Czy nasze życie należy (tylko) do nas samych?

Jednym ze sztandarowych argumentów zwolenników eutanazji jest to, że (rzekomo) życie jest wyłączną własnością danego człowieka i w związku z tym ma on prawo nim dysponować tak, jak chce.

 

Postanowiłam przyjrzeć się temu nieco bliżej, ponieważ sprawa nie wydaje mi się wcale taka oczywista.

 

Wierzący zapewne powiedzą, iż dawcą i dysponentem życia ludzkiego jest Bóg, który jedynie ma prawo je odebrać. (Uwaga: nie kłóci się to z prawem każdego człowieka do rezygnacji z uporczywej terapii!) Nawiasem mówiąc, nie podzielam oburzenia red.Terlikowskiego na biskupów kanadyjskich, którzy postanowili udzielać sakramentów ludziom, którzy zdecydowali się na eutanazję.

 

Według mnie nie jest to równoznaczne z aprobatą dla takiego sposobu zakończenia życia. Po prostu Kościół MUSI towarzyszyć człowiekowi w każdej sytuacji, nawet tak dramatycznej.Odrzucać grzech, ale przyjmować człowieka z jego problemami. „Człowiek jest drogą Kościoła”, powiedział Jan Paweł II – i chyba nigdy nie dosyć przypominania o tym.

 

Poza tym, Kościół już dość dawno zmienił swoje nastawienie do samobójców-obecnie traktuje się ich raczej jako ludzi głęboko nieszczęśliwych i chorych, niż moralnie winnych. Cóż zatem stoi na przeszkodzie, aby podobnie -ze współczuciem-spojrzeć i na tych, którzy (powodowani nieraz ogromnym cierpieniem) decydują się na „wspomagane samobójstwo”?

 

Moim zdaniem, jeżeli są wierzący, powinni się także dowiedzieć, że mimo to kochający Bóg ich nie odrzuci.Po co im jeszcze dokładać strach przed piekłem, wieczną samotnością?

 

Ale zastanawiam się, czy można odrzucić tezę o „wyłącznej własności” życia także w przypadku osób niewierzących.

 

Można by zacząć od tego, że oni sami czasem ją odrzucają.Np.powszechnie uważa się, że życie płodu zależy, a więc i należy do jego matki.Niektórzy etycy, jak Peter Singer, tę „własność rodziców” rozciągają także na dzieci już urodzone.W krajach, gdzie można dokonać eutanazji dzieci, ta zasada działa w praktyce.

 

Mamy więc już przynajmniej jedną grupę ludzi, których życie nie należy do nich samych-małe dzieci.Podobnie zapewne jest z osobami ubezwłasnowolnionymi i chorymi na Alzheimera (notabene, debatuje się już o tym, czy i ich nie objąć dobrodziejstwem „niedobrowolnej eutanazji”).

 

Ale idźmy dalej.Czy można z całą odpowiedzialnością powiedzieć, że życie zdrowego, świadomego, dorosłego człowieka „należy wyłącznie do niego”?

 

Moim zdaniem, nie, zwłaszcza, jeśli ów człowiek ma rodzinę.

 

Kiedyś poruszył mnie w związku z tym postępek żony Modiglianiego, która, szalejąc z rozpaczy po śmierci męża, również popełniła samobójstwo. A była w 8.miesiącu ciąży…

 

Nie dość, że sama się zabiła, to jeszcze nie dała innej osobie żadnej szansy, żadnej możliwości wyboru.

 

Niektóre kliniki eutanazyj ne nie życzą sobie wizyt rodzin pacjentów.Bo z rodzinami jest zawsze kłopot.Jeszcze mogłyby próbować odwodzić pensjonariuszy od „jedynie słusznej autonomicznej decyzji” o zakończeniu ziemskiej wędrówki!

 

Aha. Rozumiem zatem, że jeśli widzimy desperata, stojącego na moście lub na dachu, w imię poszanowania jego wolności nie powinniśmy próbować go ratować, lecz jedynie zapytać uprzejmie, czy aby na pewno, świadomie i dobrowolnie, zamierza skoczyć?

 

Pewien chłopak z porażeniem mózgowym, zdecydowany, jak twierdzi, na eutanazję, powiedział: „Wszyscy mnie pytają- jak możesz zrobić coś takiego swojej mamie? A nikt nie zapyta, co JA czuję, gdy mama zmienia mi pieluchę…”

 

Nie popieram tego, co zrobiono z tym człowiekiem (uznawszy go za „niebezpiecznego dla samego siebie” zamknięto go na pewien czas w szpitalu psychiatrycznym, podczas gdy jego problemem jest właśnie wyobcowanie społeczne i poczucie braku jakichkolwiek perspektyw)- ale to jest postawa „po mnie choćby potop!Nie obchodzi mnie, co będzie po mojej śmierci, nie obchodzą mnie niczyje uczucia.Liczę się tylko JA i moje cierpienie! Ja, ja, ja!” W skrajnych przypadkach można nawet powiedzieć, że to jest egoizm.

 

Nick Vujicić kiedyś opowiadał, iż w wieku 17 lat przeżył takie załamanie nerwowe, że chciał się zabić poprzez utopienie się w wannie.Myślę, że kiedy się nie ma obu rąk i nóg, taki sposób dokonania „eutanazji” jest dosyć prosty.

 

Ale podobno w ostatnim momencie powstrzymała go myśl o tym, że gdyby umarł, jego bliscy by po nim płakali.I rzeczywiście, jego ojciec, dowiedziawszy się o tym, co chciał zrobić Nick, rozpłakał się, mówiąc, że nie zdawał sobie sprawy z tego, jak bardzo nieszczęśliwy był jego syn-i ze łzami w oczach przepraszał go za to, że nie zrobił czegoś więcej, ażeby to zmienić…

 

Nigdy, przenigdy nie chciałabym pozostawiać moich najbliższych w takim poczuciu winy.

 

A co z tymi, zapytacie, którzy rodziny nie mają? No, cóż. Mogłoby się wydawać, że w ich przypadku decyzja o samobójstwie/eutanazji powinna być najłatwiejsza.

 

A jednak…Wszyscy jesteśmy ze sobą powiązani siecią różnorodnych zależności i śmierć każdej osoby pozostawi w czyimś życiu wyrwę nie do zapełnienia. Brak jej pracy, czy choćby jej obecności.Załóżmy np.że nasz lekarz rodzinny (kawaler, bezdzietny) nagle poczuje, że jego życie nie ma sensu i powiesi się.Zostawi tym samym jakieś 3000 ludzi bez pomocy medycznej.Gdyby taką samą decyzję podjął piekarz, moglibyśmy zostać bez chleba. I tak dalej, i tak dalej.

 

Mówiąc najkrócej: nikt z nas nie jest samotną wyspą!

 

Dlaczego nie warto być „szmatą”?

Posłanka Pawłowicz znowu zabłysła „kulturą”, w charakterystyczny dla siebie sposób komentując feministyczny Marsz Szmat – ja jednak to, co warto w tej sprawie powiedzieć, spróbuję wyrazić w bardziej akceptowalny sposób.

Po pierwsze, wbrew temu, co sądzi prof. Środa, słowo „szmata” ma nadal w polszczyźnie wydźwięk obraźliwy – zresztą również w odniesieniu do mężczyzn (możemy przecież powiedzieć komuś: „Zachowałeś się jak szmata!”) – a nie tylko neutralny, oznaczający ciuchy, ciuszki.

Ja bym ani nikogo tak nie nazwała (no, chyba, żeby bezwzględnie zasłużył!;)), ani sama nie chciałabym być tak nazywana – choć warto zaznaczyć, że słowo to ma wielki ładunek emocjonalny i w pewnych sytuacjach, na niektóre osoby (o skłonnościach sadomasochistycznych) może działać nawet… podniecająco!

Dalej, jest oczywiście prawdą, że gwałciciela NIE TŁUMACZY ani wyuzdany strój, ani zachowanie ofiary. Nic go nie tłumaczy. I takie, zapewne, miało być przesłanie tej imprezy.

Ale na tej samej zasadzie: czy podobnie niewinnie nie cierpią ci, którzy zostali obrabowani, PONIEWAŻ zostawili otwarte drzwi do garażu? Takie zachowanie z pewnością trudno uznać za jawne zaproszenie dla złodzieja, ale na pewno jest to duża nieostrożność.

Tak samo, jak taniec nago wśród pijanych mężczyzn, albo tłumaczenie młodym dziewczynom, że „mają prawo” zachowywać się i ubierać jak gwiazdy porno (widywałam już nastolatki w koszulkach z napisem: „Jestem dziwką!” czy też „Bierz mnie!”) – a jednocześnie „żadne z tych zwierząt” (czytaj, mężczyzn) nie ma prawa ich nawet tknąć.

To taki sam truizm, jak to, że zostawienie otwartych drzwi do domu nie daje nikomu prawa do kradzieży. A jednak zamykamy te drzwi na klucz, prawda?

Pamiętać jednak należy, że nasze obecne kanony poprawności politycznej istnieją zaledwie od kilkudziesięciu, a pewne odruchowe reakcje seksualne – od milionów lat…

Naturalnie, prawdziwy mężczyzna to taki, który umie panować nad sobą (nie tylko w „tej” sferze) – inna sprawa, na ile ułatwia im to współczesna kultura, która mówi, że „seks to reakcja fizjologiczna, tak jak kichanie czy swędzenie – jeśli czujesz NAPIĘCIE, to lepiej je szybko rozładować, niż się męczyć.”

Wydaje mi się, że osławiony Strauss- Kahn czy Berlusconi są tylko doskonałymi produktami takiej kultury…

Przy czym, zaznaczam, nie chodzi mi o to, że kobieta „powinna” chodzić zakutana od stóp do głowy w szare (nomen omen!:)) szmaty i w ogóle ma starać się nie rzucać zbytnio w oczy. Nie.

Jestem zdania, że to, co „nie przystoi” w obecnych czasach kobiecie, jest niedopuszczalne także dla mężczyzn. Zawsze jednak uważałam, że nie należy wymagać od innych więcej, niż od samej siebie.

Jeśli jestem kobietą, to ten fakt nie daje mi licencji na niekontrolowanie własnych zachowań (bo, tak czy inaczej, „mężczyźni mają święty obowiązek mnie chronić”), na brak szacunku do siebie i innych… Jak równość-to równość!

Kto chce być szanowany, powinien przede wszystkim mieć poczucie własnej wartości…

A epatowanie hasłami w stylu: „Jestem szmatą i jestem z tego dumna!” – na pewno nie służy temu celowi.

Mówi się czasem, że mężczyźni – w przeciwieństwie do kobiet – „są prości.”

Jeśli to prawda, to sądzę, że ogólnie rzecz biorąc powinna też obowiązywać jedna prosta zasada – chcesz być traktowana jak DAMA? To zachowuj się jak dama! (A w pojęciu tym zawiera się też świadomość, że inny strój i zachowanie „uchodzi” w zaciszu własnej sypialni – gdzie „dozwolone”, zasadniczo, powinno być wszystko, co kochający się ludzie akceptują  – niż w pracy, czy choćby na ulicy…)

I nie chcę przez to znów powiedzieć, że damy nigdy nie ulegają przemocy. Ulegają, niestety – i to też jest tragiczne…

Niemniej (choć nie lubię PiS-u) tym bardziej mnie dziwi, że projekt ustawy, przewidującej zaostrzenie kar za gwałt, przepadł w naszym Sejmie. A myślałam, że to byłoby skuteczniejsze, niż jakikolwiek „marsz szmat”?

https://www.youtube.com/watch?feature=player_embedded&v=_bjbiP2Ks2o#!

Wstrząsający film… Może niektórym pomóc zrozumieć, co przeżywają ofiary gwałtu. Aczkolwiek można go zinterpretować i tak, jakoby mężczyźni NIGDY nie doświadczali tego typu przemocy.

„Dignitas” znaczy „godność”?!

Szwajcarska klinika Dignitas, której celem jest „pomoc w samobójstwie” jest bodaj najbardziej znaną i najbardziej kontrowersyjną tego typu instytucją na świecie. Do wspomaganego samobójstwa dochodzi tam poprzez podanie „klientowi” do wypicia roztworu trującego pentobarbitalu sodu (jednego z barbituranów).

Szwajcarskie prawo zezwala na wspomagane samobójstwo w przypadkach, kiedy pacjent jest nieuleczalnie chory. Eutanazja sensu stricto jest jednak w Szwajcarii karalna i ścigana.

Organizacja została założona w roku 1998 przez adwokata Ludwiga Minellego, a obecnie jej centrala mieści się na przedmieściach Zurychu.

Jak twierdził sam Minelli w wywiadzie udzielonym w marcu 2008, Dignitas pomogła przenieść się na tamten świat 840 osobom, z których 60% stanowili zamożni obywatele Niemiec. Według „GW” obecnie ta lista liczy już ponad 1000 osób z ponad stu krajów. Co ciekawe, nie było pośród nich Polaków.

Ta jakże humanitarna posługa nie jest bowiem tania.

Według prezesa organizacji, Dignitas pobiera od swoich klientów 4000 euro za przygotowania i asystę w samobójstwie oraz dodatkowo 7000 euro w przypadku poniesienia kosztów medycznych oraz przejęcia wszystkich powinności związanych z organizacją pogrzebu. Pomimo statusu organizacji typu non-profit, klinika notorycznie odmawia upublicznienia swoich danych finansowych. W 2006 r. do prasy wyciekło jednak zeznanie podatkowe Minellego, z którego wynikało, że rocznie zarabia on 7 mln franków szwajcarskich. Tamtejsza prokuratura prowadzi również śledztwo w sprawie przywłaszczania przez szefa kliniki rzeczy należących do klientów.

Oficjalnie każdy zainteresowany musi podpisać oświadczenie, że wszystko dzieje się za jego zgodą, a lekarz musi stwierdzić u niego terminalną chorobę.  Formalności trwają jednak na tyle krótko, że pojawiły się nawet zarzuty, że jest to po prostu „sprzedawanie ludziom śmierci bez zbędnych pytań.”

W 2005 roku do centrum Dignitas zgłosiła się na przykład 69-letnia Niemka, która pokazała kartę zdrowia z rozpoznaniem marskości wątroby. Oczywiście dokonano na niej eutanazji. Po przeprowadzeniu sekcji zwłok okazało się jednak, że kobieta była fizycznie zupełnie zdrowa. Cierpiała jedynie  na depresję, a jej karta zdrowia została sfałszowana. Lekarz, który pomagał przy tej eutanazji, na wieść o tym popełnił samobójstwo. (Sam Minelli, którego najwyraźniej nie krępują żadne zasady etyczne, zdaje się jednak nie mieć podobnych obiekcji – otwarcie głosi, że należy przyznać prawo do eutanazji nie tylko osobom pogrążonym w depresji, ale nawet chorym psychicznie – co nie tylko rodzi pytania o dobrowolność całego „zabiegu”, ale także pewne nieprzyjemne skojarzenia z eugenicznymi pomysłami nazistów…)

W tym samym roku była pracownica kliniki oskarżyła szefa, że nie tylko pomaga ludziom umierać dla pieniędzy, ale wbrew nazwie organizacji odziera ich z godności, często naciskając na nich, by przyspieszyli swoją decyzję o zażyciu trucizny.

W 2007 roku o organizacji ponownie zrobiło się głośno, gdy zaczęła przeprowadzać eutanazje również w hotelach, a nawet…na parkingach. Zmęczeni życiem pacjenci wypijali wówczas swoje dawki pentobarbitalu we własnych samochodach…

A już w 2008 roku pojawiły się doniesienia, że pracownicy Minellego potajemnie zatapiają prochy swoich drogich klientów w pobliskim jeziorze, pomimo że wielu z nich słono zapłaciło nie tylko za „godną śmierć” ale i za pogrzeb. Niedawno „Gazeta Wyborcza” doniosła o odkryciu w nim wielu ludzkich szczątków, co ponownie kieruje podejrzenia w stronę kliniki. Ludwig Minelli odmawia komentarza w tej sprawie.

(Źródła: Wikipedia, Wyborcza.pl)

  

Naprawdę nie chciałabym teraz mówić: „A nie mówiłam!” – ale czy to wszystko nie potwierdza moich przypuszczeń, że traktowanie „śmierci na życzenie” w kategoriach zwykłej usługi dla ludności do niczego dobrego nas nie doprowadzi?