu „nie mogą” mieć miejsca. Nie mogą – i już.

Ja jednak, po przeanalizowaniu całej sprawy, mam podstawy przypuszczać, że nastolatka mówiła prawdę – i rzeczywiście „coś” -lub raczej „Kogoś” -widziała.

Często sugerowano np. że mała pasterka odegrała komedię, namówiona do tego czy to przez biednych rodziców (liczących na możliwość łatwego wzbogacenia się przy tej okazji) czy też przez miejscowy kler, jak zawsze węszący duży zysk (albo – bardziej szlachetnie: pragnący w ten sposób rozpropagować wśród ludu nowy dogmat o niepokalanym poczęciu, ogłoszony przez papieża Piusa IX zaledwie cztery lata wcześniej).

Obydwie te hipotezy są jednak bardzo trudne do utrzymania, przede wszystkim dlatego, że małżonkowie Soubirous, zbiedniali młynarze, po trosze zastraszeni przez władze (które ze swej strony czyniły wszystko – i z pełną, dodajmy, aprobatą hierarchii kościelnej – aby powstrzymać szerzenie się tego „ludowego zabobonu”)  posuwali się nawet do przemocy fizycznej, byleby tylko uniemożliwić swojej „krnąbrnej” córce chodzenie do groty. A mieli się czego bać, ponieważ komisarz policji zagroził ojcu rodziny powrotem do więzienia (dokąd Francois Soubirous trafił już wcześniej za kradzież – z nędzy – dwóch worków mąki), a córce – zamknięciem w domu dla obłąkanych…

W kontekście rodziny Bernadetty warto jeszcze dodać, że nikt z jej bliskich nie wzbogacił się na jej objawieniach – po części i dlatego, że wizjonerka wykazywała w tej kwestii rzadką u siebie surowość, nie tylko odmawiając przyjmowania czegokolwiek dla siebie (nawet jabłka czy różańca, który zapragnął jej ofiarować pewien zauroczony nią monsignore)- ale i zabraniać tego całej rodzinie. Choć znając ich opłakaną sytuację materialną, nikt by przecież nie mógł mieć im tego za złe. Znana jest nawet opowieść, jak to wizjonerka spoliczkowała swego małego braciszka (mimo że poza tym bardzo lubiła dzieci!), gdy ten z dumą pokazał jej drobny pieniążek, który jacyś państwo dali mu za wskazanie drogi do miejsca objawień. Naturalnie, rozgniewana starsza siostra nakazała malcowi natychmiast odszukać owych państwa i pieniądze im zwrócić…

A gdyby to wszystko miało być tylko intrygą, ukutą przez księży, czy nie byłoby bardziej właściwe, by do jej realizacji wybrać panienkę z „lepszej” rodziny, niż nie cieszący się najlepszą sławą Soubirous, którzy bynajmniej nie należeli do kręgów bliskich parafii? Żadnej nadzwyczajnej dewocji. Chodzą do kościoła, jak wszyscy – i tyle. A ich córka-analfabetka nie zna nawet katechizmu?

W rzeczy samej, księża, którzy rzekomo mieli być „organizatorami spisku” w Lourdes, traktują tę małą niezwykle surowo, na ogół po prostu ją przepędzając, jak uprzykrzoną muchę – jeśli już nie przesłuchiwali jej na wszystkie możliwe sposoby – podobnie jak władze świeckie – często uciekając się do podstępnych pytań ( „Najświętsza Panienka była mężatką, powinna więc była mieć obrączkę na palcu. Widziałaś, czy ją miała?- zapyta ją np.. pewien biskup. Haczyk tkwił w tym, że w czasach Chrystusa nie było zwyczaju noszenia ślubnych obrączek. Gdyby więc ta mała stwierdziła, że Postać miała takową na palcu, można by ją łatwo przyłapać na kłamstwie) i straszenia piekłem. Proboszcz parafii – którego Bernadetta, rzekome „narzędzie spisku klechów”, pozna zresztą dopiero przy tej okazji – razu pewnego powie jej nawet, że niepodobna, by Tą, która jej się ukazuje, była Najświętsza Maryja Panna, ponieważ gdyby to była Ona, to przemawiałaby do niej w jakimś „godniejszym” języku (na przykład po łacinie lub hebrajsku – a przynajmniej po francusku…) a nie w jej pospolitym narzeczu…

Innym znów razem, gdy Bernadetta przebiegnie na plebanię, by oznajmić, że „Ta Tam” (Aqero, jak Ją z uporem nazywa, odmawiając uznania, że widzi Matkę Chrystusa, mimo że wszyscy jej to sugerują – doprawdy, dziwne to zachowanie u kogoś, kto miałby wszystko sobie wymyślić…) chce, aby wystawić kaplicę w miejscu objawień – przywita ją jedynie drwiący śmiech zgromadzonych przy stole duchownych: „Taaak… A ty nam dasz na to pieniądze?”

Twierdzę stanowczo, że osoba o tak „miernej” wyobraźni (co potwierdzają wszystkie świadectwa: pewien artysta, który przyjechał spotkać się z Bernadettą, zanotował ze smutkiem „dla tej dziewczyny wyobraźnia nie ma żadnego znaczenia!”), marnym wykształceniu i przeciętnej inteligencji, po prostu nie byłaby w stanie wymyślić tak skomplikowanych wizji, jakich doświadczyła – tym bardziej, że w dużej mierze odbiegały one właśnie od utartych „gustów religijnych” ówczesnej epoki. Dość powiedzieć, że nawet ta doskonale znana wszystkim katolikom ( i nie tylko!) na świecie rzeźba „Madonny z Lourdes” (białej, przepasanej błękitną szarfą majestatycznej postaci z marmuru) nie tylko w żaden sposób nie odpowiada widzeniom Bernadetty, ale wręcz w wielu punkach stanowi ich… całkowite przeciwieństwo! Tak dalece „niewłaściwe” wydawało się artyście (polskiego pochodzenia zresztą) wszystko, co mówiła o Zjawionej młoda wizjonerka. Nawet w oficjalnych dokumentach Kościoła, uznających prawdziwość objawień, znajdziemy już tylko wzmiankę o „Pani” z Lourdes, zamiast wzruszającego „petito Damiselo” – Małej Panienki – Bernadetty. No, bo jakże to tak? Przyznać, że  Ta, którą Kościół czci jako Królową i Matkę, mogła być „drobna jak dziewczynka” (Bernadetta mówiła: „była mojego wzrostu” – a wiadomo, że liczyła sobie zaledwie około 140 centymetrów).  Co znamienne, bardzo chwalona przez duchowieństwo i wiernych świeckich rzeźba Fabischa ma ponad 170 centymetrów… I jak można (mój Boże!) bodaj przypuścić, że ta Królowa Niebios będzie się w pewnych momentach objawień śmiała głośno i beztrosko jak dziecko?

No, nie! Tego już było doprawdy za wiele jak na XIX-wieczną, raczej surową duchowość…

A wreszcie – cóż to za dziwny kulminacyjny punkt objawień, kiedy 25 marca 1858 roku tajemnicza Postać wyjawia (oczywiście w dialekcie) swoje „imię” i mówi: „JA JESTEM NIEPOKALANE POCZĘCIE!’ Gdyby miała to być rzeczywiście kwestia podsunięta Bernadetcie przez kler (w celu „rozpropagowania” wśród ludu nowego dogmatu), to czy ze względów duszpasterskich  nie należałoby raczej powiedzieć: „Ja jestem tą, która została niepokalanie poczęta” albo jeszcze lepiej: „Ja jestem tą, która została poczęta bez grzechu”? Ale jak można twierdzić,. że się „jest” swoim własnym poczęciem? Wydaje się niemożliwe, by Bernadetta mogła sama wymyślić coś takiego – tym bardziej, że nie jest tajemnicą, jak wielkie problemy dogmat ten stwarza jeszcze do dziś wielu ludziom, także katolikom. Wiele osób, nawet uważających się za intelektualistów, jest wciąż święcie przekonanych, że chodzi tu raczej o poczęcie Jezusa bez udziału mężczyzny niż o ogłoszoną w ten sposób absolutną bezgrzeszność Jego Matki (co, powtórzę raz jeszcze, nie ma żadnego związku z Jej życiem seksualnym!!!!). Po cóż więc księża mieliby dodatkowo jeszcze „komplikować” to, co i tak już jest skomplikowane – i co rzekomo w ten sposób chcieli „przybliżyć” prostemu ludowi?

 

Naturalnie, tak wtedy jak i teraz, nigdy nie brakowało i takich, którzy – nie wątpiąc w absolutną szczerość tej dziewczyny, wbrew wszelkim szykanom władz świeckich i kościelnych powtarzającej z uporem swoje: „Widziałam coś, co wyglądało jak mała Panienka….” – skłonni byli przypisać to wszystko „halucynacji” czy wręcz chorobie psychicznej „niedożywionej nastolatki.” Albo przynajmniej „histerii”, ulubionemu dziecku psychiatrii tej dziwnie zresztą antykobiecej epoki (bo przypomnę, owa przypadłość miała dotykać prawie wyłącznie kobiety, istoty którym macica rzekomo  „rzuca się na mózg”.  Chciałabym wiedzieć, czy ktokolwiek zbadał, ile kobiet zostało okaleczonych w owych czasach „triumfu nauki”, gdy zaburzenia psychiczne usiłowano leczyć m.in. przez radykalną histerotomię?). Tak wtedy, jak i dzisiaj nie brakło przecież i takich, którzy (jak Dawkins czy Hitchens) radzi by WSZELKIE przeżycia i doświadczenia religijne jednym ruchem ręki przesunąć do działu z napisem „psychopatologia”.

I dla tych jednak Bernadetta, z jej iście „chłopskim”, praktycznym podejściem do życia i brakiem skłonności do jakiejkolwiek egzaltacji (skądinąd częstej u dorastających panienek: już po zakończeniu objawień, w lipcu 1858 roku, w Lourdes i jego okolicach wybuchła istna „epidemia wizjonerek”, od małych dziewczynek po dorosłe kobiety, twierdzących, że ukazuje im się a to Maryja, a to św. Józef, a to sam Jezus Chrystus….) musiała się okazać nie lada wyzwaniem. Jak to pisał kpiąco jeden z jej zagorzałych obrońców (wcześniej nihilista): „Doprawdy, dziwna to histeryczka, która będąc nią przez krótki czas objawień, nie była nią ani przedtem, ani potem!”

A jakby tego było mało, posiadamy również świadectwa wielu lekarzy, którzy badając wizjonerkę (czasami na wyraźne polecenie władz, które chętnie by zakończyły całą sprawę, zamykając dziewczynę w stosownym zakładzie) nie stwierdzili u niej jakichkolwiek odchyleń od normy psychicznej, poza, co sama przyznawała, dość słabą pamięcią i brakiem zdolności do nauki. Co więcej, miejscowy biskup rzucił „wyzwanie” jednemu z profesorów paryskiej Sorbony, który nawet nie widząc Soubirous, jedynie na podstawie dostępnych „opisów przypadku” twierdził z całą mocą, że mamy do czynienia z osobą niezrównoważoną. ” Może Pan -pisał ów biskup Tarbes, na którego terenie leży Lourdes – przybyć tutaj i spotkać się osobiście z siostrą Marie Bernard, przebywającą w klasztorze w Nevers. Aby zaś nie było wątpliwości co do jej tożsamości, poproszę Pana Prokuratora Republiki, aby ją panu przedstawił. Następnie będzie Pan mógł pozostać tu i badać ją przez czas tak długi, jaki uzna Pan za stosowne. Moja diecezja będzie zaszczycona, mogąc Pana gościć.”

Co ciekawe, owo „wyzwanie” nigdy nie zostało podjęte – zupełnie, jakby to nie Kościół bał się faktów, które przy tej okazji mogłyby wyjść na jaw (zresztą, cóż w tym mogło być groźnego? Czyż w historii Kościoła nie było nigdy fałszywych mistyków – oszustów lub zwykłych szaleńców?:)) – lecz jak gdyby to ten uczony obawiał się, że mógłby na miejscu odkryć coś, co podważyłoby jego z góry powzięte przekonanie…

 

Więcej na ten temat pisze Vittorio Messori w książce: „Tajemnica Lourdes. Czy Bernadetta nas oszukała?”

 

Lourdes

A to jest rewelacyjna Katia Miran w najnowszym filmie o tych wydarzeniach, wyświetlanym u nas pod tytułem: „Bernadetta. Cud w Lourdes.”

21 odpowiedzi na “Tajemnica Lourdes.”

  1. Bardzo interesująca apologia cudu, potwierdzająca wyrażone już na wstępie przekonanie Autorki, „że to właśnie osoby wierzące (a nie zdeklarowani ateiści) mają większą wolność w badaniu tego typu zjawisk nadprzyrodzonych – a to po prostu dlatego, że ich wiara NIE ZALEŻY od nich”.
    To prawda, ale zarówno ateiści, jak i osoby niedogmatycznie (jak ja) wierzące mogą z kolei argumentować, że to nadprzyrodzone zjawiska (wizje, lokucje, mistyczna “wiedza wlana”) ZALEŻĄ od wiary, tj. zdarzają się wyłącznie za jej sprawą i niczego poza nią nie dowodzą. Co wcale ich nie dyskredytuje jako autentycznego doświadczenia religijnego (w rozumieniu W. Jamesa).
    Wyłączając jałowe spory z wojującymi ateistami, problematyczne wydaje mi się używanie objawień maryjnych jako argumentów ewangelizacyjnych/apologetycznych, np. w polemikach z kontestującymi kult maryjny protestantami – którym Matka Boża dziwnie(?) się nie objawia… mimo iż sama w licznych objawieniach zleca (katolikom) modlitwę w intencji „nawrócenia się heretyków”. Wyjątki od tej reguły (np. nagłośniona przez Kościół konwersja Brunona Cornacchioli w wyniku objawienia) jedynie ją potwierdzają, jako że zdarzały się zajadłym przeciwnikom katolicyzmu, którzy z tej racji świetnie znali zwalczaną doktrynę. Zatem ich prywatne objawienia również warunkowane były uprzednią na temat wiary wiedzą.
    To samo dotyczy diametralnie nieraz różnych aparycji Marii, które ewidentnie warunkuje kulturowa tożsamość/przynależność wizjonerów (indiańska dziewczyna z Guadalupe versus europejska “piękna pani” z Fatimy, w białej, obrębionej złotem szacie, z obowiązkowym dla katolika różańcem).
    Nie chcę przez to powiedzieć, że uznane przez Kościół objawienia są “nieprawdziwe”, chociaż z całą pewnością jest to prawda subiektywna, nawet jeśli podzielana przez całe zbiorowości. Niezależnie od poziomu wykształcenia czy osobistej inteligencji wizjonerów, są one nie tylko świadectwem wiary, ale i DOWODEM jej duchowej siły, zdolnej do generowania alternatywnej rzeczywistości. I – co najistotniejsze – trwałej metanoi. Bez tej ostatniej nie może być mowy o autentycznym (a więc nadprzyrodzonym) doświadczeniu religijnym.
    Co do (szczególnie mnie interesującej) argumentacji na temat ”kulminacyjnego punktu objawień”, tj. ich związku z nowo ogłoszonym dogmatem, mam nieco odmienne zdanie. Zgadzam się, że absurdem jest dopatrywanie się w “niegramatycznej” formule objawienia sugestii ówczesnego kleru. Jednak brany za imię własne termin teologiczny, “Niepokalane Poczęcie”, choć z pewnościa niezrozumiały, mógł być zakodowany/zapamiętany przez zafascynowaną nim pobożną dziewczynę (może właśnie dlatego, że go kompletnie nie rozumiała?) Krótko mówiąc, mogła (zwłaszcza w tamtym czasie) słyszeć go np. z ambony. Co znów w niczym nie podważa autentyczności jej prywatnego objawienia.
    Więcej na ten temat w moim blogowym wpisie.
    https://mulierreligiosa.wordpress.com/2014/12/08/niepokalane-poczecie-gramatyka-dogmatu-3/

    1. Z tonu komentarza wnoszę, iż zdaniem jego Autorki chyba lepiej (roztropniej) jest wierzyć „niedogmatycznie” (cokolwiek to znaczy :)) lub zgoła nie wierzyć wcale, niż wierzyć „dogmatycznie.” (Znów cokolwiek to miałoby oznaczać). Przepraszam, jeśli odniosłam mylne wrażenie 🙂 Jednakże nie wchodząc głębiej w tę kwestię chciałabym tylko zaznaczyć, że mój własny krytycyzm zarówno w tej, jak i w każdej innej sprawie dobrze mi służy. Tekst zaś niniejszy ani nie miał służyć „apologii cudu”, ani – tym bardziej! – szukaniu konfrontacji z niewierzącymi.Już raczej napisałam go ku obronie samej wizjonerki przed niesprawiedliwymi zarzutami. Poza tym NAPRAWDĘ staram się rozumieć i przyjmować różne punkty widzenia. Natomiast moja uwaga o ateistach (notabene, co powinno być zapisane na plus Kościołowi katolickiemu, w Biurze Medycznym w Lourdes – zajmującym się stwierdzaniem „cudów” właśnie – pracują z zasady ludzie o RÓŻNYCH ŚWIATOPOGLĄDACH, również ateiści i agnostycy, ażeby osobiste przekonania nie mąciły im jasności obrazu) wynika tylko z przekonania – nie uwłaczającego przecież nikomu! – że jeśli ktoś a priori odrzuca możliwość zaistnienia zjawisk nadprzyrodzonych, to MUSI znaleźć dla nich inne wyjaśnienie, jakkolwiek byłoby ono niewystarczające w danej sytuacji. Mówiąc prościej: Wierzący MOŻE takie wydarzenia przyjąć LUB odrzucić, ateista zasadniczo MUSI je odrzucić. Jak w przypadku domniemanego „cudu eucharystycznego” w Sokółce (co do którego sama, dodam, jestem sceptyczna – proszę zajrzeć na stary blog: „Cud eucharystyczny – i co z tego?”) – gdzie jakieś stowarzyszenie ateistów złożyło dość kuriozalne doniesienie do prokuratury, że w kościele tym przechowuje się ludzkie szczątki niewiadomego pochodzenia. A dlaczego? Ano, dlatego, że według racjonalnego światopoglądu chleb NIE MOŻE się przemienić w ludzkie ciało. Wierzącym natomiast taki „cud” (nawet, gdyby był prawdziwy) nie jest do niczego potrzebny – bo z ich punktu widzenia zdarzeniem tego typu jest każda Eucharystia. Czy teraz wyraziłam się jaśniej?:)

      Wracając do meritum: jeśli chodzi o termin „Niepokalane Poczęcie” Bernadetta NIE MOGŁA być nim , jak Pani pisze, „zafascynowana” , przynajmniej nie świadomie. A to po prostu dlatego, że księża, których znała (a nie było ich wielu) bardzo rzadko poruszali ten nowy temat, sama indagowana twierdziła podczas przesłuchań, że nigdy wcześniej nie słyszała tego sformułowania. Jakże więc mogła się nim „fascynować” czy nad nim „rozmyślać” na tyle długo, aby „wywołać” w swoim umyśle stosowne wizje? Przypomina mi to nieco pewne (bardziej już zresztą prawdopodobne) „wyjaśnienie”, jakiego udzielił pewien profesor ojcu Pio: „Ojciec tak długo i intensywnie medytował nad Męką Pańską, że ten wysiłek duchowy stał się siłą zdolną wytworzyć stygmaty.” Na co zakonnik odparł trzeźwo: „A jeśli będę się odpowiednio długo wpatrywał w byka, wyrosną mi rogi?” Co warto dodać w tym miejscu, sama Bernadetta, już jako zakonnica, przyznawała, że „zupełnie nie umie” medytować! Nie. Jej religijność była naprawdę bardzo prosta i pozbawiona jakiejkolwiek egzaltacji.

      Już raczej skłaniałabym się ku koncepcji – też nieco karkołomnej zresztą – że Bernadetta mogła raz czy dwa usłyszeć to sformułowanie z ambony (chociażby przy okazji ogłoszenia dogmatu przez papieża) i „zapisać”: go w podświadomości. Nieświadomie zapamiętany termin mógł powrócić do niej w momencie doświadczania wizji. Przyszło mi to do głowy, ponieważ czytałam kiedyś o fenomenie niektórych osób „mówiących językami” których rzekomo nigdy się nigdy nie uczyły. W niektórych przypadkach dokładniejsze badania wykazywały jednak, że osoba taka miała kontakt (nawet nieświadomy) z danym językiem np. w bardzo wczesnym dzieciństwie.

      Kwestia wpływu kodów kulturowych na nasze doświadczenie religijne jest oczywiście ewidentna – jednakże i tutaj Bernadetta wymyka się pewnym schematom. Uparcie odmawia przyznania (o czym wszyscy już „wiedzą”), że widzi Najświętszą Panienkę – właśnie dlatego (jak sądzę), że wygląda Ona zupełnie INACZEJ, niż Bernadetta mogłaby się „spodziewać”. Inaczej, niż ta, którą mogła widzieć np. na malowidłach w kościele. Jeden drobny, acz znamienny szczegół:”Ta tam” nie ma na ręku Dzieciątka… 🙂 To rzeźba Fabischa odpowiada powszechnemu „sensus fidei” – nie wizja Bernadetty. Śmiem twierdzić, że wizjonerka tak długo wzdraga się przed przyznaniem tego, o czym „wszyscy wiedzą”, że po prostu nie jest pewna/nie wie, czy to była Ona. Ona wie tylko, że „coś” widziała. Co MNIE przekonuje do szczerości jej świadectwa. Wiadomo, że prawdziwi świadkowie nigdy nie są „pewni” (każdy policjant to powie) – duża pewność-siebie cechuje natomiast z reguły tych, którzy konfabulują.

      1. Ps. Proboszcz, któremu Bernadetta oznajmiła „imię” Panienki, był tym zdumiony. (Może i dlatego, że nie przypominał sobie, by sam kiedykolwiek mówił coś takiego?) „Wiesz, co to znaczy?” – zapytał dziewczynę. „Nie, księże proboszczu!” „No, to jak zdołałaś to zapamiętać?” „Powtarzałam sobie przez całą drogę, żeby nie zapomnieć.” – padła odpowiedź. Czy tak wygląda „pobożna dziewczyna zafascynowana” czymś do tego stopnia, że rozmyśla o tym dniem i nocą? Nie, to z pewnością nie jest przypadek Bernadetty. Były także i przypuszczenia, że Bernadetta mogła kiedyś usłyszeć coś o wcześniejszych objawieniach w La Salette – rzekomo miała „pozazdrościć” tamtejszej wizjonerce, Melanii i wmówić sobie, że i ona czegoś podobnego doświadczyła. Jednakże sama Bernadetta stanowczo zaprzeczała, by słyszała wcześniej o tamtych wydarzeniach ( i znowu nie wykluczam teorii „zapisu w podświadomości”). Objawienia z La Salette są jednak warte przywołania z tego względu, że są równie „nietypowe.” Maryja miała się tam objawić (o zgrozo!) córce człowieka, uważanego przez społeczność za „bezbożnika” (a więc znów NIEPRAWDA, że „Maryja, DZIWNYM TRAFEM, OBJAWIA SIĘ tylko KATOLIKOM”:) Na przykład świadkami tzw. „cudu słońca” w Fatimie były tysiące ludzi o najróżniejszych przekonaniach). Nawiasem mówiąc, historia z La Salette nie kończy się w „budujący” (ewangelizacyjny, apologetyczny) sposób: Melania, gdy dorosła, zdaje „zeszła na złą drogę” (jak to się wówczas mówiło), a jej towarzysz nawet handlował wódką, którą reklamował przy użyciu wizerunku Madonny… Bernadetta, która następnie usuwa się do klasztoru (mam podstawy sądzić, że z własnej woli – siostrzyczki niezbyt się paliły do przyjęcia chorowitej i niezamożnej dziewczyny – choćby nawet miała widzieć Maryję) – znacznie lepiej już tu już pasuje do „pobożnego obrazka”. Jeśli chodzi o braci protestantów, to jestem przekonana, że i wśród nich zdarzają się objawienia prywatne, jednakże ze względów „dogmatycznych” („SOLA SCRIPTURA! SOLUS CHRISTUS!”) właśnie są oni znacznie bardziej od katolików (i prawosławnych!) skłonni przypisywać je po prostu działaniu szatana. Zresztą w pewnym stopniu wbrew słowom Pisma, które mówi, że „synowie i córki” MOGĄ mieć „widzenia” pochodzące od Ducha św., nie od demona. (Mówi to explicite księga Joela). Czytałam nawet ciekawą relację z rozmowy Jana Pawła II z Alim Agcą, gdzie miał on twierdzić, iż kulę, którą wystrzelił, miała prowadzić jakaś „bogini.”;) Nie posunęłabym się wprawdzie aż do twierdzenia, że zabójca z Szarych Wilków doświadczył jakiejś wizji typu nadprzyrodzonego, ale…któż to wie?:) Muzułmanie wszak również czczą Matkę Jezusa w gronie świętych niewiast islamu… A jeśli Pani szuka kogoś, kogo doświadczenie religijne byłoby „absolutnie obiektywne” (w tym sensie, że dana osoba nie byłaby w żaden sposób uwarunkowana swymi przekonaniami – pozytywnymi czy negatywnymi – na dany temat), to chyba niełatwo kogoś takiego znaleźć. Chociaż kiedyś czytałam historię pewnej dziewczynki, wychowanej bodajże w Albanii (Enver Hodża szczycił się, że zbuduje pierwsze ateistyczne społeczeństwo na świecie): „Na pierwszej lekcji w szkole dowiedziałam się dwóch rzeczy: że nasza przyjaźń z ZSRR jest nienaruszalna i święta oraz że Bóg nie istnieje. Nie uwierzyłam nauczycielowi: Bóg istniał i był ogromnym, rozłożystym Drzewem.” Jeżeli można w ogóle mówić o doświadczeniu religijnym w stanie czystym”, to to jest chyba bardzo bliskie tej relacji… Albo ja się nie znam na procesach „religijnej indoktrynacji” dzieci. 🙂

      2. Wynikałoby z tego zresztą, że „cuda” spotykają przede wszystkim tych, którzy w nie wierzą. 🙂 Sam Jezus zresztą wyraźnie podkreślał ten aspekt, mówiąc np. „Twoja WIARA Cię uzdrowiła.” lub „Według WIARY Twojej niech Ci się stanie.” I nie mógł zdziałać żadnego cudu w Nazarecie „z powodu ich niedowiarstwa.” Znamienne, że niektórzy stygmatycy mieli ślady gwoździ nie tam, gdzie – według najnowszej wiedzy na temat starożytnych technik ukrzyżowania – miał je Jezus, lecz tam, gdzie sami WIERZYLI że powinni je mieć (np. na środku dłoni). Nie chcę przez to powiedzieć, że Maryja objawia się jedynie tym, którzy w Nią wierzą – jeżeli bowiem „osoba zjawiająca się” jest bytem realnym, a nie jedynie wyobrażonym, ma przecież pełną wolność zjawiać się, komu chce. Tak samo zresztą brzmiało zdanie Bernadetty na temat owej „epidemii wizjonerek”, która nastąpiła po niej w okolicach Lourdes: „jeżeli Ona zechciała się objawić także tym dziewczętom, mnie nic do tego!” Jednakże różnice pomiędzy „wierzącymi” i „niewierzącymi” w tym wypadku mogą dotyczyć nie tyle samego „faktu”, co jego INTERPRETACJI. W omawianym powyżej „przypadku Sokółki” (który dla mnie jest problematyczny o tyle, że nie przeprowadzono dostatecznie szczegółowych badań – a mnie wychowano w takim duchu, że „lepiej już w nic nie wierzyć, niż wierzyć w rzeczy fałszywe”) również ateiści nie zanegowali FAKTU pojawienia się w kościele jakiejś ludzkiej (?) tkanki – jednakże wytłumaczyli to po swojemu: kradzieżą lub/i profanacją zwłok. Twierdzę stanowczo, że cuda różnego typu mogą się przydarzać także niewierzącym – z tym, że wówczas „podmiot doświadczający” neguje ich (choćby tylko możliwy) nadprzyrodzony charakter. Albo, jak niektórzy protestanci, nadaje im charakter zdecydowanie i jednoznacznie „demoniczny.” Oczywiście, wierzący mogą także popełniać błąd przeciwny – i uznawać za nadprzyrodzone zjawiska o całkowicie naturalnym charakterze. Serdecznie pozdrawiam.

    2. Widzę, że będę musiała popracować nad “tonem” moich komentarzy, żeby nie brzmiały na przekór intencjom. Nie używam słowa “dogmatycznie” wartościująco, a tym bardziej pejoratywnie. Szanuję dogmaty i staram się je zrozumieć, choć często jest to rozumienie odmiennie od oficjalnej wykładni Kościoła. Wierzę niedogmatycznie, bo inaczej nie potrafię, a – w przeciwieństwie do ateistów – odczuwam potrzebę wiary (której oni nie odczuwają).
      Moja “niewiaro-wiara” to w dużej mierze konsekwencja odmiennego wychowania (rodzice, choć wierzący, nie byli specjalnie religijni) oraz późniejszej duchowej formacji – już w USA, gdzie katolicyzm jest bardzo niejednorodny (wielość tradycji etnicznych z jednej strony, silny amerykański indywidualizm – z drugiej). Tutejsi profesorowie teologii (obu płci) nie tylko “nieortodoksyjne” myślenie studentów tolerują, ale w znacznej części sami je uprawiają i promują (zachowując przy tym rewerentną wobec Tradycji postawę – w końcu większość z nich to osoby duchowne – przy czym, co ważne, rewerencja obowiązuje także w stosunku do przekonań i wierzeń nleortodoksyjnych.
      Tyle gwoli wyjaśnienia kulturowego kontekstu mojego stosunku do religii. Jestem nią od lat zafascynowana (może stąd ta niefortunna projekcja na Bernardetę), mimo że sama rytualnie nie praktykuję (bo nie potrafiłabym robić tego szczerze). Stąd moje wizyty na Pani religijnym blogu, który bardzo cenię, nawet jeśli nie ze wszystkim się zgadzam.

      Co do meritum dyskutowanego tekstu, w wielu punktach mamy podobne zdanie, różni nas natomiast rozumienie prawdziwości tzw. zjawisk nadprzyrodzonych. Dla mnie, choć uważam je za WIARYgodne, nie muszą one (a nawet nie mogą, skoro są nadprzyrodzone) być “prawdą obiektywną”. Domaganie się/oczekiwanie spełnienia tu kryterium obiektywności to, w moim przekonaniu, droga do mentalnego bałwochwalstwa. Paradoksalnie, takim nieuświadomionym bałwochwalstwem jest biblijny literalizm (“bibliolatria”) ewangelicznych protestantów. Ale to już całkiem odrębny temat.
      Nigdy natomiast nie słyszałam o przypisywaniu przez nich własnych objawień maryjnych diabłu (twierdzą tak w odniesieniu do katolików). Gdyby tak jednak było, oznaczałoby to małą skuteczność owych objawień (przewagę szatana nad Matką Bożą?), a poważnie mówiąc – potwierdzałoby konfesyjne uwarunkowanie doświadczenia religijnego.

      Tekst Pani o cudach eucharystycznych przeczytałam, ale nie będę się na ich temat wypowiadać, bo nie chciałabym polemizować z doniesieniami, których nie sposób zweryfikować bez (operacyjnego) poddania w wątpliwość autentyczności badanych próbek i samych ekspertyz. Krótko mówiąc, osobiście w tego typu cuda nie wierzę, ale wiary innych nie chciałabym podważać, bo – i tu zgadzam się z tym, co Pani napisała: “to tak naprawdę… niczego nie zmienia. Dla wierzących katolików (i prawosławnych!) KAŻDA konsekrowana hostia jest Ciałem Chrystusa”.
      Dla mnie także, chociaż zupełnie inaczej ten dogmat rozumiem (szczegóły tutaj: https://mulierreligiosa.wordpress.com/2012/06/10/prawdziwy-cud-eucharystii-2/ )

      Pozdrawiam wzajemnie, a przy okazji przychylam się do sugestii p. Leszka w kwestii restrykcji wiekowyh. Oprócz utrudniania dostępu “wiekowo uprawnionym”, mogą okazać się kontrproduktywne – jako zachęta dla ciekawskich niepełnoletnich.

  2. Tak sobie myślę, że ci ludzie, którzy negują te objawienia, kompletnie ich nie znają; nie znają także historii samych objawień; negują tylko na tej zasadzie, że dziś głosi je Kościół. W tej sytuacji co byś nie powiedziała, to spojrzenia tych ludzi nie zmienisz – fakty dla nich są bez znaczenia (myślę, że dobrze to znasz z aktualnych dyskusji).

    1. Na szczęście, Leszku, ja nigdy nie miałam ambicji, by zmieniać czyjekolwiek przekonania. 🙂 Znacznie bardziej lubię po prostu przedstawiać własne. 🙂 Może to i trochę „egoistyczne”, ale taka właśnie jestem. 🙂

  3. Wczoraj i dziś wróciłem do problemu wczytania bloga (wraz z komentarzami) z kanałów RSS. Na blogerze wszystko działa; działa również na onetowych kanałach RSS takich jak pogoda – blokowane są tylko te z onet.blog.pl oraz blog.pl. Ewidentnie onet chce ludzi przytrzymać u siebie.
    Ale z drugiej strony te kanały bez problemu dają się odczytać dowolną przeglądarką, czy np. bitKinex-em – a więc to jest jakaś banalna sprawa. Przypuszczam, że to jest kwestia otwarcia jakiegoś konkretnego portu. No ale nie udało mi się natrafić na ten właściwy.
    Natomiast niezależnie od moich prób, proponowałbym, byście ściągnęli sobie XML-a z komentarzami z ostatniej notki i zaimportowali go z panela administracyjnego na nowym blogu – zobaczycie, że to działa, że można te komentarze poprzenosić.

  4. I wyłączcie tę moderację – nie sądzę, by tu za Tobą poprzechodzili hejterzy, a jak tworzycie taką twierdzę, to nikomu nie będzie się chciało do niej dobijać.

    1. Dobrze, Leszku, wyłączę moderację. Nie zamierzam tu tworzyć „oblężonej twierdzy” 🙂 – a przede wszystkim nie chcę dodawać sobie pracy przy zatwierdzaniu komentarzy. Naprawdę nie mam na to czasu. 🙂

      1. Dodatkowy problem to ta winieta z ostrzeżeniem – dziś np. dopiero po czwartym odświeżaniu pojawiły mi się klawisze, dzięki którym mogłem wejść. Nic tak nie zniechęca, jak to, że nie możemy w ogóle wejść.

      2. A przy tym ile razy można o to samo pytać – gdy po napisaniu komentarza znowu jestem pytany o to, czy jestem pewien, że chcę wejść, to coś jest w tym nie tak – za którymś razem zamknę zakładkę, bo będę się czuł mocno znękany ciągle powtarzanym pytaniem.

        1. Ja też zauważyłam (dopiero dzisiaj) ten problem z wchodzeniem na stronę. Ale powiedz mi, co mam zrobić? Znieść ograniczenia wiekowe witryny, a w zamian nałożyć sobie „autocenzurę” w poruszaniu nieraz bardzo kontrowersyjnych tematów? Czy też zaryzykować, że będą tu wchodzić także dzieciaki od „słitaśnych blogasków”?

          1. Darowałbym sobie to ograniczenie.
            Ale mam kolejny problem – kanały RSS. Coś to dziwnie u Ciebie działa – mam tylko na notkach, a i tu pokazuje jedynie początek notki. Najgorsze, że nie ma kanału na komentarze.
            I jeszcze raz ponawiam sugestię, byś pobrała sobie komentarze np. tylko do jednej notki

            http://cienistadolina.blog.onet.pl/2016/01/15/dlaczego-kosciol-nie-moze-pogodzic-sie-z-gender/feed/

            Zapisz ten plik XML, a następnie wczytaj go (zaimportuj) z panela administracyjnego (\Narzędzia Import RSS)
            W ten sposób można zaimportować komentarze do każdej z notek.

  5. Niestety jest problem – wczytywanie komentarzy z wyborem kanały RSS kończy się dodaniem każdego komentarza, jako notki.
    A więc to by trzeba było spreparować plik do importu. Najpierw trzeba wyeksportować do pliku XML to, co jest w tej chwili i wzorując się na tym wstawić w odpowiednie miejsce ten plik XML z komentarzami.

  6. Dobrze, Leszku, wszystkie techniczne uwagi przekażę do P. Coś to się staje zbytnio skomplikowane.Trzeba było pozostać na Onecie? Samodzielności mi się zachciało…:(

    1. Niestety dopiero dzisiaj porównałem, jak jest zapisywany blog w XML-u, gdy wybieramy jego eksport, a jak w XML-u, gdy pobieramy RSS-a. Po tym eksperymencie wiem już, dlaczego wczytywanie komentarzy zakończyło się wczytaniem ich, jako samodzielnych notek. Gdybym wcześniej pomyślał, to bym przewidział, że tym to się skończy. Otóż kanały RSS niezależnie od tego, czy dotyczą notek, czy komentarzy (czy jeszcze innych treści) wszystkie są jednakowo formatowane tak, by dawały się wczytać czytnikiem RSS-ów (czytniki nie wiedzą, co czytają – mają wyświetlić kolejne komunikaty i tyle). Tymczasem przy eksporcie bloga do XML-a, odwzorowywana jest struktura bloga. Tak więc prostymi metodami to się nie da wczytać. Wczytywać by trzeba było specjalnie do tego napisanymi skryptami php, by dane trafiały bezpośrednio do tabel MySQL. A więc wczytanie całego bloga za pośrednictwem kanałów RSS jest możliwe, ale wymaga z jednej strony z dostępu z prawami administratora (co rozumiem, że macie) do panelu administracyjnego, ale z drugiej pewnej wiedzy w programowaniu w PHP i SQL (a to może być już nieco trudniejsze).
      Druga możliwość to taka, bym to ja napisał skrypty działające pod MS-SQL, które by czytały XML-e do takich tabel, jakie są później na wp i bym napisał selecta z tych tabel, którym generowałbym takiego XML-a, jaki uzyskuje się z eksportu bloga pod wp. Przy tym rozwiązaniu wy musielibyście mi dostarczyć XML-a z wprowadzoną obecnie zawartością bloga oraz tyle XML-i z komentarzami dla danej notki, do ilu notek chcielibyście mieć komentarze (proste do uzyskania, bo pokazałem, jak to się robi, ale wymagające pewnego nakładu pracy). Ja zwrotnie dałbym jednego XML-a z pełną zawartością bloga.

  7. Witaj Albo.
    Chciałbym się przywitać z Tobą na nowym blogu i przy okazji sprawdzić,czy są jakieś problemy z dodawaniem komentarzy.
    Jak na razie idzie dobrze,nikt mnie nie pyta czy jestem pełnoletni,jakie mam zamiary,itp.
    Co do tematu.
    Na objawieniach się nie znam,więc na razie wystarcza mi to,co napisałaś.Jak zwykle,w interesujący sposób.
    Pozdrawiam serdecznie.
    Ps.
    Ponieważ jest to moja pierwsza wizyta na Twoim nowym blogu to jest dobra okazja do pożegnania się z Janem Kowalskim i powrotu do mojego prawdziwego imienia czyli od dzisiaj nowy nick:
    Józef.
    Ten sam Józef który czasem odwiedza także blog Leszka,którego przy okazji serdecznie pozdrawiam.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *