Internetowe i mobilne aplikacje do NPR.

Po wpisaniu w wyszukiwarkę Google frazy „kalendarz dni płodnych” (lub podobnej) pojawi się bez mała 300 tysięcy wyników.

Niektóre strony nawet reklamują się zachęcająco:” Dni płodne i niepłodne to temat, który jest obiektem zainteresowania wszystkich kobiet.  Nasz kalendarz dni płodnych to kompendium wiedzy na ten temat…”

Niestety, w większości przypadków jest to… guzik prawda, ponieważ większość programów tego typu (nieważne, czy nazywają się „kalendarz płodności”, „kalendarzyk owulacyjny”, „kalendarz intymny”,  „kalkulator menstruacji”, „cyfrowy kalendarzyk małżeński”, czy też jeszcze jakoś inaczej) bazuje na „regule Holta” – czyli po prostu na regułach „kalendarzyka” (że przypomnę: początek MOŻLIWEJ fazy płodności to „liczba dni najkrótszego cyklu kobiety minus 21 dni”; koniec – „liczba dni najdłuższego cyklu minus 10 dni.”).

A „kalendarzyk”, jak tu już wielokrotnie powtarzałam – i powtórzę raz jeszcze, bo prawdy nigdy dość – nie powinien być w ogóle zaliczany do współczesnych metod planowania rodziny!

Dość powiedzieć, że jeden z owych kalkulatorów, gdy „zobaczył” moje nieregularne cykle, wyliczył, że w moim przypadku faza „potencjalnie płodna” trwa 80 dni, co jest, naturalnie, fizjologicznie niemożliwe!:) Przepraszam, ale nie jestem słonicą…:)

Wiele z tych programów nie ma zresztą w ogóle opcji obliczeń dla cykli krótszych niż 28 lub dłuższych niż 35 dni – jak gdyby takowe w ogóle się nie zdarzały…

Zatem, chociaż mogą być przydatne przy IDEALNIE regularnych cyklach (ale, szczerze powiedziawszy, takie to ja widziałam tylko w encyklopedii – u każdej kobiety mogą występować wahania w długości cykli od 3 do 7 dni, które nie świadczą jeszcze o żadnej „nieregularności”. Tzn. że zdrowa kobieta, która zazwyczaj ma wszystkie cykle o „książkowej” długości 28 dni, może od czasu do czasu mieć np. jeden cykl 21-lub, dla odmiany-35-dniowy. Jeśli te różnice wynoszą od 8 do 20 dni, mówimy o cyklach „umiarkowanie nieregularnych”, a powyżej 20 dni – o znacznej nieregularności cykli.), to jednak są mało przydatne dla większości kobiet.

Sami producenci tychże zresztą zastrzegają, że „prognozowana owulacja i dni płodne nie muszą pokrywać się z rzeczywistą owulacją i dniami płodnymi”, za co, oczywiście, oni nie ponoszą żadnej odpowiedzialności. Ha, skoro tak, to ja nie wiem, po co komu w ogóle takie urządzenie?

Ja w każdym razie z równą „precyzją” mogłabym tak „obliczać” swoją płodność chuchając w szklaną kulę , a „na oko”, jak mówi popularne powiedzenie, to tylko chłop w szpitalu umarł…:P

A utożsamianie wszystkich tych „kalendarzyków” i „kalkulatorów” z NPR szkodzi tylko wiarygodności tego ostatniego.

Wraz z rozwojem techniki pojawiły się także liczne wersje mobilne takich aplikacji – sama przetestowałam kilka z nich i widzę właściwie tylko jeden plus: możliwość prowadzenia wykresu temperatury (co jest ważne zwłaszcza dla początkujących) w komórce czy na tablecie.

Sama zaczęłam (po latach przerwy) prowadzić sobie taki wykres w komórce, żeby się naocznie upewnić, czy nadal mam jeszcze cykle płodne (owulacyjne – z wyraźnym, stałym wzrostem temperatury w III fazie), czy też może, nie daj Boże, zaczynam już przekwitać. :)

Niestety, niezależnie od tego, na co akurat wskazuje wykres czy też własne obserwacje, większość tego typu aplikacji tak czy inaczej wylicza dni płodne „z automatu”, bazując na tej nieszczęsnej regule Holta. Program, który mam aktualnie w telefonie, obliczył np. że w przyszłym miesiącu będę „potencjalnie płodna” przez jedyne 21 dni!

Oczywiście, w porównaniu ze wspomnianą na początku liczbą 80 dni jest to pewien postęp, ale jak na moje potrzeby jest to i tak dużo za dużo.:) Tym bardziej, że w rzeczywistości dni płodnych jest tylko 7-10 w każdym cyklu.

Być może nieco lepsze są PŁATNE aplikacje tego typu – te mają z reguły słowo „premium”, „plus” lub „pro” w nazwie – ale nie mogę tego stwierdzić z całą pewnością, gdyż zawsze żal mi było moich ciężko zarobionych pieniędzy na taki wydatek.

Jeśli jednak mogę coś radzić: jeżeli już koniecznie chcecie korzystać z takich „zabaweczek”, wybierajcie raczej te, które dają użytkowniczce możliwie najwięcej możliwości notowania objawów, prowadzenia notatek i samodzielnej interpretacji.

Pomoce do prowadzenia „e- obserwacji” (niestety, zazwyczaj też w opcji „premium”) oferują także portale, poświęcone NPR, takie jak chociażby www. 28dni.pl czy Promama.pl.

UWAGA: Opisane tu „kalkulatory płodności” należy odróżnić od „komputerów cyklu” (takich, jak choćby LadyComp czy CycloTest2Plus, że wymienię tylko dwa najpopularniejsze modele). Tego typu urządzenia nie bazują na matematycznych „wyliczeniach” tylko na bardzo dokładnej analizie wprowadzonych danych (cykli użytkowniczki) i osiągają dokładność przekraczającą 99%.

A tak w ogóle, to kto dziś jeszcze używa termometru rtęciowego do NPR?:) Zdjęcia, takie jak to (od których też się roi w Internecie!) to kolejny stereotyp!:)

„Ratunku, mam płodne dni!”

Myślę, że tym, co najbardziej odstrasza wielu ludzi od metod naturalnych (poza ich rzekomą „nieskutecznością” – wczoraj przeczytałam w pewnej książce wydanej przez FEMINOTEKĘ taki „żarcik”: „Jak się nazywa kobieta, która to stosuje? MAMA!” – która w dużej mierze jest mitem) jest konieczność „powstrzymywania się od seksu” przez kilka (czy kilkanaście) dni w każdym cyklu.

Pominę już na razie fakt, że NIE WIERZĘ, by także pary stosujące inne metody antykoncepcji kochały się „codziennie i przez cały czas.” (Tym bardziej, że działaniem ubocznym niektórych preparatów  hormonalnych bywa obniżenie libido u części kobiet, co przyznają nawet producenci. Reklamuje się przecież środki, które mają niwelować ten niechciany skutek). Od zbyt wielu czynników bowiem to zależy.

Sądzę jednak, że większość tego typu problemów wynika z tego, co uważamy za „prawdziwy, satysfakcjonujący seks.”

No, bo jeśli TYLKO pełny stosunek, podczas którego dochodzi do „złożenia nasienia” w pochwie – no, to faktycznie mamy problem.

Jak jednak słusznie przekonuje Dagmar O’Connor w swojej świetnej książce „Jak kochać się z tą samą osobą do końca życia…i wciąż to lubić?” (wyd. Czarna Owca, 2010)  taki stereotyp „prawdziwego seksu” jest prostą drogą do małżeńskiej nudy.

Kiedy nie ma „pełnego zbliżenia” to już nie ma seksu, nie ma miłości, bliskości – jak mawiał Kononowicz, „nie ma niczego”?

A przecież, kiedy byliśmy bardzo młodzi, te wszystkie ukradkowe pocałunki, dotknięcia i pieszczoty wydawały się równie ekscytujące, jak „prawdziwy seks” i sprawiały nam również dużo przyjemności, prawda?

Wiele par, stosujących NPR uważa, że w czasie płodnym należy wręcz rygorystycznie unikać jakiekolwiek kontaktu fizycznego, aby się, cytuję, „niepotrzebnie nie rozpalać.”

Czytałam nawet kiedyś w artykule cenionego skądinąd katolickiego doradcy małżeńskiego, jakoby w małżeństwie wręcz ZABRONIONE były wszelkie pieszczoty, o ile nie prowadzą bezpośrednio do stosunku.

Mnie jednak zdecydowanie bliższy jest pogląd nieżyjącego już niestety o. Joachima Badeniego, który mówił: „Jeśli chodzi o pieszczoty, to w małżeństwie już wszystko, co tylko sprawia przyjemność, co buduje miłość – to róbcie!” („Kobieta i mężczyzna – boska miłość.”)

Nie dziwię się, że przy bardziej surowym podejściu i przeżycie „czasu zakazanego” i późniejszy powrót do siebie mogą być bardzo trudne, równie trudne, jak w niektórych ortodoksyjnych małżeństwach żydowskich, które praktykują niemalże całkowitą separację małżonków na czas „nieczystości” kobiety.

W NPR chyba jednak niezupełnie o to chodzi – „wstrzemięźliwość małżeńska” NIE JEST tym samym, co wstrzemięźliwość ludzi żyjących w celibacie czy w stanie wolnym.

Prawie wszyscy zajmujący się tą problematyką eksperci zgodnie twierdzą, że czas płodny to nie ma być „czas bez miłości” – lecz jedynie czas bez kontaktu narządów płciowych.

Gdyby prześledzić typowy przebieg zbliżenia seksualnego – piszą np. autorzy naszego podręcznika, John i Shelia Kippley’owie – zazwyczaj na początku są szepty i pocałunki, następnie przytulenia i pieszczoty; do tego momentu partnerzy mogą być nawet zupełnie lub częściowo ubrani. Potem następuje właściwe zbliżenie i wkrótce sam mąż albo oboje doświadczają orgazmu. W chwilę później jest już po wszystkim. Biorąc pod uwagę wszystkie wymienione etapy, czy można uznać któryś z nich za najważniejszy, jeśli idzie o wyrażanie miłości? Inaczej mówiąc, czy w tej typowej serii czynności seksualnych samo zbliżenie i przeżycie orgazmu wnoszą więcej do ich miłości, niż tzw. wstępna gra miłosna? Czy też szepty, pocałunki i pieszczoty są tutaj w równej mierze twórcze?

Wszyscy autorzy zgadzają się też co do tego, że ważna tu jest wyobraźnia i…poczucie humoru, które pozwala nie traktować „obowiązku małżeńskiego” jako sprawy śmiertelnie poważnej, którą można „należycie zrealizować” tylko w jeden, określony sposób.

Pomocne mogą tu być namiętne pocałunki, różne pieszczoty, zmysłowy taniec, erotyczna rozmowa, wspólna kąpiel lub masaż, a nawet – nieco bardziej figlarne – wzajemne malowanie się farbkami do ciała (co zaleca O’Connor).

Możliwości jest więc całkiem sporo. A te, które wymieniłam, to na pewno jeszcze nie wszystkie.

A żeby nie było, że znów głoszę tu jakieś straszne herezje (choć zapewne i taki zarzut znowu padnie:)), o. Ksawery Knotz, któremu trudno raczej zarzucić brak „ortodoksji”, też zalecał np. wspólny prysznic małżonkom, którzy tak się strasznie „napinali” w czasie płodnym, żeby się tylko (broń Boże!) nie dotykać, że potem, kiedy „te dni” już przeminęły, zupełnie nie potrafili się ze sobą dogadać.

Oczywiście, jestem przekonana, że należy tak doskonalić same metody naturalne, aby ten czas „niespełnienia” maksymalnie skrócić – jestem zawsze przerażona, kiedy czytam o kobietach, które MIESIĄCAMI nie współżyją, bo zwyczajnie nie wiedzą, kiedy mogą. Myślę, że małżonkowie „z natury” nie powinni siebie unikać dłużej, niż to absolutnie konieczne.

A jednak sądzę też, że doświadczenie i poczucie humoru pozwalają z czasem wypracować sobie w tej kwestii taką wewnętrzną wolność, jak u pewnej uroczej pary w średnim wieku, pokazanej w reportażu o działalności o. Knotza: „A my to się KOCHAMY codziennie. – mówili oni w odpowiedzi na skargi młodszych, skarżących się na pewne niedogodności „płodnych dni” – Po prostu wiemy, kiedy możemy jeszcze przestać…”Tak więc – „jak ludzie WOLNI postępujcie!” (1 List św. Piotra Apostoła 2,16). :)

Zob. także: „Jak NIE NALEŻY uczyć NPR?”; „10 mitów na temat NPR”; „FAQ:NPR.”