Żelazne zasady…

Niezwykle rzadko bywam „zawiedziona” nauczaniem Kościoła katolickiego, a jednak w ostatnich dniach spotkały mnie z jego strony aż dwa bolesne rozczarowania.

Pierwsze dotyczy kategorycznego „nie” Papieskiej Akademii Życia wobec metody in vitro.

Proszę mi wierzyć, że rozumiem i zasadniczo popieram stanowisko Kościoła w tej kwestii (zob. „To okropne in vitro…”) – ale spodziewałam się jednak oświadczenia w bardziej łagodnej i wyważonej formie, czegoś w rodzaju: „Kościół wyraża zaniepokojenie pewnymi aspektami etycznymi tej metody, zwłaszcza tymi, które związane są z niszczeniem tzw. „embrionów nadliczbowych” oraz z postulatami przyznania możliwości uczestniczenia w takiej formie rodzicielstwa parom homoseksualnym…(itd.,itp.) – TYM NIEMNIEJ uznaje prawo małżonków do decydowania w każdym indywidualnym przypadku o godziwości takiego zabiegu we własnym sumieniu, o ile tylko zachowane jest podstawowe prawo do życia każdej poczętej istoty ludzkiej oraz integralność każdej pary małżeńskiej (oznacza to, na przykład, zakaz używania do zabiegów komórek rozrodczych, pochodzących od osób trzecich i korzystania z usług matek zastępczych). Jednocześnie usilnie zachęcamy małżeństwa, aby w miarę możności starały się wybierać spośród dostępnych metod leczenia niepłodności te, które budzą najmniej wątpliwości moralnych – a gdyby one zawiodły, aby rozważyły raczej możliwość adopcji i zapewnienia opieki dzieciom opuszczonym i pozbawionym miłości…”

Zamiast tego jednak otrzymaliśmy twarde słowa o „quasi-ludzkim rozwiązaniu”, którego nie można zaakceptować w ŻADNYM jednostkowym wypadku.

I myślę, że nie zdołało ich zrównoważyć nawet dołączone do tego stwierdzenie, że „Kościół rozumie cierpienie par, które borykają się z bezpłodnością.”

Tak samo stwierdzenie, że „Kościół sprzeciwia się wszelkiej dyskryminacji” staje się puste wobec faktu, że Watykan odmówił poparcia rezolucji ONZ dotyczącej powszechnej depenalizacji homoseksualizmu.

Rozumiem, że można się obawiać, że jest to tylko „pierwszy krok” do zalecenia wszystkim państwom legalizacji związków między osobami tej samej płci, ale przecież z tego, że uznajemy jakieś czyny za niemoralne, nie może automatycznie wynikać, że powinny być one także przestępstwem – i to przestępstwem w niektórych krajach (jak Iran czy Arabia Saudyjska) zagrożonym śmiercią.

A to po prostu dlatego, że wszyscy jesteśmy grzeszni – i choćby nawet ustanowiono PRAWO zakazujące grzeszenia, pierwsza bym je łamała…

Bolesław Chrobry, z gorliwością neofity, nakazywał wybijać zęby tym, którzy nie przestrzegali postu piątkowego – a jednak wątpię, by od tego jakoś znacząco wzrosła pobożność w narodzie.

Jest w Ewangelii wg św. Jana taki wzruszający fragment o tym, jak to faryzeusze i uczeni w Piśmie przyprowadzają do Jezusa „rozwiązłą” kobietę i mówią do Niego:

„Nauczycielu, tę kobietę dopiero co pochwycono na cudzołóstwie. W Prawie Mojżesz nakazał nam takie kamienować. A Ty co mówisz?” (…) Lecz Jezus nachyliwszy się pisał palcem po ziemi. A kiedy w dalszym ciągu Go pytali, podniósł się i rzekł do nich: „Kto z was jest bez grzechu, niech pierwszy rzuci na nią kamień.” I powtórnie nachyliwszy się pisał na ziemi. Kiedy to usłyszeli, wszyscy jeden po drugim zaczęli odchodzić,poczynając od starszych, aż do ostatnich. Pozostał tylko Jezus i kobieta, stojąca na środku. „Wówczas Jezus podniósłszy się rzekł do niej: Kobieto, gdzież oni są? Nikt cię nie potępił?” A ona odrzekła: „Nikt, Panie!” Rzekł do niej Jezus: „I Ja ciebie nie potępiam. – Idź, a od tej chwili już nie grzesz. ” (J 8, 3-11)

Notabene, ten obyczaj kamienowania „grzesznych” kobiet (rzadziej mężczyzn, których się raczej wiesza), zachował się do dzisiaj w krajach, gdzie obowiązuje prawo szariatu.

I pamiętam, że czytałam gdzieś, że starożytni Ojcowie Kościoła bardzo poważnie zastanawiali się, czy taka „pobłażliwa” postawa Chrystusa w tej sytuacji nie jest aby zachętą do grzechu. Czyżby ci nasi myśleli podobnie? (A co by było, gdyby tamta kobieta była…lesbijką? Przecież Pismo św. nie mówi wyraźnie, na czym polegało jej cudzołóstwo!:)).

I tak sobie myślę, że czasami „żelazne” zasady mogą  głęboko ranić, a niekiedy nawet zabijać. A przecież naczelną zasadą Ewangelii jest MIŁOŚĆ!

Św. Paweł napisał:

„Gdybym mówił językami ludzi i aniołów,
lecz miłości bym nie miał,
stałbym się jak miedź brzęcząca,
albo cymbał brzmiący…”

Postscriptum: W pełni natomiast zgadzam się ze stanowiskiem Kościoła w sprawie pigułek wczesnoporonnych (RU-486). Wbrew temu, co próbują nam wmówić niektóre organizacje, propagujące je niemal tak, jakby chodziło o jakieś preparaty witaminowe (w niektórych krajach nieletnie dziewczynki mogą je nawet otrzymać „do domu” w szkolnym gabinecie) nie jest to ani „naturalna”, ani bezpieczna metoda dokonywania aborcji. Jej zastosowanie zawsze wymaga dozoru lekarskiego – ale nawet wtedy może powodować groźne dla zdrowia powikłania. Nie jest także stuprocentowo skuteczna. Nawet Federacja na Rzecz Kobiet i Planowania Rodziny zaleca upewnić się, czy zabieg się „powiódł”, i, w przypadku niepowodzenia, koniecznie dokończyć dzieła w sposób tradycyjny, ponieważ jeżeli pigułka nie wywołała poronienia, to w poważnym stopniu uszkodziła płód…

 

A co powiecie o przedświątecznej akcji „Pigułka <poronna> na Gwiazdkę”. zainicjowanej przez pewną brytyjską organizację? Wydaje mi się, że aborcja i Boże Narodzenie to jednak niezbyt szczęsliwe połączenie…Co by było, gdyby Maria w swoim czasie skorzystała z podobnego rozwiązania? Przypominam, że różne środki poronne były znane już w starożytności…

 

33 odpowiedzi na “Żelazne zasady…”

  1. W pełni zgadzam się z Tobą, że w obu kwestiach, o których wspominasz, Kościół poprzez swoje oficjalne struktury wypowiedział się bardziej kategorycznie, niż można było oczekiwać.Skoncentruję się na sprawie Instrukcji Dignitas personae dotyczącej problemów bioetycznych. Prawdę mówiąc nie do końca byłem w stanie, po jej lekturze, określić do kogo jest ona skierowana. Rozsądnym by było odwołać się do wartości uniwersalnych – a zatem podzielanych przez wszystkich ludzi o nie zdeformowanym sumieniu. Gdy więc jest w niej mowa o małżeństwie, jako o właściwym środowisku przekazywania życia, owo małżeństwo powinno być rozumiane możliwie szeroko tak, by obejmowało ono wszelkie trwałe związki dwóch osób przeciwnej płci, bez względu na kulturowe i religijne formy ich sformalizowania. Punkt 9. Instrukcji wydaje się jednak zawężać to rozumienie do osób, które przyjęły sakrament małżeństwa. Wydaje się to stawiać poza nawiasem ludzi z innych religii, niewierzących, a nawet tych chrześcijan, którzy należą do wyznań chrześcijańskich, w których małżeństwo nie jest sakramentem. Jeśli z kolei Instrukcja jest adresowana wyłącznie do katolików, czy szerzej – do wszystkich chrześcijan, to wydaje się, że mogłaby być mniej techniczna, a bardziej pogłębiona od strony duchowej. Celem chrześcijańskiego nauczania nie jest bowiem jedynie doprowadzenie do określonych działań, bądź powstrzymanie się od innych – potrzebujemy coś więcej niż systemu: to rób, tego nie rób. Taka według Gal 3,23-25 była rola pedagoga-wychowawcy czyli Prawa Starego Testamentu – ale Prawo to miało nas jedynie doprowadzić do Chrystusa. W Nim mamy już Ducha Świętego i jesteśmy wezwani do dojrzałości – aby we własnym sumieniu i w świetle Bożego Słowa rozstrzygać podobne dylematy.Bioetyka, w tym również poglądy chrześcijan, powinny uwzględniać aktualną wiedzę biologiczną. W czasach tzw. Ojców Kościoła błędnie uważano, że to -męskie nasienie jest jedynym źródłem biologicznego życia. Skoro tak, to każdy akt seksualny powinien być skoncentrowany na przekazie życia. Jeśli w jakikolwiek sposób zmierzał do uniknięcia tego (np. przez wykorzystanie dni niepłodnych kobiety), był traktowany podobnie jak spędzanie płodu (aborcja).Obecnie wiemy, że powstanie życia wymaga połączenia składnika męskiego z żeńskim. To wpłynęło na zmianę widzenia tego co godziwe, z drugiej strony zmiana okazała się na tyle niekonsekwentna, że w świadomości niektórych ludzi zatarła moralną przepaść pomiędzy aborcją i antykoncepcją.Okazuje się jednak, że do rozwinięcia się organizmu człowieka potrzebne jest nie tylko zapłodnienie, ale również zagnieżdżenie się zarodka w macicy matki. Punkt 15. Instrukcji wyraźnie przyznaje, że również w naturalnym procesie prokreacji wiele embrionów umiera. Jeśli tych naturalnych (nawet niezauważonych) poronień jest tylko 20 proc. w stosunku liczby ciąży donoszonych, oznaczałoby to, że w naszych czasach około 1 mld istnień ludzkich zginęło bez niczyjej winy! Do niedawna Kościół powątpiewał w możliwość zbawienia takich istnień (z powodu braku chrztu). Być może powinno się rozważyć następny krok – za osobę ludzką uważać komórkę nie tylko zapłodnioną, ale również zagnieżdżoną w macicy. Nie chodzi mi o furtkę dla akceptacji aborcji, ale o zharmonizowanie teologii i etyki z wiedzą biologiczną.Płód nie jest jeszcze osobą ludzką, ale ma już wszystko, co do rozwinięcia się jest niezbędne – w tym odpowiednie środowisko. Z upływem czasu to, co stanowi o osobowości, a więc intelekt, wola i uczucia rozwinie się, nawet jeśli z powodu np. chorób dziecko będzie upośledzone. Jeśli jednak bez ingerencji z zewnątrz część embrionów naturalnie umiera, oznacza to, że ich potencjał stania się istotą ludzką (potencjał tkwiący również, chociaż inaczej, w plemnikach i nie zapłodnionych komórkach jajowych) nie został wykorzystany.

    1. Rabarbarze, w kwestii aborcji moje zdanie jest zupełnie jasne, ale powtórzę je tutaj raz jeszcze: powinniśmy ALBO przyjmować za moment początku życia ludzkiego moment zapłodnienia (kryterium „zagnieżdżenia się” jest nieprecyzyjne – dochodzi do niego w różnym czasie u różnych kobiet, poza tym otwierałoby to furtkę dla wszelkich eksperymentów na „embrionach nadliczbowych” bo przecież one nie zostały nigdzie zagnieżdżone), ALBO narodzin. Wszelkie punkty pośrednie są z punktu widzenia naukowego dość umowne, bo cóż takiego istotnego różni płód w 11. tygodniu ciąży od tego w 13., że na tym pierwszym można legalnie dokonać aborcji, a na tym drugim już nie? Co do argumentu „i tak część zarodków umiera w sposób naturalny”, kierując się tą samą logiką, można by powiedzieć, że z przyczyn naturalnych umiera też część noworodków, niemowląt czy też dzieci w starszym wieku. Dlaczego zatem buntujemy się jakoś instynktownie przeciwko dzieciobójstwu?Kryterium świadomości i innych „władz” umysłowych i fizycznych też jest dosyć kłopotliwe. Mój synek ma teraz 11 miesięcy i wedle wszelkiego prawdopodobieństwa (bo któż to może wiedzieć na pewno?) nie posiada jeszcze świadomości własnej osoby – czy to zatem oznacza, że NIE JEST jeszcze człowiekiem? A co z dziećmi „upośledzonymi”, które takiej świadomości nie nabędą nigdy? Czy mamy prawo o nich mówić, że to tylko „roślinki”, a nie ludzkie istoty? Czy na pewno już wiemy, co kryje się za pojęciem człowieczeństwa? Jeszcze w latach 50-tych XX w. w poważnych naukowych publikacjach można było przeczytać, że niemowlę to tylko „małe zwierzę, które nie potrafi się nawet uśmiechać. To, co matki interpretują jako uśmiech, jest tylko grymasem towarzyszącym oddawaniu gazów.” Natomiast noworodki miały być zupełnie nieczułe na ból (sic!). Aż boję się pomyśleć, jak to sprawdzano…Postęp nauki zweryfikował jednak takie poglądy – i kto wie, do czego może dojść w przyszłości embriologia, jeśli tylko uwolni się ją od politycznie poprawnego dogmatu, który mówi że „to po prostu nie może być człowiek!” (choć bardziej uczciwie byłoby powiedzieć: „dla wszystkich będzie lepiej, jeśli się okaże, że to na pewno nie człowiek!”) Przypominam, że w XVII i XVIII wieku wielu uczonych (mimo wynalezienia mikroskopu) negowało istnienie bakterii tłumacząc, że „coś tak małego po prostu nie mogłoby istnieć!”

      1. Albo!Daleki jestem od akceptowania czgoś, co we własnym sumieniu ocenialibyśmy jako aborcję. Myślę jedynie o tym, że w świetle obecnej wiedzy naukowcy nie muszą mieć skrupułów badając np. komórkę jajową bądź plemniki – wiemy i uznajemy, że to nie są jeszcze ludzkie zarodki. Inaczej myślałby jednak święty Augustyn, ze swoją ówczesną wiedzą o biologii. Skoro męskie nasienie jest źródłem życia, a kobieta (w swoim wnętrzu) stwarza jedynie właściwe środowisko dla jego rozwoju, badając ludzkie nasienie i nie doprowadzając do pojawienia się życia, naukowiec-lekarz byłby dla Augustyna winien śmierci potencjalnego dziecka (chociaż nie było zapłodnienia).Obecnie wiemy więcej, w tym także i to, że wiele z naturalnie zapłodnionych zarodków w naturalny sposób ginie. Nie mam odpowiedniej wiedzy biologicznej, aby móc to ocenić, ale być może Bóg nas chce w ten sposób pouczyć, jakie warunki muszą być spełnione, abyśmy uznawali go za faktyczny początek życia. Gdybym wypowiadał się jeszcze miesiąc temu, podpisałbym się dwiema rękami pod tym co napisałaś: życie zaczyna się od poczęcia. Od tego czasu nie nastąpiło nic, co sprawiałoby, że moje przekonania nie byłyby bezstronne. A jednak obecnie dopuszczam tę myśl, że skoro tak wiele zarodków naturalnie obumiera, to pozostawienie zapłodnionego zarodka poza ustrojem kobiety nie ma tej samej wartości moralnej co aborcja (= umyślne działanie w celu usunięcia zagnieżdżonego zarodka). Zauważ, że tak silne jeszcze przed kilku laty naciski, aby po urodzeniu dziecko jak najszybciej ochrzcić, a w przypadku urodzenia martwego dziecka, aby ochrzcić płód – ustąpiły. Nikt już nie straszy wiecznym potępieniem niewiniątek. Nauczanie Kościoła zmieniło się niemal z dnia na dzień.Podzielam też Twoją wątpliwość, czy „Kościół rozumie cierpienia par, które borykają się z bezpłodnością.”. Pragnienie posiadania potomstwa jest bowiem nie tylko pierwszym z nakazów skierowanych do ludzi (Rdz.1), ale również tym „wspólnym mianownikiem”, który jest widoczny u wszystkich ludzi wszystkich kultur i czasów, więcej nawet – łączy nas wyraźnie z całym światem przyrody.Motyw oczekiwania na upragnionego potomka jest jednym z najważniejszych w historii Abrahama, a jego wiara w wypełnienie się Bożej obietnicy stała się w NT wzorcowym przykładem wiary – zaufania Bogu. Mimo otrzymania obietnicy Abram szukał wciąż własnych, ludzkich rozwiązań. Adoptował Eliezera z Damaszku (Rdz.15,2), a później wpadł na pomysł – wypisz wymaluj – matki zastępczej (Hagar – Rdz.16). Bóg nigdy nie ocenił tych ludzkich, niedoskonałych rozwiązań jako niegodziwe – a tak czyni Instrukcja. Bóg bardziej niż Kościół rozumie i współczuje bezpłodnym rodzicom, poprzez Jezusa usynawia wierzących pozwalając nazywać się Ojcem. Od Niego „wszelkie ojcostwo na niebie i na ziemi bierze swoje imię” (Ef.3,15 przekład BiZTB).Już teraz widać, że część posłów posłuży się Instrukcją w walce politycznej, sabotując ustawę bioetyczną, odrzucając finansowanie in vitro i piętnując wszystkich, którzy zagłosują inaczej. Niezależnie od rozstrzygnięć politycznych, projekty te nie zmuszają wierzących do działania niezgodnie z sumieniem, natomiast powielenie w nich rozstrzygnięć z Instrukcji będzie narzuceniem wszystkim rozwiązań wyłącznie jednej konfesji.

        1. Zgadzam się co do badania komórek rozrodczych – nie potrafię dostrzec w tym nic moralnie wątpliwego. Inaczej już jest z pozostawieniem zarodków poza ustrojem. Pierwsze skojarzenie, jakie mi się nasunęło, to wyjęcie wcześniaka z inkubatora – chociaż nie jest to „zabójstwo” w sensie ścisłym, to przecież wiemy, że bez odpowiedniego środowiska to dziecko zginie, prawda? Podobnie – zarodki, o ile nie zostaną wszczepine matce albo w inny sposób zabezpieczone (np. przez zamrożenie w ciekłym azocie). Przechowywanie zarodków jednak samo w sobie rodzi wiele problemów, z którymi borykają się już teraz bardziej rozwinięte społeczeństwa Zachodu. Na przykład, małżeństwa na ogół pozostawiają dodatkowe zarodki „do późniejszego wykorzystania” – bo jak wiadomo, in vitro wcale nie LECZY bezpłodności, i aby mieć następne dziecko, trzeba wykonać kolejny zabieg (przypomina mi to branie środków przeciwbólowych – ból zęba minie, ale czy jest to sposób na leczenie próchnicy?). A co wtedy, gdy rodzice zginą w jakiejś katastrofie, albo, na przykład, się rozwiodą?Albo kiedy klinika zostanie zamknięta? Zapewniam Cię, że nie są to wydumane problemy. W USA istnieje nawet specjalna organizacja pro life, która adoptuje „bezdomne” zarodki. Co do Hagar i Abrahama, to zauważ najpierw, że cała ta historia z matką zastępczą nie była inicjatywą Boga, lecz samych małżonków, którzy, zniecierpliwieni oczekiwaniem na obiecanego potomka, postanowili sobie to jakoś załatwić we własnym zakresie – zgodnie z ówczesnym stanem wiedzy, który winę za bezpłodność przypisywał przede wszystkim kobiecie. Następnie, warto zauważyć, że standardy postępowania z matką zastępczą (mimo że ta była niewolnicą, a więc osobą całkowicie zależną od swoich „zleceniodawców”) i tak są w Biblii wyższe, niż we współczesnym świecie, gdzie taką kobietę traktuje się tylko jak „brzuch do wynajęcia.” Otóż w przypadku, gdyby taka dziewczyna zgodziła się oddać państwu swoje dziecko, należało ją w zamian obdarzyć wolnością. Gdyby się jednak nie zgodziła, to pozostawała w ich domu, zachowując pełnię praw rodzicielskich – i to był właśnie przypadek Hagar. Ten przemyślny plan nie przyniósł jednak szczęścia Abrahamowi i jego rodzinie. Namówiony przez Sarę i zmęczony ciągłymi sporami między obydwoma kobietami postanowił w końcu wyrzucić z domu „tę niewolnicę razem z jej synem.” (Rdz 21,10).

          1. Przykład Hagar nie miał mi służyć dla obrony idei „zastępczego macierzyństwa”. Cała sytuacja była ludzką, błędną próbą rozwiązania egzystencjalnego problemu. Chodziło mi o pokazanie, że Bóg (mimo, że nie był to Jego plan i jego pomysł) nie skrytykował Abrahama, Hagar, czy Sary. Przeciwnie, Ismael był błogosławiony przez Boga (chociaż również ludzka decyzja o wygnaniu Hagar naraziła ją i jej dziecko na śmierć) i stał się praojcem Arabów, a więc narodu przynajmniej podobnie licznego jak Izrael, jeśli nie liczniejszego. Również adopcja nie była w Bożym planie dla Abrahama, chociaż jest jak najbardziej akceptowalnym rozwiązaniem dla wielu małżeństw. Ludzie, nawet ci wierzący, są w swoich ocenach często bardziej radykalni, a przez to okrutni, niż sam Bóg. Sama napisałaś o „pobłażliwości” Jezusa wobec „jawnogrzesznicy”.

          2. To prawda, że Bóg nie skrytykował Abrahama i Sary za tę czysto ludzką próbę rozwiązania swego problemu – podobnie i ja nie krytykuję małżeństw, które mimo wszystko decydują się na in vitro (z ideą zastępczego macierzyństwa jest więcej problemów, ponieważ, moim zdaniem, nie uwzględnia się w dostatecznym stopniu więzi, jaka tworzy się między matką i dzieckiem w czasie ciąży. Kobieta to przecież coś więcej, niż tylko „macica.”). Niemniej chciałam Ci też zwrócić uwagę, że w Biblii nie ma ani słowa o „potępieniu” (Bóg, jak się zdaje, niezwykle rzadko bawi się w potępianie) czynu Lota wobec córek – czy należy zatem z tego wyciągać wniosek, że Bóg, zasadniczo, nie ma nic przeciwko kazirodztwu i pedofilii?:)To naturalne, że jako ludzie staramy się za wszelką cenę znaleźć jakiś sposób na nasze cierpienie – ale czy WSZYSTKIE te sposoby są DOBRE dlatego tylko, że z naukowego punktu widzenia są MOŻLIWE? Mój były spowiednik, filozof i etyk, często mi powtarzał, że człowiek to jest taka istota, która, jeżeli tylko coś fizycznie DA SIĘ zrobić, prędzej czy później na pewno to zrobi. Bez względu na konsekwencje.

          3. Zgoda, z tym że historia z Lotem bardziej niż jego, obciąża jego córki. W ST Bóg najwyraźniej określił co jest, a co nie jest Jego wolą w księgach Prawa. Lot i jego córki żyły w czasach przed nadaniem Prawa Mojżeszowi, stąd ich ewentualna odpowiedzialność zależy od tego, na ile świadome były tego, że ich czyn nie podoba się Bogu.Pozdrawiam

  2. uważam, że potrzebujemy ustawy bioetycznej i regulacji w sprawie in vitro bo na razie panuje wolna amerykanka i z embrionami można robić co się komu żywnie podoba. Co do samego in vitro zalecenie o stosowaniu metod leczenia niepłodności o tyle nie ma tu sensu bo pary decydujące się na in vitro zazwyczaj są już po kuracjach innymi metodami. Nikt raczej nie decyduje się na in vitro jeśli można począć dziecko 'tradycyjnie’.Myślę że rozwiązaniem mogłoby być tworzenie tylu zarodków ile zostanie potem wszczepionych kobiecie- ale to wymaga regulacji. Dla mnie słowa o tym jak in vitro godzi w ludzką godność to ponury żart skoro Kościół o ile się nie mylę zabrania aborcji w przypadku gwałtu- zaś gwałt jest zdeptaniem i napluciem na ludzką godność. W tej sytuacji niech poszkodowana decyduje czy udźwignie ciężar ciąży i byłabym hipokrytką jakbym ją potępiała.Co do wspomnianej przez Ciebie pigułki- nazwijmy rzecz po imieniu- to pigułka wczesnoporonna i aż mnie mdli od tych eufemizmów jakich używają niektóre organizacje. Skoro dla nich aborcja to rozwiązanie wszelkich kłopotów czemu boją się słowa 'wczesnoporonna’. Nawet nie wiedziałam że nazywają to witaminami, ech czego to ludzie nie wymyślą by rozmyć prawdępozdrawiam

    1. Ja również mam nadzieję, że taka ustawa jednak powstanie. A stwierdzenia niektórych naszych posłów, że nie poprą jej, tak jak nie poparli pomysłu refundacji, bo „katolik nie może popierać takiego świństwa” ,uważam za szczyt hipokryzji, ponieważ wygląda to tak, jakby z owych metod korzystali wyłącznie niekatolicy. A przecież wszyscy wiedzą równie dobrze, jak ja, że to nieprawda – osoby głęboko wierzące decydują się na nie także, nierzadko walcząc z własnym sumieniem i…modląc się, aby się udało. Bo, jak wiadomo, udaje się mniej więcej w co trzecim przypadku (i tu jest problem: czy refundować te zabiegi „do skutku” – który może nigdy nie nadejść – czy na przykład tylko trzy pierwsze próby?). Mam też nadzieję, że postęp nauki będzie szedł w tym kierunku, aby jak najbardziej upodobnić in vitro do naturalnego poczęcia, w którym jeden plemnik zapładnia jedną komórkę jajową. Natomiast nie jestem pewna, czy lekarze, którzy zarabiają (i to dobrze!) na wykonywaniu takich zabiegów, rzeczywiście są zainteresowani udzielaniem parom rzetelnych informacji na temat innych możliwości. O ile wiem, kliniki zajmujące się np. udrażnianiem jajowodów (ich niedrożność jest jedną z najczęstszych przyczyn niepłodności u kobiet), znajdują się tylko w Austrii…

      1. Lekarze nie tylko nie informują o innych możliwościach; nie informują również o zagrożeniach „in vitro”. Natomiast nie mogę się zgodzić z tym, że to świadczy o hipokryzji Kościoła – Kongregacja nie odpowiada za indywidualne wybory katolików; odpowiada za to, za jednoznaczne stanowisko Kościoła. Dobrze wiesz, że nie chodzi tu o te wybrane embriony, lecz o te niewybrane. Nie wyobrażam sobie innego stanowiska Kościoła.

        1. Masz rację, że za mało się mówi o negatywnych konsekwencjach zdrowotnych in vitro – np. o tym, że dosłownie trzeba nafaszerować kobietę hormonami, żeby uzyskać wielokrotną owulację, albo o ryzyku ciąży mnogiej. A te niewybrane embriony to rzeczywiście najciemniejsza strona całego procesu – bo wygląda to tak, jakby ktoś „płacił i wymagał”, żeby mieć dziecko idealne, zdrowe – mam jednak nadzieję, że ten problem zniknie, kiedy zaczniemy zapładniać pojedyncze jajeczko jednym plemnikiem, tak, jak to się dzieje w naturze. Być może wtedy Kościół złagodzi nieco swe stanowisko, choć wiem, że bardziej chodzi tu o to, że nie należy „rozdzielać tego, co Bóg złączył” – aktu seksualnego i poczęcia. Chciałabym też zauważyć, że nigdzie nie pisałam o „hipokryzji Kościoła”, co najwyżej o hipokryzji niektórych ludzi (posłów), którzy zachowują się tak, jakby ten problem nie dotyczył katolickich małżeństw – a przecież dotyczy!

          1. Przepraszam z tą hipokryzją – słowo mi zadźwięczało w uszach i źle je umiejscowiłem. Przepraszam.

          2. Nic nie szkodzi – sama się zastanawiałam, czy cały mój tekst nie ma aby takiego wydźwięku. Zresztą o „hipokryzji” pisała Erinti w swoim komentarzu. Ale to nie jest pamflet na „zacofany Kościół”, tylko wyraz mojego zaskoczenia i zawodu, bo podziewałam się jednak czegoś trochę innego. I tyle.

          3. Odnosisz słowa Jezusa, że nie należy „rozdzielać tego, co Bóg złączył” – aktu seksualnego i poczęcia. Czy Jezus akurat to miał na myśli? Czy tę swoją myśl mogłabyś zastosować również do Jego poczęcia, które nastąpiło przecież bez aktu seksualnego, a nikt nie powie, że było z tego powodu niegodziwe?

          4. Nie ja to tak odnoszę, lecz Kościół katolicki, który m.in. w ten sposób uzasadnia całkowity zakaz in vitro – ja tylko staram się zrozumieć jego punkt widzenia. 🙂 Masz rację, z poczęciem Jezusa mógłby być pewien problem (przecież nie został On poczęty w sposób „naturalny”!), ale zauważ, że mieliśmy tu do czynienia z nadzwyczajną, jednorazową interwencją Boga – NORMALNIE ludzie nie poczynają się w taki sposób, toteż nawet Matka Jezusa pyta, jak to możliwe. Musielibyśmy zatem uznać, że każde poczęcie dziecka „w próbówce” jest takim cudem – z tym, że tutaj na miejscu „Boga” staje NAUKA.

          5. To wymaganie „naturalności” bywa rozciągane na sytuacje odbiegające od samej prokreacji. Jeśli lekarz miałby zbadać stan nasienia mężczyzny (po to by ocenić jego płodność), to trudności nastręcza już samo pobranie nasienia. Teoretycznie bowiem Kościół wyklucza w tej sytuacji samogwałt, więc nasienie powinno pojawić się w ramach aktu małżeńskiego, np. z użyciem prezerwatywy. Sama prezerwatywa byłaby jednak zabronionym środkiem antykoncepcyjnym, wobec tego, po to by nie wykluczyć zajścia w ciążę również w tym pojedynczym akcje małżeńskim, prezerwatywa powinna być nieszczelna. Po to by badanie nasienia było wiarygodne, powinno nastąpić w krótkim czasie po jego pobaraniu. Małżeństwo najlepiej powinno więc spółkować w gabinecie lekarskim (lub tuż obok). Czy czujesz, do jak wysokiego poziomu została w ten sposób podniesiona „godność ludzkiej osoby”? A może należałoby te sprawy pozostawić po prostu sumieniu wierzących? Niech nie zewnętrzny przepis, ale ich własna zgoda (tak jak „niech mi się stanie, według słowa twego” Marii) będzie gwarancją, że to, co się dokonuje nie naruszy niczyjej godności.To prawda, że poczęcie Jezusa było jednostkowe w historii. Ale również „od wieków nie słyszano, aby ktoś otworzył oczy niewidomemu od urodzenia” (J9,32). Czy to znaczy, że lekarze nie powinni próbować tego robić, bo staliby się jak Bóg? Czy dlatego, że Jezus uniósł się do nieba po zmartwychwstaniu, człowiek nie powinien latać w kosmos? Nie bójmy się, że będziemy musieli zmienić utarte ścieżki naszego myślenia – ostatecznie bowiem to nasze wyobrażenia, a nie, jak myślę, Boża wola, są tu przeszkodą.

          6. To, co napisałeś o „prawidłowym katolickim pobraniu nasienia” wydaje mi się bardziej karykaturą, niż odbiciem rzeczywiście występujących sytuacji. Należałoby się raczej zastanowić, czy NA PEWNO samogwałt jest uważany za wielkie zło W KAŻDEJ sytuacji, czy tylko wtedy, gdy, na przykład, zastępuje „normalny” (będę się trzymać tego słowa!) akt seksualny? Oczywiście takie spółkowanie o jakim piszesz w jaskrawy sposób naruszałoby małżeńską intymność. Ale czy naprawdę nie ma nic niestosownego w tym, że mężczyznom w gabinetach lekarskich pokazuje się „świerszczyki” po to, żeby mogli się podniecić i oddać nasienie? Co do pozostawienia parom większej wolności sumienia – to o tym właśnie był ten tekst. 🙂

          7. Jeśli Kościół miałby wskazać, jak powinno przebiegać pobranie nasienia – to opis nie odbiegałby od powyższej „karykatury”, co najwyżej z zaleceniem, by zapewnić małżonkom odpowiednią intymność. Jak jest w praktyce? nie wiem, ale sądzę, że konkretni duszpasterze (po fakcie) pobłażliwie odnieśliby się do uproszczeń tego „scenariusza”.Wydaje się, że Kościół wiele traci ignorując te wymogi, jakie NT stawia kandydatom na duchowych przywódców (biskupów, prezbiterów i diakonów) (1Tm3; Tt 1,5-9). Biskup posiadający żonę i dzieci byłby znacznie bardziej zrównoważony emocjonalnie, a z drugiej strony bardziej wiarygodny niż ten, który żyje w celibacie. Ponad 1000 lat historii Kościoła przed wprowadzeniem obowiązkowego celibatu, a także praktyka innych Kościołów chrześcijańskich dowodzi, że o celibacie nie decydują względy teologiczne.Jeśli tak, to należy mówić o odpowiedzialności przywódców za podejmowane decyzje. Być moiże celibat pociąga za sobą jakieś dobro, ale chyba również zło. Brak naturalnego zaspokojenia potrzeb seksualnych w małżeństwie stwarza ciężkie do przezwyciężenia pokusy. Z drugiej strony biskupi (i księża) pozbawieni są tego rozeznania, które bierze się nie z teorii, ale z praktyki życia małżeńskiego i rodzinnego. Nawet w takiej sytuacji można byłoby części tych ograniczeń zapobiec, gdyby hierarchowie chcieli konsultować swoje rozstrzygnięcia ze świeckimi. Niestety, od czasu Humanae vitae Pawła VI uważają oni, że i tak wiedzą wszystko lepiej.

          8. Z celibatem w chrześcijaństwie sprawa nie jest taka prosta, jakby się wydawało – przede wszystkim sam Jezus wedle wszelkiego prawdopobieństwa był nieżonaty (wbrew przyjętemu ówcześnie zwyczajowi, który nakazywał mieć żonę nawet arcykapłanowi) – czy zatem możemy przyjąć, że nie miał pojęcia, o czym mówi, gdy mówił np. o nierozerwalności małżeństwa (znów wbrew Prawu Mojżeszowemu, które dopuszczało rozwody, choć ich nie pochwalało)? Po drugie, na Apostołów wybrał zarówno mężczyzn żonatych jak i nieżonatych, mówił także o ludziach którzy „dla Królestwa Niebieskiego” dobrowolnie pozostają bezżenni. Także bracia protestanci, po początkowym potępieniu w czambuł celibatu od czasów Lutra, zaczynają doceniać jego duchową wartość (czego przykładem jest np. ekumeniczna wspólnota z Taize). Ja sama, jako żona byłego księdza, jestem za tym, by celibat był dobrowolnie wybierany – i aby nie karać dożywotnim wykluczeniem ze wspólnoty tych, którzy (jak mój mąż) nie udźwignęli ciężaru takiej samotności. Co do konsulatacji ze świeckimi – masz zupełną rację. Niestety, niezbyt daleko odeszliśmy jeszcze od przedsoborowej wizji Kościoła, w której świeccy (zwłaszcza żyjący w małżeństwie) to „chrześcijanie drugiej kategorii”, którzy mają tylko pokornie słuchać swych pasterzy. Nie tracę jednak nadziei, że to się kiedyś zmieni. A Humanae vitae na szczęście nie ma statusu dogmatu. 🙂

          9. Podobnie jak Ty, nie mam problemu z zaaprobowaniem dobrowolnego celibatu, który zresztą nie musiałby być deklarowany na całe życie. Przecież normalnie zdarza się, że jedni pobierają się młodo, inni zwlekają, szukając odpowiedniego kandydata, albo wogóle nie szukając….Co do Pana Jezusa i Jego bezżenności…. Cóż, miał wyraźną misję do spełnienia, a w perspektywie zaślubiny z Oblubienicą…. Zresztą nie wiemy, czy na tle ówczesnego społeczeństwa żydowskiego był takim wyjątkiem….Co do apostołów, to z ewangelii prawie nic nie wiemy, oprócz tego, że Piotr miał teściową. Praktyka uczy, że nikt nie bierze teściowej, nie biorąc sobie jednocześnie żony, więc przynajmniej Piotr miał żonę. Może był wdowcem? (już lepiej byłoby ją uśmiercić, niż zgodzić się, że pierwszy papież był żonaty – żartuję). Ale w 1Kor 9,5 Paweł pisze: „Czyż nie wolno nam brać z sobą niewiasty-siostry, podobnie jak czynią to pozostali apostołowie oraz bracia Pańscy i Kefas”. Może nie do końca wiemy kim były te niewiasty-siostry, ale tak czy inaczej Piotr (i „cała reszta”) zabierał swoją ze sobą, a Paweł nie zabierał, bądź takiej nie miał. Tak czy inaczej, to wyjaśnia, dlaczego Paweł mógł pisać o sobie do Koryntian jako o osobie, która z popędem seksualnym umie sobie radzić. Z drugiej strony jego bardzo praktyczne rady dotyczące życia małżeńskiego świadczą raczej o tym, że przynajmniej przez pewien czas zdobywał rozeznanie w ramach małżeństwa.

          10. O, przepraszam, ale św. Paweł pisał także dużo o dziewictwie – „pragnąłbym, żeby wszyscy byli jak ja, lecz każdy posiada własny dar” (1 Kor 7,7) stwierdza na przykład, co może dowodzić, że przynajmniej w czasie, gdy to pisał, żył bez kobiety. Odnosił się również z rezerwą do powtórnych małżeństw wdów i wdowców (1Kor 7,8; 1 Tm 5, 11-12). Zaraz dodaje jednak rozsądnie, że „lepiej jest żyć w małżeństwie niż płonąć”(1 Kor 7,9) oraz odżegnuje się od tych, którzy „zabraniają wstępować w związki małżeńskie.” (1 Tm 4,3). Co do bezżenności Jezusa, to jako historyczce wydaje mi się ona jednak dosyć wyjątkowa, biorąc pod uwagę kontekst kulturowy. Od mężczyzny (że o rabbim czy kapłanie już nie wspomnę) i kobiety normalnie oczekiwano małżeństwa, a rabini uczyli, że człowiek, który nie chce założyć rodziny jest jak pasożyt. W samej Biblii mogę znaleźć tylko kilka przykładów celibatu. Jednym z nich jest prorok Jeremiasz, któremu bezżenność (znów nie wiemy – stałą, czy czasową) nakazał sam Bóg (Jer 16,1-2), on też chyba pierwszy mówi o sobie jako o „uwiedzionym” przez Boga (Jer 20,7), który to obraz często przywołuje się na poparcie tezy, że pomiędzy człowiekiem a Bogiem jest możliwa swego rodzaju więź miłosna, która może zastąpić normalne związki międzyludzkie. Choć ja tu dla kontrastu zawsze podaję przykład Adama, który żył w wielkiej bliskości z Bogiem, a jednak czuł się samotny, dopóki nie pojawiła się druga istota podobna do niego. No, cóż, może jednym to wystarcza, a innym nie. Zwróć też uwagę, że podobno niejaki Filip „ewangelista” miał 4 córki, o których mówi się,że były to „dziewice-prorokinie.” (Dz 21,9). Sam więc najprawdopodobniej był żonaty, a jego córki (na stałe?) wybrały inną życiową drogę. A co do „hierarchii, która nie ma w tych sprawach doświadczenia” to mimo wszystko nie wiem, czy lekarz musi koniecznie przejść chorobę, którą leczy?;) Nie jestem też przekonana, czy małżeństwo jest na pewno lekarstwem na wszystkie seksualne problemy kleru? Czy problem homoseksualizmu i pedofilii nigdy nie dotyczy pastorów z innych Kościołów? A propos homoseksualizmu…Czy nie uważasz, że werset, w którym król Dawid mówi: „Jonatanie, Jonatanie, więcej ceniłem Twoją miłość aniżeli miłość kobiet.” (2 Sm 1,26) można by interpretować co najmniej dwuznacznie?;) (Stąd nawet niektóre stowarzyszenia gejów-chrześcijan nazywają się „Dawid i Jonatan.”) Podobnie, jak „”Ten, kto ma oblubienicę, jest oblubieńcem; a przyjaciel oblubieńca, który stoi i słucha go, doznaje najwyższej radości na głos oblubieńca. Ta zaś moja radość doszła do szczytu.” (J 3,29) Jana Chrzciciela? Nie zmienia to oczywiście faktu, że wczesny Kościół bardzo surowo oceniał zarówno męski (1 Kor 6,9-10, Rz 1,27) jak i kobiecy (Rz 1,26) homoseksualizm. Nigdzie jednak nie znalazłam zalecenia, aby (w myśl ST) takie zachowania karać śmiercią. A przypadek „młodzieńca zwanego Szawłem” pokazuje, że każdy, kto „zgadza się” na zabicie swego bliźniego, staje się jakby współwinny jego śmierci (Dz 7, 58; 8,1).

          11. Zacznę od homoseksualizmu. Na śmierć (i to z jakimi fajerwerkami!) zostali przez Boga skazani mieszkańcy Sodomy (stąd grzech sodomski) Rdz 19,5-7.(W przypisach BT są odniesienia do ksiąg Prawa, gdzie znajdują sie odpowiednie zakazy). Druga, niemal identyczna sytuacja wydarzyła się w Gibea (Sdz 19,23) i została przez Izraelitów srogo ukarana, co niemal zakończyło się wymarciem całego pokolenia Beniamina. Ostatecznie pokolenie to nie wymarło, dzięki czemu mieliśmy św. Pawła (z pokolenia Beniamina). W świetle powyższego nie sądzę, by miedzy Dawidem i Jonatanem było coś innego niż szczera, głęboka przyjaźń.Co do znaczenia celibatu; myślę, że można zarówno w Starym, jak i w Nowym Testamencie znaleźć przykłady ludzi żyjących bezżennie oraz dziewic. Myślę, że byli oni w mniejszości – przeważali ludzie żonaci.Jezus był nazywany Rabbim, bo faktycznie miał uczniów, i z Mt.23,8 wynika, że był jedynym rabbim w swoim rodzaju. Nie był kontynuatorem jednej z dwóch głównych szkół rabinackich wywodzących się od Hillela (dziadka Gamaliela, który z kolei był nauczycielem Szawła z Tarsu) oraz Szammaja. To w ramach takich szkół rabinackich wszystko było unormowane, uczeń wiernie przejmował nauki i nawyki, również sposób życia swojego nauczyciela. Jezus ignorował nauczanie rabinów odnośnie zrywania kłosów w szabat, obmywania rąk itp. więc nie ma powodów, by miał im ulegać w takich kwestiach jak małżeństwo. Nie był zresztą formalnie rabinem – jeśli postronni tak Go tytułowali, był to raczej zwrot grzcznościowy. Dla wielu był po prostu synem cieśli – cieślą. Również co do Jana Crzciciela, który także miał uczniów nie oczekiwalibyśmy stosowania zwyczajów rabinackich, ale już do Szawła – jak najbardziej.Teksty dotyczące wyboru biskupów i prezbiterów mają raczej charakter normatywny: na co zwracać uwagę przy mianowaniu przywódców nowych kościołów. Biskup miał być doświadczony, sprawdzony, zatem to, że potrafi dobrze własnym domem zarządzać, staje się argumentem, by powierzyć mu dobro większe. Taki będzie miał autorytet wśród swoich i obcych, będzie umiał doradzić, będzie w końcu związany ze swoim środowiskiem – inaczej niż np. otoczenie Pawła, które było w ciągłej podróży, nawet jeśli zatrzymywali sie na pewien czas, dla pozyskania i umocnienia wierzących. I tak Tymoteusz, najwierniejszy towarzysz Pawła był młodzieńcem, gdy rozpoczął z nim wędrówkę podczas drugiej podróży misyjnej (Dz 16,1-2). Tymoteusz nie spełniałby kryteriów wyboru na biskupa, ale uzyskał rekomendację ze strony swojego otoczenia i w pełni nadawł się na współpracownika Pawła. Prawdopodobnie nie był żonaty, ale ze względu na charakter pracy, jakiej się podejmował, tak było lepiej.Nie chodzi mi więc o to, by dosłownie każdy przywódca, pełniący posługę duchową był żonaty, ale z drugiej strony wprowadzanie obowiązku celibatu wydaje się być normą niebiblijną.

          12. To prawda, tylko pamiętaj, że wszystkie bez wyjątku sytuacje karania śmiercią „sodomitów” (obecnie, w imię poprawności politycznej, to słowo zaczęło oznaczać tych, którzy uprawiają zoofilię, ale pierwotnie odnoszono je przede wszystkim do homoseksualistów) dotyczą tylko Starego Testamentu. Sam Jezus ani nic o tym nie mówił, ani (tym bardziej!) do tego nie zachęcał. A jedyne Jego zdanie, które można (od biedy) odnieść do tej sprawy, dotyczy „takich bezżennych, którzy z łona matki takimi się urodzili lub których ludzie takimi uczynili.” (Mt 19,12). Św. Paweł mówi wprawdzie, że homoseksualizm jest grzechem, ale nic nie wspomina o karaniu grzeszników – wygląda raczej na to, że sąd w tej sprawie należy tylko do Boga.(Skoro zapłatą dla nich ma być to, że „nie odziedziczą Królestwa Bożego.”)

          13. W zasadzie się zgadzam. Z tym, że to nie homoseksualizm jest grzechem, ale czyny homoseksualne. Heteroseksualizm w zasadzie jest OK, ale poszczególne czyny heteroseksualne mogą być grzechem.Pozdrawiam

          14. Masz rację, nieprecyzyjnie się wyraziłam. Także Katechizm KK bardzo wyraźnie odróżnia „homoseksualizm” (rozumiany jako pewna wrodzona czy nabyta skłonność ku własnej płci), który zasadniczo nie powinien podlegać ocenie (a tym bardziej – dyskryminacji!) od „czynów homoseksualnych” (które są jakby „praktyczną” a dokładnie seksualną realizacją tej skłonności), które zawsze są grzeszne, chociaż stopień indywidualnej odpowiedzialności może być różny w konkretnych przypadkach.

          15. W związku z tym „wstydliwym problemem” dotyczącym pobierania spermy do badań przyszło mi jeszcze do głowy „kryterium celu” które w nauczaniu Kościoła z powodzeniem stosuje się do różnych innych trudnych kwestii – więc przypuszczam, że i do tej. I tak, chociaż używanie pigułek hormonalnych w celach antykoncepcyjnych jest zasadniczo zabronione, to jednak można je spokojnie stosować, jeżeli używane są w celach leczniczych. Niedopuszczalne jest dokonanie eutanazji, ale MOŻNA podać pacjentowi nawet śmiertelną dawkę leku, jeżeli naszym bezpośrednim pragnieniem nie było zadanie mu śmierci, a tylko zmniejszenie cierpienia. I chyba tak samo: chociaż normalnie masturbacja (pobudzanie własnych narządów płciowych aż do wytrysku) jest zachowaniem niewskazanym, to jednak można to zrobić, jeżeli inaczej nie da się uzyskać nasienia do badań. I tyle.

          16. Albo!Moim zamiarem nie było wyłącznie wskazanie „wstydliwej” sytuacji, której sensowne rozwiązanie próbujesz znaleźć. Problem leży w czym innym. Czy można z góry przewidzieć wszystkie możliwości i napisać scenariusze tak, aby ktoś, stosując się do nich, uniknął wszelkich możliwych pułapek? Moim zdaniem nie. Dlatego dojrzałość polega na świadomym podejmowaniu w swoim sumieniu wolnych decyzji, w oparciu o wyznawane zasady. Dla dojrzałości chrześcijańskiej, będzie to poddanie się prowadzeniu Ducha Świętego, po rozważeniu danego problemu w świetle Pisma świętego oraz opinii dojrzałych chrześcijan (w tym mieszczą się w odpowiedniej gradacji wypowiedzi Soboru, papieża, hierarchów, czy w końcu Twojego męża – lepiej jednak nie umieszczaj go na ostatnim miejscu). Ostatecznie jednak to w ludzkim sumieniu dokonuje się właściwy osąd, za który jesteśmy odpowiedzialni jedynie przed Bogiem. Rozbudowywanie prawa, pełnego kazusów, wyjątków, kruczków, przez które staramy się obejść, czy choćby zrelatywizować inne zasady – to już było w Starym Testamencie.Czasami wydaje mi się, że szczytny cel, by wierzący unikali „wszystkiego, co ma choćby pozór zła” (1Tes. 5,22), przesłania to, co przeczytamy w wersecie poprzedzającym: „wszystko badajcie, a co szlachetne – zachowujcie” (czytania z ostatniej niedzieli). By samemu badać i oceniać, co ostatecznie jest szlachetne – potrzeba dojrzałości, ale praktykowanie tego – do dojrzałości prowadzi. I właśnie tej dojrzałości powinni pragnąć dla swojej „trzódki” hierarchowie.Pozdrawiam

          17. Masz rację, że nowe „prawo miłości” (czy też „wolności” jak kto woli) coraz bardziej zaczyna nam przypominać Prawo Mojżeszowe, pełne takich pułapek – i w końcu możemy dojść do tego, że – jak w Afganistanie talibów – wszystko stanie się grzechem. Pewien ksiądz uzasadniał zakaz wszelkich pocałunków poza małżeństwem tym, że „normalnie prowadzą one do stosunku seksualnego.” Idąc tym torem rozumowania należałoby też powiedzieć, że zakazane jest również wspólne chodzenie do kina, do parku czy do restauracji, bo wszystkie te sytuacje mogą prowadzić do pocałunku, a dalej…wiadomo. 🙂 Św. Paweł mówi wprawdzie, że mamy być jak „niemowlęta”, jeżeli chodzi o rzeczy złe, ale to nie znaczy, że mamy na zawsze pozostać dziećmi, zdanymi we wszystkim tylko na „światłe kierownictwo Matki-Kościoła.” Św. Paweł też mówi, że mamy postępować jak ludzie wolni. Życzyłabym sobie, aby duszpasterze różnych szczebli wykazywali więcej zaufania i szacunku dla indywidualnych wyborów wiernych – choć zdaję sobie sprawę z tego, że zaczęli oni „obudowywać” nauczanie Ewangelii różnymi przepisami głównie dlatego, że Pan Jezus nie pozostawił nam szczegółowych instrukcji, dotyczących wielu życiowych kwestii – a ludzie pytali ICH o to. Czy chrześcijanin może spożywać wszystkie pokarmy? Czy wolno oddalić żonę niewierzącą? Czy używać prezerwatyw? I tak dalej, i tak dalej…A tak naprawdę naczelnym (i jedynym) prawem powinno być: „Kochaj – i rób, co chcesz!”

      2. Albo poruszyłaś ważną sprawę- czemu niektórzy nie zgadzają się na ustawę bioetyczną. Nie pozwalając wprowadzić regulacji in vitro w istocie popierają wolną amerykankę jaka teraz panuje. Czyli pozwalają na bardzo niebezpiczną rzecz. Zaś manipulacje zarodkami ludzkimi to tak delikatna materia że naukowcom trzeba patrzeć na ręce bo kto wie co komu strzeli do głowy by zrobić. Tu nawet nie chodzi o to czy ktoś wierzy czy nie ale o elementarną przyzwoitość. I ja liczę na postęp nauki i zwiększanie skuteczności metody. Ale to wymaga ustawy bioetycznej. Co do leczenia niepłodności- na pewno należy najpierw próbować leczenia. Ale czasem medycyna jest bezradna i zostaje in vitro lub adopcja. Adopcja to piękna rzecz, ale nie każdy się potrafi na nią zdobyć, to trudne.

        1. A in vitro jest łatwe? 🙂 Masz jednak rację, że nie zgadzając się na żadne regulacje w tej sprawie niektórzy ludzie de facto przyczyniają się do różnych nadużyć. Tak samo, popieram ideę refundacji zabiegów (chociaż nie w nieskończoność) z budżetu, bo to pomogłoby ograniczyć postawę typu „płacę i wymagam – chcę mieć dziewczynkę z niebieskimi oczkami, a nie chłopca z brązowymi!”. Ci, którzy się temu sprzeciwiają, przymykają oczy na takie sprawy, w myśl zasady: „Dopóki nie mówimy o problemie, to problem nie istnieje!”

  3. O ile oczywiste wydaje mi się veto wobec stosowania pigułki wczesnoporonnej, tudzież popieram stanowisko Kościoła w kwestii In Vitro, to już sprzeciwu wobec zniesienia penalizacji homoseksualizmu żadną wprost miarą pojąć nie mogę. To niegodziwe! Nie znajduję na to innego określenia. Wszelkie pokrętne kalkulacje mające służyć uargumentowaniu tegoż uważam za sprzeczne z duchem miłości bliźniego i ogólnie biorąc, mętne

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *