Bigos przedwyborczy – porcja druga (i ostatnia:)).

Ktoś kiedyś powiedział, że gdyby wybory rzeczywiście mogły coś zmienić, zostałyby zdelegalizowane. 🙂 Ja nie jestem aż tak radykalna, jednak sądzę, że gdyby politykom NAPRAWDĘ tak bardzo zależało na wysokiej frekwencji, jak teraz twierdzą, to już dawno wprowadziliby jednogłośnie kilka prostych zmian.

Na przykład znieśliby uciążliwy obowiązek „rejestrowania się” w przypadku chęci zagłosowania poza własnym okręgiem wyborczym lub za granicą. Co to jest, że ja, pełnoprawna obywatelka polska, NIE MOGĘ we własnym kraju wejść w dniu głosowania do dowolnego lokalu wyborczego (lub do przedstawicielstwa dyplomatycznego za granicą) i po okazaniu dowodu tożsamości skorzystać ze swego prawa BEZ pokazywania dodatkowego „zezwolenia” od jakiegoś tam urzędnika?! Ten relikt minionej epoki, kiedy to „władzuchna” chciała mieć kontrolę niemal nad każdym ruchem obywatela, powinien już dawno przejść do historii.

Po prostu nie wierzę, że w dobie Internetu nie ma innego sposobu, by uniemożliwić mi głosowanie w więcej niż jednym okręgu (gdyby akurat naszła mnie taka fantazja. :)). Jestem też przekonana, że brak takich męczących formalności znacząco zwiększyłby liczbę wyborców, którzy swoją decyzję o udziale w głosowaniu podejmowaliby w ostatniej chwili, niezależnie od miejsca, gdzie się aktualnie znajdują.

Pomysł ten (w przeciwieństwie do innych, które także chodzą mi po głowie, w rodzaju tworzenia „lokali wyborczych” w centrach handlowych i restauracjach, aby „wyjście na wybory” przestało się kojarzyć z całą wyprawą 🙂 – albo nawet dwudniowych wyborów…) ma tę zaletę, że niewiele kosztuje.

Jeśli więc dotąd tego nie zrobiono, to chyba oznacza, że NIKOMU tak naprawdę na tym nie zależy…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *