Czy PEDOFILIA jest naprawdę głównym problemem Kościoła?

(Proszę się nie obawiać – nie zmieniłam zdania w kwestii usunięcia stąd bloga. Prace nad tym wciąż trwają.:))

Kazimiera Szczuka, z zawodu feministka, postanowiła z przytupem rozpocząć swoją kampanię wyborczą do Parlamentu Europejskiego (będzie „jedynką” u Palikota – swoją drogą, owa śmiertelna obraza feministek polskich na niego za niechęć do zgwałcenia Wandy Nowickiej coś nie trwała długo. Widocznie te panie swoiście pojmują honor i „dumę kobiecą” – albo po prostu zapach władzy i przyszłych pieniędzy pięknie im wszystko wynagradza…) i wystąpiła wczoraj w programie Moniki Olejnik wraz z podobną sobie „lwicą” z polskiej prawicy, Marzeną Wróbel, pochylając się z troską nad (a jakże by inaczej!) nabrzmiałym problemem pedofilii w Kościele.

W związku z tzw. „raportem ONZ” w tej sprawie.

Chciałabym tu od razu zaznaczyć, że moim zdaniem żądanie, by odnośne „procedury” przeszły wreszcie z teorii do praktyki, oraz, by księży, którym udowodniono tego typu występki, natychmiast usuwać ze stanu duchownego, wydaje się całkiem sensowne.

Szczerze mówiąc, nigdy nie mogłam zrozumieć, czemu kapłanów, prowadzących „normalne” życie z kobietą (zakończone, o zgrozo, cywilnym małżeństwem) kara taka spotyka niejako „z automatu” – natomiast w przypadku udowodnionego wykorzystywania dzieci, nie zawsze.

Nigdy nie powinno być tak, jak zdarzyło się np. na warszawskim Tarchominie, gdzie ksiądz skazany za „czynności seksualne wobec nieletnich” przez kilka kolejnych lat nadal bez przeszkód posługiwał w parafii.

Choć z drugiej strony, zdumiała mnie pani Kazia, oburzając się, iż ktoś taki „dalej odprawia msze dla dzieci.” Jak rozumiem, według tej pani MOŻLIWE jest molestowanie dzieci nawet podczas nabożeństwa, na oczach tłumu wiernych?

Bo mnie się jednak wydaje, że w tej sytuacji są mimo wszystko bezpieczniejsze, niż gdzie indziej…

Jak można się było spodziewać, feministka ostro zareagowała na jakiekolwiek próby łączenia zjawiska pedofilii w Kościele z homoseksualizmem wśród księży.

Sama swego czasu broniłam tu homoseksualnych kandydatów przed zakazem przyjmowania ich do kapłaństwa, jaki wydał Benedykt XVI. (Zob. „Niepowołany gej?”) Wydawało mi się wówczas (i wydaje mi się nadal), że jest niesprawiedliwe z góry zakładać ich organiczną niezdolność do dochowania tego, czego wymaga się od WSZYSTKICH księży, niezależnie od ich orientacji seksualnej.

Z drugiej jednak strony, muszę przyznać, że statystyki tutaj są miażdżące – około 80% przestępstw pedofilskich na świecie (rzecz oczywista, także tych popełnionych przez duchownych) dotyczy molestowania chłopców przez dorosłych mężczyzn.

I nie znaczy to wcale, jak próbowała sugerować Kazimiera Szczuka, że ktokolwiek chciałby w ten sposób zbagatelizować równie tragiczne przypadki wykorzystywania dziewczynek. Nie. Taka jest po prostu wymowa suchych liczb.

I jeszcze à propos tych liczb. Niektórzy, rzekomo na podstawie „raportu ONZ” mówią już nawet o „setkach tysięcy” ofiar pedofilii w Kościele – co jest o tyle nieścisłe, że sam „raport” mówi „zaledwie” o KILKUDZIESIĘCIU tysiącach takich przypadków, na przestrzeni, jak zrozumiałam, kilkudziesięciu ostatnich lat.

Mimo, że sądzę, że nawet JEDEN taki przypadek to już o jeden za dużo, myślę, że to jednak zdecydowana różnica…

Patrząc na rzecz logicznie: obecnie na świecie jest około 400 tysięcy księży katolickich, gdyby więc owych przypadków miało być rzeczywiście „kilkaset tysięcy” w ciągu ostatnich lat, to musiałoby to oznaczać, że (statystycznie) niemal KAŻDY kapłan (w tym i mój mąż!) ma na sumieniu jakieś skrzywdzone dziecko.

Rzeczywista skala zjawiska w Kościele katolickim jest jednak zupełnie inna. Różne badania mówią o 1,5-4% pedofili wśród księży…

Oznacza to, w praktyce, że każdy z Was ma znacznie większą szansę (czego Wam oczywiście nie życzę!) natknąć się w swoim życiu na księdza niewierzącego, alkoholika, księdza-chciwca czy też zwykłego chama, niż na księdza pedofila.

Przypomina mi się tu od razu swoisty „eksperyment”, jaki swego czasu przeprowadził w Niemczech nie kto inny, jak Joseph Goebbels. Otóż urządził on w Trzeciej Rzeszy istną nagonkę na „deprawatorów młodzieży w sutannach” – w wyniku której aresztowano ponad 7000 księży. Z tego jakąkolwiek winę zdołano udowodnić jedynie 130, co stanowi około 2%. I wydaje mi się, że TO jest właśnie rzeczywista skala zjawiska…

Z raportu przygotowanego dla amerykańskiego Departamentu Edukacji wynika, że zachowania pedofilskie wśród księży zdarzają się nawet do 100 razy rzadziej, niż w innych grupach zawodowych, np. wśród nauczycieli.

Sama znałam co najmniej kilku pedagogów, którzy wyraźnie gustowali w uczennicach – a tylko jednego księdza, którego mogłam podejrzewać o to samo. A jednak z żadnej mównicy nie słyszałam ostatnio tyrady o tym, jak bardzo mogą być zagrożone nasze dzieci, kiedy po prostu idą do szkoły…

I nawet red. Adam Szostkiewicz „specjalista do spraw religijnych”  tygodnika „Polityka”, którego trudno raczej podejrzewać o jakieś szczególnie prokatolickie sympatie, trzeźwo zauważa:

„[Ten tzw. „Raport ONZ”] to zbiór tez zebranych z publicystyki na temat Kościoła w kwestii nie tylko pedofilskiej, ale i aborcji, eutanazji, antykoncepcji. Wszystko to  jest zebrane razem, napisane dość niezgrabnym pseudoprawniczym językiem i przedstawione jako niespotykane wzięcie na dywanik Watykanu. Stolica Apostolska odpowiedziała na to bardzo spokojnie, pokazując wszystkie niespójności w tym dokumencie. Muszę się z tym zgodzić. Niespójności jest mnóstwo. To nie jest tak, że jak ktoś ma uwagi krytyczne na temat polityki kościelnej, to z definicji musi poprzeć każdą wypowiedź, która jest krytyczna. To brnięcie w ślepy zaułek. – kontynuuje dziennikarz. – Samo założenie, że oczekujemy od Stolicy Apostolskiej większej przejrzystości i współpracy z władzami cywilnymi, jest zdrowe i słuszne. Ale mówimy o tym od lat.” (Źródło: TOK FM)

Szostkiewicz dodaje, że dokument ten ma wydźwięk głównie „propagandowy” – i doprawdy, trudno się z tym nie zgodzić…

Pedofilia1

A tego typu wątpliwe „żarciki”, na jakie pozwalają sobie koledzy p. Szczuki z Twojego Ruchu (dawniej: Ruch Palikota) wydają mi się całkiem niezłym komentarzem do jakości owego okrzyczanego „raportu.”

Co zajmuje naszych posłów?

Otóż, proszę Państwa, wiele  niezwykle istotnych kwestii.

Oto, gdy jedni (zespół Macierewicza) w pocie czoła tropią sprawców „zamachu smoleńskiego” – bo zamach jest już prawie rzeczą pewną, należy jeszcze tylko ustalić, kto i dlaczego (choć, przyznam szczerze, nie bardzo rozumiem, jak dwie tezy: „samolot rozpadł się w powietrzu” i „trzy osoby prawdopodobnie przeżyły zamach.” – mogą być JEDNOCZEŚNIE prawdziwe. No, ale cóż – ja jestem tylko laikiem. Mecenas Rogalski, biedaczek, też widać nie rozumiał.) – inni znów (poseł-minister Gowin) węszą niemiecką zbrodnię przeciw polskim zarodkom. (Jedynie na podstawie jednego pustego pojemnika po ciekłym azocie, znalezionego notabene nie w klinice leczenia niepłodności, tylko w okulistycznej – a z tego, co mi wiadomo, pojemniki takie mogą służyć także do przechowywania innych substancji biologicznych, a nie tylko zarodków. Ale, znów podkreślam, nie jestem specjalistką.).

Tutaj akurat chciałabym serdecznie poradzić panu Gowinowi, żeby, jeśli RZECZYWIŚCIE leży mu na sercu los polskich zarodków (a mnie, na przykład, leży) – przestał się wygłupiać i namówił wreszcie swoich kolegów z partii do ustawowego uregulowania kwestii związanych z in vitro.

Bo dopóki to nie zostanie zrobione, to – przynajmniej teoretycznie! – każdy będzie mógł sobie robić z zarodkami i embrionami co mu się żywnie podoba. Pragnę przypomnieć panu ministrowi sprawiedliwości (choć co prawda dziwię się, że trzeba), że w prawie od dawna funkcjonuje zasada: „Co nie jest zakazane, uważa się za dozwolone.” Koniec i kropka.

Mogli Niemcy, Francuzi czy Amerykanie dopracować się własnych rozwiązań w dziedzinie bioetycznej – dlaczego my nie możemy?

Wszystko to jednak jeszcze nic w porównaniu z wielką ofensywą światopoglądową, jaką rozpoczął ostatnio przygasający nieco Ruch Palikota (przygasający do tego stopnia, że nawet ich Capo di tutti Capi już, mam wrażenie, szuka dla siebie i swoich zauszników wygodnej szalupy ratunkowej w postaci „Europy PLUS„: Nawiasem mówiąc, mój P. ostatnio zauważył, że ten „plus” w logo niebezpiecznie się kojarzy z krzyżykiem – czy taki „kryptochrześcijański” symbol jest dla nich do przyjęcia?;)).

Otóż światli posłowie tegoż Ruchu ostatnio zasypują panią minister Szumilas (to jest ta pani, przypominam, która była uprzejma stwierdzić, że „wiek uczniów nie wpływa na osiągnięcia szkolne” – choć wiadomo, że najlepsze obecnie wyniki nauczania w Europie osiąga Finlandia, gdzie dzieci rozpoczynają naukę w wieku siedmiu lat. No, ale dobrze: skoro wiek nie gra roli, to ja już zacznę przygotowywać Anielę do szkoły!:)) interpelacjami na temat przerażających treści, jakie wpajane są dzieciom na lekcjach religii (i nie tylko).

Twierdzą np. że nauczanie dziatwy o cudzie rozmnożenia chleba może skutkować niechęcią do uczciwej pracy, wspominanie na katechezie o zamianie wody w wino jest jedną z przyczyn plagi alkoholizmu w naszym kraju, zaś obraz Jezusa kroczącego po jeziorze może spowodować falę utonięć…

O, zaiste: słuszne to i sprawiedliwe, godne i zbawienne. Dzieci należy chronić za wszelką cenę. Ale czemu ograniczać się w tym wypadku jedynie do Biblii? Proponuję wykasować z programów szkolnych np. całą mitologię grecką. Toż to same patologie! Mit o Ikarze może wszak zachęcać dzieci do wyskakiwania przez okna, a znów ten o narodzinach Ateny – do rozwalenia koledze głowy młotkiem…

Już wolę nie myśleć, co by się działo, gdyby dzieciarnia postanowiła zrealizować od początku do końca historię Prometeusza – tę makabreskę z przywiązywaniem do skały i wyjadaniem wątroby przez sępa…

A jeśli chodzi o bajki  dla najmłodszych, to wcale nie jest lepiej! Sympatyczny (z pozoru!) Puchatek promuje niezdrowy styl życia i kradzieże; Gucio – kolega Pszczółki Mai – lenistwo i tumiwisizm, Kopciuszek – polowanie na bogatego męża, Czerwony Kapturek – przemoc wobec zwierząt, a Jaś i Małgosia – szkodliwe stereotypy płciowe i przemoc wszystkich wobec wszystkich. I tak dalej, i tak dalej…

Do odstrzału!

W zamian zaś proponuję wprowadzić lekturę obowiązkową dzieł zebranych posła Romana Kotlińskiego. Choć nie wiem, czy to dla dzieciaków nie nazbyt ciężka kara – sama przebrnęłam tylko przez 1,5 tomu trzytomowej sagi „Byłem księdzem.” No, ale cóż – per aspera ad astra!

Proszę Państwa, ja ROZUMIEM, że jak się ma 4% poparcia, to trzeba się trzymać swego twardego, antyklerykalnego elektoratu. I proszę mi wierzyć, doskonale rozumiem, że ktoś może zgłaszać zastrzeżenia do nauczania religii w szkołach. Sama mam ich niemało.

Ale BARDZO bym prosiła, żeby tego nie robić tak beznadziejnie głupio.

Postscriptum: Ostatnio zresztą antyklerykalni rycerze z Ruchu Palikota zmienili nieco front i zamiast o dusze młodych Polaków walczą z Kościołem kat. o zdrowie rodaków. Oświadczyli mianowicie, że księża, udzielający komunii „mogą przenosić choroby zakaźne.”

Rozumiem więc, że następnym krokiem będzie domaganie się zakazu tej wysoce niebezpiecznej ceremonii (o której już zresztą słyszałam najdziwniejsze rzeczy: że propaguje picie alkoholu i kanibalizm, na przykład)?

Mocno mnie tylko dziwi, czemu owa „epidemiologiczna troska” Ruchu sięga znowu TYLKO duchownych katolickich? W siostrzanej Cerkwii Prawosławnej komunii udziela się wiernym przy użyciu jednej łyżeczki… To ich nie przeraża?

Ale skoro nie, to rzecz cała mocno trąci nienawiścią na tle religijnym – i swoim brzydkim zapaszkiem zaczyna mi nieco przypominać to, co działo się w Niemczech w początkach lat 30.ubiegłego wieku.

Oto bowiem księża katoliccy są już nie tylko „źli” (to się rozumie niemal samo przez się!) – są także „brudni” – roznoszą choroby, jak, nie przymierzając, Żydzi w nazistowskiej propagandzie. .

Nie taki Pius straszny…

W ostatnich miesiącach w Międzynarodowym Instytucie ds. Badań nad Holocaustem Yad-vashem w Jerozolimie „zmodyfikowano” napis dotyczący roli Piusa XII podczas II wojny światowej. Poprzedni mówił o „dwuznacznej” postawie papieża i jego „milczeniu” wobec eksterminacji milionów Żydów. Nowy jest znacznie ostrożniejszy i stwierdza jedynie, że „Reakcja Piusa XII, Eugenia Pacellego, na mordowanie Żydów w okresie Holokaustu jest w dalszym ciągu przedmiotem kontrowersji wśród badaczy.” Prawda, że czuje się różnicę?

Mnie jednak zawsze bardziej interesowało, w jaki sposób ta „czarna legenda” papieża głuchego i ślepego na cierpienia niewinnych w ogóle się narodziła. Oczytałam się więc w tym trochę – i muszę przyznać, że bardzo się zdziwiłam…
Kiedy w dniu 9 października 1958 roku Pius XII zasnął na zawsze, bez mała CAŁY ŚWIAT był jeszcze przekonany, że stracił wielkiego człowieka. Rzymianie czcili go jako defensor civitatis (obrońcę Wiecznego Miasta), inni jako „anielskiego pasterza” (pastor angelicus) lub po prostu jako „papieża pokoju.”
Według ówczesnych komentatorów potrafił on stawiać czoła systemom totalitarnym swoich czasów (komunizmowi i narodowemu socjalizmowi), uratował setki tysięcy ludzi przed nędzą i prześladowaniami oraz przyczynił się do zbudowania pokojowego porządku w Europie i na świecie.
„Papież Pius XII uczynił więcej dla pokoju na świecie, niż jakikolwiek inny przywódca.” – twierdził ówczesny przewodniczący Zgromadzenia Ogólnego ONZ.
 
„Zawsze był zdeklarowanym wrogiem tyranii i obrońcą uciśnionych.” – mówił prezydent USA, Dwight D. Eisenhower.
 
„Pius XII służył swoim życiem nie tylko Kościołowi, lecz również naszemu narodowi i całej ludzkości i nie powinniśmy o tym zapominać…” – wychwalał go ewangelicki biskup Martin Niemöller, który swój własny opór przeciwko Hitlerowi przypłacił pobytem w obozie koncentracyjnym.
 
„Gdy nasz naród doznawał straszliwego męczeństwa, głos papieża podniósł się w obronie ofiar.” – dodawała wreszcie minister spraw zagranicznych i późniejsza premier Izraela, Golda Meir.
Wobec powyższego jedynie kwestią czasu wydawało się wówczas ogłoszenie Piusa XII błogosławionym, a niektórzy już nadawali mu przydomek „Wielki.” Stało się jednak inaczej.
Już w sześć lat później ten sam papież w oczach całego świata stał się „namiestnikiem Führera” i „tym, który milczał” w obliczu potwornych zbrodni, dokonywanych przez narodowych socjalistów. Jak to się mogło stać?!
Trudno w to uwierzyć, ale to jedna sztuka teatralna dokonała takiego zwrotu w historii!
Co ciekawe, Rolf Hochhuth, autor sztuki pt. Namiestnik, której prapremiera odbyła się 20 lutego 1963 roku w lewicowym teatrze Freie  Volksbühne, był wcześniej postacią zupełnie nieznaną.
Ten były członek Hitlerjugend po wojnie pracował najpierw jako księgarz, następnie jako lektor w wydawnictwie Bertelsmann, a w roku 1959 na trzy miesiące wyjechał do Rzymu. Tam, jak twierdził, rozmawiał z „naocznymi świadkami” działalności Piusa XII podczas wojny, których wiedzę wykorzystał przy pisaniu swego dramatu.
Dziś już wiemy, kim byli ci jego informatorzy.
Jednym z nich był niemiecki duchowny (nazywał się Bruno Wüstenberg), zatrudniony w watykańskim Sekretariacie Stanu, który bardzo pragnął się zemścić na swoim pracodawcy, ponieważ Pius XII uparcie nie chciał go awansować – ponoć ze względu na nazbyt „światowy” tryb życia. Innym był bp Alois Hudal (notabene, sam zwany „brunatnym biskupem” ze względu na swoje profaszystowskie sympatie!), który musiał w roku 1952 na polecenie papieża ustąpić ze stanowiska kierownika kolegium kapłańskiego Santa Maria dell’Anima, ponieważ wyszło na jaw, że utrzymywał przyjacielskie kontakty z byłymi nazistami i wielu z nich nawet pomógł uciec do Ameryki Południowej… 

Postać Piusa XII, która dzięki tak stworzonej sztuce zapisała się w zbiorowej wyobraźni, jest mocno zniekształconym obrazem, nieomal karykaturą. To zimny i świętoszkowaty biurokrata, którego bardziej niż śmierć milionów ludzi obchodzą pakiety akcji Watykanu, osobnik pozbawiony jakichkolwiek cech ludzkich. Dla kontrastu – pozytywny bohater sztuki, jezuita o. Ricardo, który przyszywa sobie do stroju Gwiazdę Dawida i dobrowolnie daje się wywieść do Auschwitz, w kluczowym momencie wypowiada pod adresem papieża takie oto oskarżycielskie słowa:
„Namiestnik Chrystusa, który wie o tym wszystkim, a jednak milczy… taki papież… jest zbrodniarzem!”
Co ciekawe, nie był to nawet szczególnie dobry dramat. Erwin Piscator, zagorzały komunista i wielki mentor Hochhutha, musiał najpierw dokonać radykalnych skrótów, by można było w ogóle wystawić tę sztukę na scenie. W oryginale trwała ona bowiem 8 godzin i zupełnie nie nadawała się do teatru!
(Nawiasem mówiąc, również kolejne „dzieła” Hochhuta uważane są za słabe, choć stanowią doskonałe źródło skandali. Jego „demaskatorski” dramat o Churchillu doprowadził do zakazu publikacji w Anglii i do licznych procesów sądowych. Ostatnia zaś jego sztuka teatralna – Heil Hitler! – okazała się tak marna, że wystawiono ją tylko raz. Natomiast jego lewicowych wielbicieli musiała zaszokować wiadomość o zażyłej przyjaźni „pogromcy potwora w sutannie” ze znanym brytyjskim negacjonistą Holocaustu, Davidem Irvingiem. Hochhut natychmiast wyparł się tej znajomości, twierdząc, jakoby „nic nie wiedział” o poglądach przyjaciela – i nadal beztrosko prowadził nagonkę na Piusa XII.)
Kiedy w 2006 roku okazało się, że za sztuką Hochhutha stała również kampania prowadzona przez sowieckie tajne służby, sam autor nawet nie próbował odpierać tych zarzutów. Zamiast tego w jednym z wywiadów dla tygodnika „Der Spiegiel” ponownie określił papieża Pacellego jako „człowieka złego z natury” a nawet „satanistycznego (sic!) tchórza.”
A jednak temu kiepskiemu dramatopisarzowi udało się w jakiś sposób radykalnie zmienić obraz Piusa XII tak w oczach niemieckiej, jak i światowej opinii publicznej.
Być może kluczem do jego sukcesu w tym przypadku było to, że ten bądź co bądź były członek Hitlerjugend dostarczył doskonałego moralnego alibi wszystkim cichym poplecznikom Hitlera, który mogli odtąd zasłaniać się myślą, że „nawet papież”, podobno najwyższy autorytet moralny na świecie, pozostał bierny – tak, jak oni sami – w obliczu zbrodni nazistów.
Możliwe jednak, że na tym by się skończyło, gdyby w roku 1999 pewien brytyjski dziennikarz, John Cornwell, nie dodał do listy starych zarzutów kilku nowych.
W swojej biografii Piusa XII, która nosi drapieżny tytuł Papież Hitlera (notabene, tytuł ten stał się w ustach niektórych publicystów niemalże synonimem imienia wojennego papieża) ukazał on Pacellego jako zaciekłego antysemitę, który ze zwierzęcego strachu przed komunizmem postawił całkowicie na narodowy socjalizm. Z kolei w roku 2003 Amerykanin Daniel Jonah Goldhagen w swojej książceKościół katolicki a Holocaust triumfalnie ogłosił, że „tradycyjny chrześcijański antysemityzm” był główną, jeśli już nie jedyną, przyczyną ludobójstwa.
Wreszcie w roku 2007 doszło do skandalu, gdy nuncjusz papieski w Izraelu odmówił złożenia wizyty w Yad-vashem, ponieważ obok zdjęcia papieża napisano, że „milczał w obliczu zbrodni, pragnąc zachować neutralność w czasie wojny.” (To ten napis właśnie zmieniono ostatnio pod wpływem nowych, łagodniejszych dla Piusa opinii historyków).
Duża w tym zasługa Jana Pawła II, który w odpowiedzi na falę krytyki wobec planowanej beatyfikacji polecił udostępnić naukowcom archiwa Watykanu. Od tej pory eksperci z całego świata mają praktycznie nieograniczony dostęp do wszystkich akt dotyczących Niemiec z lat 1922-1939. Rzecz jasna, ani Cornwell ani Goldhagen nigdy tych dokumentów nie czytali…
Jednakże przy okazji wyszło na jaw coś jeszcze: obydwaj chętnie dopuszczali się manipulacji i selekcji faktów tam, gdzie chodziło o to, by nimi podeprzeć własne tezy. Dla przykładu, prawie wszystkie „wskazówki”, które miały świadczyć o rzekomym antysemityzmie Pacellego, opierały się na specjalnie spreparowanych przekładach!
Także sześciotomowe Positio (coś w rodzaju szczegółowego życiorysu kandydata na ołtarze wraz z uzasadnieniem:)) Piusa XII było w minionych latach przedmiotem wnikliwych badań najpierw historyków, następnie teologów i – dopiero na końcu – biskupów i kardynałów, zasiadających w watykańskiej Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych.
W dniu 8 maja 2007 roku jednogłośnie uchwalili oni dekret, potwierdzający „heroiczność cnót” tego papieża. Aktualnie na dokumencie brakuje już tylko podpisu Josepha Ratzingera, aby jego poprzednik mógł zostać ogłoszony błogosławionym.
Jednakże Benedykt XVI, być może ze względu na owe niemilknące kontrowersje, wciąż zwleka…
CZYTAJ WIĘCEJ: Michael Hesemann, Pius XII wobec Hitlera, wyd. SALWATOR, Kraków 2010.