Rozpaczliwie poszukując sensacji.

Nie da się ukryć, że dziennikarze mają „problem” z papieżem Franciszkiem. I to, trzeba powiedzieć, dziennikarze wszelkiej maści.

Ci liberalni, „lewicowi”, już wcześniej stworzyli sobie obraz papieża jako „swojego chłopa”, takiego, co to nie będzie przesadnie zawracał sobie (a przede wszystkim innym!) głowy przykazaniami, wymaganiami i podobnymi – w ich pojęciu – „bzdetami.”

Zresztą całkiem podobnie, jak wcześniej zrobili z poczciwym Benedyktem, którego już na początku jego pontyfikatu przezwali „pancernym kardynałem” – i NIC, co by ten papież zrobił czy powiedział, nie mogło już potem zmienić tego wizerunku. (No, może z wyjątkiem samego tylko ustąpienia…:))

A swoją drogą, nasilenie ataków na poprzedniego papieża było chyba bez precedensu w najnowszej historii Kościoła.

Pamiętacie może jeszcze ten pomysł (już nie pamiętam, czyj) – by biednego staruszka postawić przed międzynarodowym trybunałem pod zarzutem „zbrodni przeciwko ludzkości”?

Jest to o tyle zabawne, że jednocześnie „cały cywilizowany świat” niespecjalnie się przejmuje PRAWDZIWYMI zbrodniami, dziejącymi się tu i teraz np. w Korei Północnej (gdzie działają cały czas regularne obozy koncentracyjne) czy w Chinach.

Akt oskarżenia przeciwko „zbrodniarzowi” Ratzingerowi nie mógł być jednak szczególnie mocny, skoro jego abdykacja natychmiast przerwała wszelkie dywagacje na ten temat. (No, chyba żeby uznać, że Benedykt XVI jest OSOBIŚCIEodpowiedzialny za wszystko, cokolwiek ludzie Kościoła czynili przez 2000 lat istnienia chrześcijaństwa. Nie wydaje mi się jednak, żeby to było szczególnie uczciwe postawienie sprawy. W przeciwnym razie należałoby także oskarżyć np. Angelę Merkel o zbrodnie partii komunistycznej – której wszak była lojalnym członkiem! – w NRD).

Tak samo, tyle że à rebours, postępuje się teraz z papieżem Franciszkiem. Lepiej więc taktownie „nie zauważać” jego niewygodnych (z punktu widzenia „postępowców”) wypowiedzi np. o tym, że nie tyle „każdy człowiek ma prawo do dziecka”, co raczej każde dziecko – w co i ja zawsze wierzyłam! – ma naturalne prawo do matki i ojca.

Za podobne stwierdzenie Benedykt zostałby niechybnie okrzyknięty „homofobem” i zgodnie potępiony przez wszelkie medialne „autorytety” – „papieżowi z końca świata” zaś nawet taka „niedopuszczalna mowa nienawiści” uchodzi, jak na razie, na sucho.:)

W dobrym tonie jest za to podkreślanie aż do znudzenia czy to prawdziwych czy wyimaginowanych różnic, dzielących Jorge Bergoglio od jego (rzekomo) surowych i „zacofanych” poprzedników.

W tej atmosferze prawie wszystko, cokolwiek robi i mówi nowy papież, choćby były to najzwyczajniejsze słowa i gesty, urasta natychmiast do rangi sensacji i „wielkiego przełomu” w Kościele…

A w ogóle, to jak daleko musieliśmy już odejść od pierwotnej, ewangelicznej prostoty, skoro „świat” zdumiewa się teraz tym, że papież jeździ starym samochodem i przechodzi z niektórymi na „ty”…

Dziennikarze „prawicowi”, konserwatywni (w rodzaju Tomasza Terlikowskiego) mają z kolei odwrotny kłopot.

Czują się mianowicie w obowiązku nieustannie wyjaśniać, że papież – jeżeli akurat powiedział czy zrobił coś, co niezbyt zgadza się z ich „tradycyjną” wykładnią chrześcijaństwa (jak choćby słynne już wielkoczwartkowe umycie nóg KOBIECIE i do tego, o zgrozo, muzułmance!:)) – z całą pewnością nie miał tego czy tamtego na myśli.

A tak w ogóle to przecież niczym, absolutnie niczym nie różni się od swoich poprzedników… :)

(W ten nurt myślenia wpisuje się zresztą chyba także niedawne upublicznienie listu papieża-seniora do jednego z wojujących włoskich ateistów, zaraz po tym, jak papież Franciszek opublikował na łamach lewicowego dziennika „La Repubblica” swoją odpowiedź na zarzuty redaktora tegoż. „Franciszek umie dialogować z inaczej myślącymi? Ależ to nic nowego, Benedykt też to potrafi!” – przekonują nas teraz watykaniści. Szkoda tylko, że tak późno…)

Tak samo było w przypadku łagodnej (jak zawsze) wypowiedzi Franciszka o gejach („Jeśli ktoś jest homoseksualistą i poszukuje Boga oraz ma dobrą wolę, to kim ja jestem, by go osądzać?”), po której red. Terlikowski zagrzmiał, że „nawet papież nie ma prawa zmieniać nauczania Kościoła w kwestiach moralnych.”

Pomijając już kwestię tego, czy biskup Rzymu jest czy też nie jest „nieomylny w sprawach wiary i moralności” (bo jeśli jest, to na mój „babski rozum” może zmieniać tu cokolwiek chce według własnego rozeznania), to pan redaktor w swym świętym oburzeniu chyba zapomniał, że Kościół „od zawsze” (a przynajmniej od Soboru Watykańskiego II) nauczał, by starannie oddzielać „grzech” od popełniającego go grzesznika.

Innymi słowy: żeby piętnować zło, a nie czyniących je ludzi.

Przykład: wszyscy się chyba zgadzamy co do tego, że „kradzież”, w ogólności, jest czymś złym. Nie znam jednak nikogo, w Kościele czy poza nim, kto by potępił (nawiasem mówiąc, „potępić” to chyba jeden z ulubionych czasowników ludzi piszących o katolicyzmie: „Papież potępia… Kościół potępia…” itd.:)) np. kobietę, która ukradła w sklepie bułkę, aby nakarmić swoje dziecko…

Wypowiedź ta w moim przekonaniu wpisuje się zatem ściśle w nurt takiej tradycji.

Nie mam też większych problemów ze zrozumieniem innej, która ostatnio tyle problemów sprawiła prawicowym publicystom. W wywiadzie dla jezuickiego pisma „La Civiltà Cattolica” Franciszek powiedział m.in.:

„Nie możemy tylko upierać się przy sprawach związanych z aborcją, małżeństwami gejowskimi i stosowaniem metod antykoncepcji. […] Nauczanie Kościoła w tych sprawach jest jasne, a ja jestem synem Kościoła, ale nie ma potrzeby mówienia tego cały czas. Nauczanie dogmatyczne i moralne Kościoła nie są sobie równoważne. Duszpasterstwo Kościoła nie może mieć obsesji na tle mnóstwa doktryn do uporczywego wdrażania.”

Ale niech się znów nie cieszą radykalne feministki. :)   W moim odczuciu ta wypowiedź Franciszka NIE OZNACZA wcale, że odtąd używanie pigułki antykoncepcyjnej będzie w Kościele uważane za podstawę do kanonizacji, a aborcja wkrótce stanie się ósmym sakramentem (jak można by wnosić z niektórych komentarzy).

Wydaje mi się raczej, że w ten sposób papież próbował po prostu przypomnieć katolikom, by nie „przewartościowywali” przykazania szóstego na pierwsze, jak to się, niestety, często zdarza w codziennej praktyce.

Założę się o co chcecie, że 99% ludzi (nawet niezwiązanych z Kościołem!) natychmiast skojarzy słowa: grzech, grzeszyć, grzeszny… ze sprawami „łóżkowymi.”

Nawet najsłynniejszy chyba polski bloger, podobno zarobkujący ciałem, podpisuje się, a jakże by inaczej, „Grzesznik Adam.”

W efekcie takiego nauczania, jak tu już kiedyś pisałam, chyba WSZYSCY w Polsce wiedzą, co Kościół myśli na temat aborcji czy in vitro, a śmiem wątpić, czy 50% rodaków kiedykolwiek przeczytało całą Ewangelię – już nawet nie wspominając o spotkaniu z żywym, osobowym Bogiem…

Każe się im więc wypełniać pewne normy moralne w imię czegoś (Kogoś!), czego zupełnie nie znają i nie rozumieją…

Lektury nie tylko na czas konklawe…

Muszę przyznać z niejakim smutkiem, że dopiero abdykacja Benedykta XVI uświadomiła mi, jak mało w rzeczywistości wiedziałam o tym skrytym człowieku, który przez osiem lat był papieżem. Jak mało o nim wiedzieliśmy wszyscy.

Może to z racji dość hermetycznego języka, jakim się posługiwał ten teolog (jeden z twórców Soboru Watykańskiego II, notabene, obok Hansa Künga, który z kolei do dziś egzystuje, zapomniany i zgorzkniały, gdzieś na obrzeżach Kościoła), którego media chyba zbyt pochopnie ochrzciły „pancernym kardynałem”, a który swój krótki pontyfikat rozpoczął nie – jak się spodziewano – od rzucania gromów, lecz od wzruszającego przypomnienia, że Bóg jest miłością.

Wszystko to na nic – w opinii mediów ten papież miał być kojarzony (jak i cały Kościół) z „aferami pedofilskimi” – i TYLKO z tym.

Wiedzieliście na przykład, że i ten papież odbył – podobnie, jak jego poprzednik – pielgrzymkę do Izraela? Ja nie wiedziałam…

Postanowiłam zatem wykorzystać (krótki!) czas konklawe na to, by sięgnąć do swojej przepastnej biblioteki (niestety, ciekawych książek mam o wiele więcej, niż czasu na ich czytanie…) i trochę lepiej poznać papieża seniora.

„Atak na Ratzingera.” Andrei Torniellego i Paola Rodari to dziennikarski przegląd wszystkich medialnych „wpadek” Benedykta XVI z pierwszych pięciu lat pontyfikatu, wraz z analizą ich przebiegu i źródeł. W świetle ostatnich wydarzeń wstrząsające jest już pierwsze zdanie: „Dwa-trzy lata, powiedział w rozmowie ze mną pewien kardynał, wytrwa dwa, trzy lata.” Wytrzymał aż osiem…

Aldo Maria Valli, autor książki „Ratzinger na celowniku”, analizuje z kolei głębsze przyczyny tych ataków na papieża (ataków, których, dodajmy, z taką mocą i brutalnością nie doświadczył żaden z jego bezpośrednich poprzedników: niekiedy miałam wręcz wrażenie, że im bardziej ten papież kaja się i przeprasza, tym bardziej jest atakowany. Poprzednicy na ogół nie przepraszali…). I upatruje ich m.in. w głębokich (także w łonie samego Kościoła!) różnicach w poglądach na takie kwestie, jak AIDS, stosunek do islamu, ekumenizm  czy miejsce chrześcijan w społeczeństwie.

A na koniec coś lżejszego – książka  Paola Mosci „Szewc papieża i inne opowiadania.” ukazuje nam życie za Spiżową Bramą od innej, bardziej codziennej strony, z perspektywy ludzi, którzy dobrowolnie wybrali Watykan jako miejsce życia i pracy – krawców, szewców, kierowców, piekarzy… A nawet – właścicielki sklepu zoologicznego! Można się z niej np. dowiedzieć, dlaczego poprzedni papież miał na początku swego pontyfikatu za krótką sutannę oraz… jaką pizzę lubi kardynał Ratzinger. Niektóre z tych relacji  mogą się nam wprawdzie wydawać trochę zbyt emocjonalne (gdy np. ktoś mówi o Watykanie jako o „przedsionku nieba”:)), ale może to też kwestia odmiennego od naszego, włoskiego temperamentu. Mimo wszystko – fascynujące! (Można by pomyśleć, że państewko kościelne zamieszkuje bardzo wielu różnego typu pasjonatów.)

Postscriptum: Nie wiem, czy wiecie, ale we Włoszech funkcjonuje powiedzenie, że coś jest „niemożliwe, jak spotkanie dwóch papieży.” :) No, cóż – zdaje się, że na na naszych oczach właśnie to, co było niemożliwe, nagle stało się możliwe. Ciekawe, jaka stąd nadzieja dla kogoś takiego, jak ja?

A wiecie, jak się nazywa mewa srebrzysta po łacinie? Larus ARGENTATUS!:) To musiał być jakiś znak!:)

Dlaczego BXVI nie lubi „Avatara”?

Muszę przyznać, że kiedy watykańskie media skrytykowały „Avatara” za „brak głębi, emocji oraz bardzo prosto zarysowaną ideologię antyimperialistyczną” – nieco się zdziwiłam.

Przede wszystkim dlatego, że nie od dziś wiadomo, że jakakolwiek „katolicka krytyka” bywa dla współczesnych dzieł sztuki (nawet tych nie najwyższych lotów) najlepszą reklamą. 🙂

Naturalnie, ja też uważam, że fabuła jest w tym filmie jedynie tłem dla zapierających dech w piersiach efektów specjalnych (tym bardziej zadziwiających, kiedy ogląda się je w technologii 3D) – nie zostało przecież nawet pokrótce wyjaśnione DO CZEGOwłaściwie ludziom był potrzebny ten pandoriański surowiec, tak cenny, że dla niego mityczne ziemskie „korporacje” były skłonne wymordować całą nację.

Mamy tu zatem klasyczny schemat: zderzenie zdegenerowanej cywilizacji i mitu „dobrego dzikusa” – i rozumiem, że taki film mógł się spodobać antyglobalistom, ekologom, oraz tym, którzy wciąż jeszcze leczą nasze ziemskie traumy postkolonialne (w momencie, kiedy Kolumb odkrył Amerykę, na tym kontynencie żyło około 40 milionów Indian – ciekawe, gdzie się oni wszyscy podziali?). A także panteistom i feministom – choć wydaje mi się, że przypisywać Absolutowi tak jednoznacznie żeńskie cechy, jak w tym filmie, to takie samo nadużycie, jak twierdzić z całą pewnością, że Bóg jest mężczyzną (a taki pogląd swego czasu przypisywano „Pancernemu Kardynałowi”).

I jestem dziwnie spokojna, że gdyby „neutralne”i miło brzmiące słowo „EYWA” [Ewa?:)] , oznaczające Istotę Najwyższą zastąpić „nienawistnym” słowem „Bóg” to ten film mógłby dostać pierwszą nagrodę jedynie na Festiwalu Filmów Religijnych…

Przy tym myśląc o tej „przełomowej w dziejach kina” historii mam nieodparte wrażenie, że coś podobnego już nieraz widziałam. Tylko że wtedy nazywało się to na przykład „Pocahontas.”