HALLOWEEN: rekonkwista.

Kiedy się – tak jak ja – pisze bloga na tematy „okołoreligijne” już od ładnych paru lat, łatwo zauważyć, że Internet ma pod tym względem pewien swój rytm.

Innymi słowy, że istnieją swego rodzaju „tematy dyżurne.”

W styczniu lub w lutym na przykład takim tematem jest „kolęda” (i nieokiełznana wprost chciwość księży, którzy nie wiedzieć czemu napadają na ewolucji ducha winnych ateistów, ażeby im przemocą wydrzeć ich ciężko zarobione pieniądze:)), w maju – pierwsza komunia święta i związany z nią szał prezentów.

A kiedy zbliża się koniec października, można w ciemno obstawiać, że tematem numer jeden (zarówno na stronach bardziej „religijnych”, jak i tych mniej…) będzieHALLOWEEN.

Tak więc jedni żywiołowo zakładają na Facebooku profile w stylu: „Jestem katolikiem. Nie obchodzę Halloween.” (co jeden z publicystów „Tygodnika Powszechnego” ostatnio nazwał, chyba nie całkiem trafnie, „szantażowaniem wiarą” – istnieją już nawet grupy pod hasłem: „Jestem katolikiem – nie kupuję w IKEI!”- choć ja bym wolała np. taką: „Jestem katolikiem – nie biorę łapówek!”:)) – a znów inni rytualnie utyskują na „zacofanych księży”, którzy, oczywiście, chcieliby młodym ludziom zabronić każdej dobrej zabawy, perfidnie strasząc ich w tym celu szatanem.

Czytałam zresztą ostatnio o pewnym apostacie, który pozwał do sądu swoją parafię pod zarzutem, że go tam „straszono piekłem.”:)

Naturalnie w chrześcijaństwie zawsze istniały grupy, które, jak się zdaje, bardziej gorliwie poszukiwały szatana, niż Pana Boga. Albo próbowały się zupełnie odciąć od „tego złego świata i wszystkich spraw jego.” To bardzo niezdrowo.

Mnie samej jednak zawsze bliższy był nurt zwany „inkulturacją”, również obecny w Kościele od zarania jego dziejów – a polegający, z grubsza rzecz biorąc, na tym, że zamiast „zwalczać” (ogniem, mieczem i kropidłem:)) pewne zastane w świecie tradycje, próbuje się je raczej wypełnić bardziej chrześcijańską treścią.

Tym bardziej, że akurat u początków dzisiejszego Halloween (sama nazwa pochodzi od „All Hallows Eve” – „Wigilia Wszystkich Świętych”) stoją m.in. średniowieczne procesje pobożnych irlandzkich katolików – chyba podobne w nastroju do naszych jasełek czy zapustów – którzy przebierali się na tę okazję za diabły, anioły i świętych.

Dopiero za sprawą angielskiej reformacji, gdy po domach zaczęli biegać chłopcy proszący o kawałek węgla do spalenia „papistowskich” obrazów i książek (te bryłki węgla przemieniły się potem w gorące kartofle, a wreszcie w cukierki) – cała zabawa zaczęła nabierać wyraźnie antykatolickiego charakteru.

No, a potem „domieszano” do tego tygla jeszcze elementy „pogańskie” (celtyckie i inne) i popkulturowe – te wszystkie strzygi, duchy, wilkołaki i wampiry – i „nowa, świecka tradycja” była już gotowa.

Ale mnie się mimo wszystko marzą EWANGELIZACYJNE plakaty na mieście, skierowane przede wszystkim do dzieci i młodzieży (bo to jednak głównie dzieciaki pociąga taka impreza): „Świętujcie Z NAMI Halloween!”

I nie wiem, co by się takiego strasznego – i „przeciwnego naszej polskiej tradycji” (która przecież dotyczy 1. i 2. listopada, a nie 31 października!) – stało, gdyby tego dnia wieczorem urządzić przy kościele taki korowód przebierańców – a potem zaprosić jego uczestników na herbatkę i poczęstunek, na przykład złożony z dań… z dyni?

Mój Tata np. do dziś z rozczuleniem wspomina dynie w słodkiej zalewie, które robiła jego babcia. Wiem też, że są konfitury z dyni, ciasta z dyni, zupa dyniowa…

Nie jest to więc całkiem tak, że DYNIA jest elementem całkowicie obcym naszej kulturze… :)

A gdyby poprzedzić taką imprezę jeszcze np. losowaniem świętego, którego kostium należy sobie przygotować, zabawa mogłaby być naprawdę przednia.

Tym bardziej, że przebrania niektórych postaci nie byłyby wcale mniej „hardcorowe” niż standardowe „dracule” i wiedźmy. Że przypomnę choćby św. Agatę, przedstawianą w ikonografii, jak niesie na misie własny odcięty biust – albo św. Sebastiana, przeszytego strzałami…;)

No, dobrze – może trochę przesadziłam. :) W końcu chodzi o dzieci. Tym niemniej uważam, że sam pomysł wart jest przemyślenia.

Zdaję sobie oczywiście sprawę z tego, że w obecnym stanie rzeczy taka „rekonkwista” tego święta dla katolicyzmu może być bardzo trudna. Co jednak szkodzi spróbować?