Sympto-więcej niż „apka.”

Wraz z rozwojem nowoczesnych technologii namnożyło się także programów komputerowych i aplikacji mobilnych „do NPR”. Zarówno w systemie Android jak w Google Play (dla Windows Phone) znaleźć można od metra różnego typu „kalendarzyków intymnych”, popularnie nazywanych „apkami” do planowania ciąży lub do „wyliczania dni płodnych.”

Niektóre z nich są nawet darmowe, choć za bardziej zaawansowane wersje (‚pro”) na ogół trzeba już zapłacić.

Niestety – i piszę to z pełną odpowiedzialnością, jako że wypróbowałam wiele z nich – jakość, a co za tym idzie, skuteczność przeważającej ich części pozostawia wiele do życzenia.

Najczęściej opierają się one po prostu na przestarzałej metodzie Ogino-Knaussa (kalendarzykowej), tj. na teoretycznych, matematycznych wyliczeniach terminu możliwej owulacji, czego NIKT już dziś nie poleca i co nie ma NIC wspólnego z nowoczesnymi metodami NPR.

Dość powiedzieć, że – przy moich nieregularnych cyklach – jedna z takich aplikacji wyznaczyła mi, a jakże, „okres płodny”, trwający równiutko przez cały cykl, co, oczywiście, jest biologicznie niemożliwe.

Straciłam już zatem nadzieję, że znajdę w tym gąszczu bezużytecznych „kalendarzyków” cokolwiek, co choć trochę ułatwiłoby mi stosowanie PRAWDZIWEGO NPR – kiedy to, przy okazji zakupu nowego smartfona, przeglądając aplikacje w poszukiwaniu czegoś zupełnie innego, przypadkowo natrafiłam na coś, co niepozornie zatytułowano „sympto.”

I ze zdziwieniem zorientowałam się, że jest to coś więcej (coś innego) niż kolejny „kalendarzyk.” Pierwsza, zdaje się, rzetelna propozycja dla kobiet chcących stosować „ekologiczną” antykoncepcję – czy to w wersji gruntownie przejrzanej i ulepszonej (co należy rozumieć jako:uproszczonej) metody objawowo-termicznej (w języku aplikacji zwanej „symptotermią”) czy też korzystając z metody Billingsów.

Aplikacja jest zupełnie darmowa (bez żadnych opcji płatnych dodatkowo), a każda użytkowniczka posiada w systemie indywidualne konto zabezpieczone hasłem (ze zdziwieniem skonstatowałam, że dla niektórych jest to wada – dla mnie taka ochrona moich, bądź co bądź, intymnych, danych jest raczej zaletą…)  i na początek otrzymuje możliwość 15-dniowych bezpłatnych konsultacji z przeszkoloną ekspertką w zakresie metody. Później można, rzecz jasna, opłacić sobie dalsze konsultacje na miarę własnych potrzeb.

Nie jest to niestety tania przyjemność, bowiem sympto zostało opracowane przez specjalistów ze szwajcarskiej SymptoTherm Foundation (we współpracy z Instytutem Rötzera – twórcami metody naturalnej o najwyższej, jak dotąd, skuteczności)   – i wszystkie ceny podawane na stronie są skalkulowane we frankach szwajcarskich.

Jednakże, na szczęście, długotrwałe szkolenia mogą się okazać niepotrzebne, ponieważ aplikacja została stworzona tak, aby bez przeszkód mogły z niej korzystać zarówno kobiety mające już pewne doświadczenie w obserwacjach (tym zalecam wpisanie do sympto danych z uprzednio zanotowanych cykli – specjaliści z Fundacji za darmo zweryfikują ich poprawność) – jak i te, które dopiero chciałyby rozpocząć swoją przygodę z naturalną antykoncepcją.

Sympto specjalnie dla nich posiada tryb szkoleniowy (ustawiony jako domyślny), który dzięki systemowi odpowiednich wskazówek, komunikatów i ostrzeżeń (po polsku!) przeprowadzi je przez cały okres nauki. Zaleca się pozostanie w tym trybie przez co najmniej 6 miesięcy – jednakże użytkowniczka, która uzna, że jest już na to gotowa, może w każdej chwili zmienić tryb działania aplikacji na „zaawansowany” – i korzystać z niej w pełni samodzielnie.

Na stronie www.sympto.org jest ponadto dostępny darmowy podręcznik-przewodnik do metody w wersji elektronicznej, w którego powstawaniu (i mówię to z dumą) i ja miałam swój niewielki udział.

Istnieją również odmienne sposoby postępowania w zależności od wybranego przez kobietę CELU prowadzenia obserwacji – od tego, czy chce ona „tylko” poznać swój cykl, uniknąć ciąży czy też stara się właśnie o dziecko.

Aplikacja posiada także dwa odrębne tryby dla kobiet karmiących piersią (karmienie pełne bądź mieszane) oraz dla kobiet w wieku okołomenopauzalnym. Przy okazji, dopiero z sympto dowiedziałam się, że opisywana przeze mnie w innym miejscu metoda LAM („antykoncepcyjne karmienie piersią”) zachowuje swoją blisko 100% skuteczność jedynie przez 84 dni od chwili porodu (a nie, jak podaje wiele źródeł, przez pierwsze 6 miesięcy  życia dziecka, „o ile wcześniej nie wystąpiła miesiączka”), nawet, jeśli niemowlę cały czas karmione jest w sposób pełny.

Ufam w tej sprawie ekspertom z sympto, ponieważ ich przysłowiowa „szwajcarska dokładność” nigdy dotąd mnie nie zawiodła.

Działanie aplikacji jest niezwykle proste – interpretuje ona cykl w oparciu o kilka podstawowych informacji wpisywanych przez użytkowniczkę, takich jak temperatura ciała po przebudzeniu (z tolerancją do 0,5 godziny w każdą stronę, co jest niezwykle wygodne – temperatura nie musi być wcale mierzona „co do sekundy!”- i nie musi być nawet mierzona przez cały cykl – założeniem twórców aplikacji jest „tylko minimum niezbędnych danych”) i obserwacje śluzu szyjkowego. I tu kolejne ułatwienie: nie trzeba już zastanawiać się dokładnie nad każdą cechą tego śluzu (w aplikacji eufemistycznie nazywanego „eliksirem”, co jest zapewne mniej odstręczające dla niektórych osób) – wystarczy umieć określić (przy pomocy odpowiednich ikon) czy wydaje się on nam „bardziej” czy „mniej” płodny – czy też może nie ma go chwilowo wcale. Z tej ostatniej opcji mogą z powodzeniem korzystać także te kobiety, które – tak jak ja – mają jakiś rodzaj wydzieliny występującej nieprzerwanie przez cały cykl. Wówczas używa się ikon oznaczających śluz szyjkowy jedynie w dniach występowania wyraźnie płodnego „eliksiru.”

Sprawdziłam na sobie, że nie ma to najmniejszego wpływu na skuteczność antykoncepcyjną sympto – po wpisaniu do aplikacji zachowanych danych z mojego cyklu ciążowego wyszło jak byk, że dzień, który (z powodu braku wyraźnych objawów płodności, co w sympto oznaczyłam „kreską”) sama uznałam za „jeszcze niepłodny” – był już jednak dniem z niewielką szansą na poczęcie… Szansa ta, jak wiadomo, zmaterializowała się w postaci naszego najmłodszego syna.

Istnieje też możliwość zapisywania obserwacji zmian w szyjce macicy, nie jest to jednak konieczne.

Poszczególne fazy cyklu aplikacja oznacza przejrzystymi kolorami i symbolami graficznymi (to dla osób dotkniętych daltonizmem:)) – różowym ze słoneczkiem (faza niepłodności przed owulacją), niebieskim (okres płodny), błękitnym (dni najwyższej płodności w okolicach owulacji) oraz żółtym ze słoneczkiem. (Okres absolutnej niepłodności poowulacyjnej).

Sympto należy do grupy tzw. metod FAM – co oznacza, że twórcy aplikacji pozostawiają użytkowniczkom decyzję o sposobie przeżywania czasu płodności – dopuszczają w tym czasie stosowanie przez partnerów barierowych metod antykoncepcyjnych (takich jak prezerwatywy czy błony dopochwowe) – zastrzegając jedynie, że nawet „zabezpieczone”  współżycie  w dniach najwyższej płodności może wiązać się z ryzykiem poczęcia.

Dlatego też w czasie płodnym na ekranie powitalnym aplikacji można zobaczyć (według własnego wyboru) – albo buźkę dziecka na niebieskim/błękitnym tle, albo też symbol prezerwatywy. Z kolei ta sama buzia dziecka na żółtym tle będzie wskazywać na to, że użytkowniczka najprawdopodobniej zaszła w ciążę. (W tym wypadku sympto wyświetli również informację o przybliżonej dacie porodu – i będzie to przybliżenie dokładniejsze, niż standardowo stosowane przez lekarzy, ponieważ wyliczone na podstawie ostatniej owulacji, a nie pierwszego dnia ostatniej miesiączki.)

Chyba każda z kobiet, która kiedykolwiek próbowała stosować metody oparte na samoobserwacji, odczuwała czasami potrzebę, aby ktoś jej powiedział z niewzruszoną pewnością:” Tak, teraz już jesteś niepłodna!” I  jestem głęboko przekonana, że sympto daje właśnie taką możliwość.

Jego twórcy deklarują skuteczność na poziomie pigułki antykoncepcyjnej – i jak twierdzą, dotąd nie było przypadku, by jakaś kobieta procesowała się z Fundacją z powodu ciąży wynikającej z nieprawidłowych wskazań programu.:)

symptofree

 

Źródło obrazka: www.sympto.org

Czy NPR jest „za darmo”?

Muszę przyznać, że czasami z lekkim zawstydzeniem słucham, kiedy zwolennicy metod naturalnych (do których zresztą i sama wciąż się zaliczam) pośród licznych zalet tychże z upodobaniem wymieniają także ich rzekomą „darmowość” – często w opozycji do wysokich kosztów, jakie trzeba ponieść, stosując inne metody regulacji poczęć.

W pewnej książce na ten temat („NPR jest O.K.!”) znalazłam stwierdzenie, które dobrze ilustruje to przekonanie: „No, cóż, jesteśmy studenckim małżeństwem, więc jak na razie darmowa opcja nam odpowiada!”

Tymczasem jednak jest to tylko część prawdy. Bowiem w NPR, jak wszędzie: im wyższa jakość usług, tym wyższa cena.

Zupełnie za darmo są więc porady na portalach internetowych i niektóre aplikacje mobilne (sama obecnie używam szwajcarskiego programu „Sympto” – i jestem bardzo zadowolona, bo nawet w wersji bezpłatnej istnieje możliwość zapisywania informacji pochodzących z różnych metod – i dodawania własnych uwag). Za dostęp w trybie PREMIUM, który daje użytkowniczce wiele dodatkowych opcji, z reguły trzeba już zapłacić.

NPR w wersji najbardziej „podstawowej” (zwykły termometr elektroniczny raz na kilka lat plus notesik z kartami obserwacji do wybranej metody) to rzeczywiście niewielki wydatek – rzędu kilkunastu złotych. Ale już gdyby ktoś chciał dokształcać się sam, podręczniki i inne materiały do poszczególnych metod to wydatek od kilkunastu do kilkudziesięciu złotych. Można też zapisać się na kurs, organizowany przez którąś z organizacji, promujących wybraną przez nas metodę – INER (metoda Rötzera), LMM (metoda Kippley’ów)  czy też TOR (metoda Billingsów).

Organizatorzy z reguły zastrzegają, że udział w szkoleniu jest darmowy, trzeba jednak zapłacić „za materiały” – zwykle około 150-200 złotych od osoby lub od pary.

Największe kontrowersje wzbudza koszt nauczania tzw. Modelu Creightona, zaawansowanej metody, służącej do diagnozowania problemów z płodnością (i stanowiącej integralną część naprotechnologii). Kurs podstawowy obejmuje tu bowiem 8 spotkań (po około 150 złotych każde), a następnie dalsze indywidualne, płatne konsultacje, które mogą trwać nawet przez kilka lat.

Nie posunęłabym się wprawdzie aż do stwierdzenia, że NPR może być niemal tak samo dochodowym „biznesem” jak cały wielki przemysł środków antykoncepcyjnych (bo to jest oczywista NIEPRAWDA),tym niemniej…

Profesjonalny termometr „owulacyjny” do NPR można kupić na Allegro w cenie od kilkudziesięciu do nawet 190 złotych (sprzęcik renomowanej marki Cyclotest:)); natomiast bardzo poręczne mikroskopy owulacyjne „ze śliny” – niestety niemal nieosiągalne poza Internetem – będą nas kosztować około 100 złotych. Na rynku dostępne są ich różne marki, np. włoska Donna, Afrodyta i południowokoreański Q Tester. Ich deklarowana skuteczność wynosi około 98%. Wypróbowałam prawie wszystkie modele, a obecnie posiadam hiszpański FertilControl Easy, który od pozostałych odróżnia m.in. brak żaróweczki, która to jest najbardziej kłopotliwym elementem tego typu urządzeń: z reguły przepala się po maksimum dwóch latach – i na tyle też producenci udzielają gwarancji. Jako, że FertilControl działa na światło słoneczne, ma działać bez zarzutu przez lat trzy. Zobaczymy.

Mikroskopy tego typu są szczególnie chętnie używane przez pary, stosujące metodę „mieszaną” (NPR+prezerwatywa) – a sama często powtarzam, że gdyby osobom prowadzącym kościelne kursy przedmałżeńskie rzeczywiście zależało na propagowaniu „tych” metod wśród młodych ludzi, powinni dawać takie urządzenie w prezencie każdej parze narzeczonych. Pomarzyć.:)

I tak oto dochodzimy do „NPR w wersji de luxe”, czyli do komputerów cyklu. Za taki elektroniczny przedmiot pożądania (producenci chwalą się skutecznością przekraczającą 99%) trzeba już zapłacić od ok. 300 (Q Tester), przez około 600 (bardzo chwalony przez moje Czytelniczki Cyclotest) i 1500 (Pearly) do nawet 2,5 tysiąca złotych! (To BabyComp dla „starających się”, ze wszystkimi możliwymi „bajerami”, samouczącą się pamięcią cykli, itp[.).

Od wielu już lat zastanawiam się nad zakupem takiego cudeńka, mimo wszystko jednak ciągle się waham, bo choć wysoka cena zdaje się być gwarancją skuteczności, osobiście nigdy nie ufałam metodom „jednowskaźnikowym” – wolę pozostać już na zawsze rygorystycznie wierna zasadzie: „Stosuj zawsze przynajmniej dwie uzupełniające się metody w tym samym czasie!” – bo kiedy RAZ tylko z tego zrezygnowałam, począł się nasz syn Boguś, a perturbacje związane z jego przyjściem na świat kosztowały mnie naprawdę wiele cierpienia. (Tak, tak, moi Kochani Krytycy: wiem, że na WSZYSTKO to doskonale sobie zasłużyłam, więc możecie już sobie oszczędzić strzępienia języka…)

Paradoksalnie, na portalu 28 dni, poświęconym metodom naturalnym, znalazłam i taki wpis:„Być może [wysoka cena] to czynnik ograniczający dostęp, ale osobiście cieszę się, że wreszcie wiedza z zakresu rozpoznawania płodności zaczęła być odpowiednio ceniona.”

Hmm, może to i prawda – znana mądrość ludowa mówi przecież, że ludzie na ogół nie doceniają tego, co dostają „za darmo.” Co sądzicie o tym?