Spór o publiczne karmienie.

Jako że jest to problem, który od bez mała czterech lat dotyczy mnie prawie bez przerwy, przyznam, że nie mogę wyjść z podziwu jakim poziomem agresji wykazują się w tej dyskusji zwłaszcza kobiety wobec innych kobiet.

To z ich ust można najczęściej usłyszeć urocze zdania o „wywalaniu cyca gdzie popadnie” czy też pouczenia, że jak ma się „bachora”, to się z nim siedzi w domu, zamiast leźć z nim między normalnych ludzi. Pewna młoda mama w rozmowie ze mną zauważyła wręcz pewną interesującą prawidłowość: jeśli zdarzało jej się nosić niemowlę w chuście, ludzie na ogół mijali ją obojętnie, spiesząc w swoją stronę („To pewnie dlatego, że „to” wygląda jak torba – skomentowała – Każdy może mieć torbę…”). Ale kiedy tylko pojawiła się na mieście z wózkiem, goniły ją złośliwe komentarze. Zupełnie, jakby sam widok dziecięcego wózka wyzwalał u niektórych ludzi agresję…

Ogólnie mówiąc: niemowlęta są „kłopotliwe”, czy to w restauracji, w galerii czy w kościele. Zdarza im się płakać, czasami nieładnie pachną i – o zgrozo- chcą jeść w miejscach publicznych (co nam, dorosłym, oczywiście nigdy się nie zdarza!). Zwłaszcza karmienie piersią, ta rzecz najbardziej naturalna pod słońcem, wydaje się w dzisiejszych zwariowanych czasach szczególnie „obrzydliwe.” Słyszałam już porównania do wydalania – na co nieodmiennie odpowiadam, że jeśli faktycznie jest to to samo, to niech mi ktoś wyjaśni, dlaczego nigdzie nie ma obrazów Maryi siedzącej na ustępie…

 

Rzecz to zresztą całkiem nienowa: już w Ewangeliach mamy zapis tego, że matki z małymi dziećmi uważano za „uciążliwe” i odsuwano je. Tym niemniej, ponieważ wiadomo, że Izraelitki karmiły swoje dzieci długo, nawet przez trzy lata, kobiety z pewnością przystawiały maluchy do piersi słuchając długich przemówień Jezusa – i chyba nikogo to nie gorszyło. W tę tradycję pięknie wpisał się także papież Franciszek, zachęcając matki, by karmiły swoje dzieci, jeśli one tego potrzebują, nawet podczas oficjalnych spotkań na Placu św.Piotra.”Karmcie swoje dzieci, jak Matka Boża!”-powiedział papież. Jednakże i to nie wszystkim się podoba…

Wśród argumentów przeciw słyszałam i takie, że (rzekomo) karmiące kobiety nie liczą się z innymi ludźmi i ich estetycznymi odczuciami – i że chcą tylko bez żadnych przeszkód epatować nagością i tym, co z natury swojej jest bardzo intymne.

No, cóż – choć tego typu pruderia wydaje mi się nieco przesadzona w czasach, gdzie każdy, wszędzie, może zobaczyć o wiele więcej, niż ten maleńki fragmencik obnażonej skóry (a jako matka od lat karmiąca doskonale wiem, że DA SIĘ nakarmić dziecko, nie pokazując prawie NIC osobom postronnym)- to jednak zdaje mi się, że większość tego typu problemów dałoby się rozwiązać przy minimalnym poziomie dobrej woli z obydwu stron. A więc z jednej strony nie przeganiać matek z dziećmi, jakby były  zadżumione (czy tylko mi się zdaje, czy to trąci dyskryminacją?I ciekawe, co na to feministki? Czy i dla nich widok karmiącej kobiety jest „po prostu wstrętny”?Przy pogardzie, jaką niektóre z nich okazują wobec tego, co fizjologiczne i biologiczne, wcale by mnie to nie zdziwiło….) – a z drugiej, nie domagać się prawa do karmienia zawsze, wszędzie i niezależnie od okoliczności….

A może należałoby stworzyć jakiś ranking miejsc przyjaznych karmiącym mamom?Tak tylko pytam.

Dookoła burkini.

Przy okazji zakazu noszenia islamskich strojów kąpielowych, który, na szczęście, ostatecznie uchylono we Francji, wyszły na jaw pewne bardzo niepokojące tendencje, zarówno w łonie liberalnego laicyzmu, jak i – co mnie znacznie bardziej smuci – wśród konserwatywnych katolików.

Najpierw jednak uściślijmy może, o czym w ogóle mówimy. Otóż „burkini” – wbrew pozorom! –  to nie synonim „burki”. Burkini jest to po prostu strój kąpielowy/plażowy, zakrywający szczelnie całe ciało (ale bez twarzy!), przypominający nieco kombinezon do nurkowania.

TO, proszę państwa, jest burka…

burkini (1)

A tak, mniej więcej, wygląda burkini.

burkini 2

Jest różnica? Jest! Australijska projektantka libańskiego pochodzenia, Aheda Zanetti, twierdzi, że zaprojektowała te stroje nie po to, by „zamknąć kobiety w domach”, lecz przeciwnie, po to, by dać dziewczętom pochodzącym z konserwatywnych rodzin muzułmańskich możliwość uczestniczenia w wielu aktywnościach, m.in. sportowych, które inaczej byłyby dla nich zakazane. Nie mam chyba powodu, by jej nie wierzyć. I wydaje mi się, że tutaj sytuacja może być podobna jak z zakazem noszenia chust. Zastanówmy się, czy zabraniając tego, zachodnie społeczeństwa rzeczywiście „wyzwalają” te kobiety. I myślę, że tym samym już na samym początku dyskusji odpadnie nam argument o „Arabkach wchodzących do morza w tonach szmat” – choć nie ukrywam, że i takie się zdarzają (ale to głównie w starszym pokoleniu i w krajach muzułmańskich) .

Kolejną kwestią wartą rozważenia – jeśli nawet założyć, że „burkini jest emanacją kultury, zmierzającej do zniewolenia kobiet” – jest, czy NALEŻ Y kogokolwiek „wyzwalać” na siłę, wbrew jego woli. Dla mnie te obrazki z niektórych francuskich plaż, gdzie strażnicy nakazywali tak odzianym kobietom się rozebrać na oczach innych turystów, były wręcz oburzające i ani z wolnością, ani z poszanowaniem godności takiej osoby nie miały zbyt wiele wspólnego. Były raczej wyrazem patriarchalnego (tak, tak – tutaj używam tego słowa z pełną świadomością!) przekonania:„MY wiemy lepiej, co dla Ciebie, kobieto, jest najlepsze!”

Słyszałam także opinie, iż „burkini mówi:”moje ciało jest własnością mojego ojca/męża!” i jako takie jest złe. Nawet, gdyby tak było, to po pierwsze, nie ma nic złego w takim myśleniu, jeśli tylko kobieta SAMA jest do tego przekonana. Po drugie, można by przekornie zapytać, jaki sygnał wysyła z kolei skąpe bikini czy topless, dozwolony na wielu plażach? „Moje ciało jest własnością Was wszystkich?” 🙂 Nie wydaje mi się.

Inna sprawa, że w islamie – jak też w kilku innych kulturach pozaeuropejskich – „publiczny” (to jest: inny niż domowy) strój kobiecy ma służyć przede wszystkim temu, by UKRYĆ ich urodę przed wzrokiem „niepowołanych” – podczas gdy na Zachodzie, niezależnie od epoki, miał jednak za zadanie ją EKSPONOWAĆ.

W każdym razie nie sądzę, by jedynie druga postawa – w odróżnieniu od pierwszej – doskonale odzwierciedlała ideę „prawa do dysponowania własnym ciałem.” Nie rozumiem, dlaczego kobieta MUSI się rozebrać, by udowodnić sobie (i światu) że jest „naprawdę wolna.”  Wydawało mi się dotąd, że w sercu „europejskich wartości” leży raczej przekonanie, że każdy ma prawo czynić (a więc i nosić na sobie!), cokolwiek chce, tak długo, dopóki swoim postępowaniem nie krzywdzi innych ludzi.

I  tak, domyślam się, co za chwilę znajdzie się w komentarzach: „socjalizacja, głupia!” 🙂 Sęk w tym, że my wszyscy, we wszystkich społeczeństwach i kulturach jesteśmy do czegoś tam „socjalizowani.” Do ewentualnego przekonania, że  absolutna nagość w dowolnym miejscu nie jest niczym złym – także. Któż z nas może z całą pewnością powiedzieć, że wszystkie nasze przekonania są wyłącznie nasze własne, a nie „wdrukowane” nam przez wychowanie, lektury, otoczenie?:))

Czy wobec powyższego zaczniemy dokładnie określać, jaki strój „godzi w europejskie wartości” – a jaki jest z nimi zgodny? Tylko że i to chyba niewiele ma wspólnego z koncepcją „wolności jednostki”, jak ja ją rozumiem.

No, i wreszcie – co z tymi kobietami, które z jakichś powodów (np. zdrowotnych) muszą być na plaży bardziej zakryte, niż inne? Twórczyni burkini twierdzi, że ostatnio otrzymała też wiele zapytań o kostiumy od niemuzułmańskich kobiet chorych na raka. Czy je również będziemy „wykluczać” z plaży? Czy też trzeba będzie mieć przy sobie zaświadczenie lekarskie, uprawniające do określonego ubioru?

Burkini.3

I przechodząc powoli w stronę naszego katolickiego podwórka. Niektórzy komentatorzy, zwłaszcza we Francji, wyrażali zdziwienie, że „muzułmańskie stroje religijne” miały zostać zakazane, a bliźniaczo nieraz do nich podobne zakonne habity – rzekomo nie. Wydaje mi się, że to nie jest prawda. Zakaz miał objąć wszystkie religie, co wydaje mi się tym bardziej prawdopodobne, że to właśnie katolickie zakonnice najostrzej wystąpiły w obronie swoich muzułmańskich sióstr (podobnie zresztą było po wprowadzeniu zakazu noszenia chust, kiedy to szkoły katolickie z otwartymi ramionami przyjmowały muzułmańskie uczennice, aby umożliwić im dalszą edukację…) Interesujące jest wszakże, dlaczego, skoro księża na urlopie z reguły paradują po plaży w kąpielówkach lub spodenkach, siostry zakonne pojawiają się tam na ogół „w pełnym rynsztunku”?:)

Żartobliwie nieco zaproponowałam kiedyś, by w ramach reformy poszczególne zgromadzenia żeńskie zaprojektowały sobie własną wersję strojów plażowych, zgodnych z charyzmatem danego zakonu. Dajmy na to- dominikanki powinny mieć kostiumy białe, a franciszkanki – w kolorach Ziemi… 🙂

Problem ten ma jednak także zupełnie już katolicką stronę medalu.

Oto jakiś czas temu na „Frondzie” ukazał się artykuł, piętnujący nie tylko „plaże mieszane” jako potencjalne źródło pokusy i cudzołóstwa, ale nawet przypominający niektóre przedsoborowe dokumenty, zgodnie z którymi „publiczne pokazy pływania dziewcząt nie powinny się odbywać.” Rozumiem zatem, że dla dziewcząt z katolickich domów powinien to być kres marzeń o występach na Olimpiadzie?:) I że nawet chrześcijańskie rodziny powinny podlegać przymusowej segregacji płciowej na plaży?

Burkini 4

Pruderia tego typu jest groźna nie tylko dlatego, że zakłada, że ludzkie (kobiece) ciało jest tylko źródłem pokusy dla niewinnych mężczyzn – choć, szczerze powiedziawszy, w dobie ogólnodostępnej pornografii młody katolik nie musi wcale udawać się na plażę, aby zobaczyć kawałeczek nagiego ciała.  To nie czasy naszych pradziadków, kiedy to nawet widok obnażonej… kostki wywoływał erotyczne dreszcze! Należałoby chyba współczuć mężczyźnie, który nie umie patrzeć na kobietę bez seksualnych podtekstów (warto tu jeszcze dodać, że często cytowany w tym kontekście tekst Ewangelii o „pożądliwym spojrzeniu” nie piętnuje „nieskromnie odzianych” kobiet, lecz raczej mężczyzn, którzy nie umieją na nie patrzeć we właściwy sposób. Mahometowi zaś przypisuje się zdanie, jakoby „prawdziwa zasłona była w oczach mężczyzn.” Szkoda, że nie tylko muzułmanie tak często o tym zapominają!) A ktoś aż tak wrażliwy na bodźce wzrokowe nie powinien chyba nawet wychodzić na ulicę (zwłaszcza latem) – że już nawet nie wspomnę o pójściu do galerii sztuki. Sęk w tym, że dla istoty ludzkiej WSZYSTKO może stać się źródłem zmysłowej podniety – tym też się tłumaczy popularność np. strojów zakonnych w sex-shopach…

Nade wszystko jednak taka postawa zwalnia praktycznie mężczyznę z odpowiedzialności za własne myśli i czyny, z pracy nad sobą, z samokontroli – przerzucając w całości tę odpowiedzialność na kobietę, „która go skusiła.” Przypomnę, że „prowokacyjnym zachowaniem kobiety” i zbyt krótką spódniczką tłumaczą się prawie wszyscy gwałciciele świata…

Jest to zresztą błąd podobny do tego, który popełniają niektóre feministki, twierdząc, że choćby pijana kobieta szła nocą przez szemraną dzielnicę, odziana tylko w perły, to i tak żadne męskie zwierzę „nie ma prawa” jej zgwałcić. Tutaj z kolei mamy do czynienia z sytuacją, kiedy dorosła, świadoma kobieta przerzuca odpowiedzialność za własne bezpieczeństwo na mężczyzn, którzy rzekomo powinni zadbać o to, żeby nic złego jej się nie stało. Analogicznie, wyjeżdżając na wakacje powinniśmy zostawiać drzwi i okna naszych domów szeroko otwarte, ponieważ nikt przecież „nie ma prawa” nas okraść, nieprawdaż?

Tylko proszę znów nie brać powyższego za dowód, że uważam, że „kobieta jest w gruncie rzeczy odpowiedzialna za gwałt.” Nie, nigdy nie jest odpowiedzialna za gwałt – ale zawsze to przede wszystkim ona sama odpowiada za własne BEZPIECZEŃSTWO. A mnie się marzą odpowiedzialne kobiety. I odpowiedzialni mężczyźni. Po prostu.

 

Wszystkie troski posła Biedronia.

Doprawdy, wzrusza mnie już ta nieustająca troska posłów Twojego Ruchu (dawniej: Ruch Palikota) o wiecznie uciskanych – przez swoje wspólnoty wyznaniowe, oczywiście – ludzi wierzących.

Już to, jeśli chodzi o wyznawców islamu i judaizmu, których to ci piewcy wszechtolerancji próbują bohatersko oduczyć ich „barbarzyńskich zwyczajów” – już to, jeśli chodzi o nieszczęsne katolickie dzieci, które to – podobno – topią się masowo, na skutek słuchania na religii opowieści o Jezusie, kroczącym po wodzie…

Na tej niwie szczególnie wyróżnia się poseł Robert Biedroń, który – podobnie jak 90% moich rodaków – dał już się poznać jako wybitny znawca katolicyzmu i wszystkich ciemnych spraw jego.

(W pamięci utkwiło mi zwłaszcza jego przejmujące wyznanie, jakoby został ateistą, ponieważ w dzieciństwie jakaś wstrętna zakonnica wytargała go za uszy – rozumiem, że była to trauma wystarczająca, ażeby zupełnie odrzucić jakąkolwiek myśl o istnieniu Boga…)

Do tej pory nie wiedziałam jednak, że ów wielki mąż stanu jest także – od niedawna – ekspertem od prawosławia. No, prawdziwy człowiek Renesansu, po prostu! I nic to, że ów obiecujący naukowiec-politolog w trakcie doktoratu – miał w początkach swego urzędowania poważne problemy z wyjaśnieniem dziennikarzowi Radia Zet, co to jest sejmowy Konwent Seniorów. Wystarczy, że świetnie umie zdefiniować, czym jest „homofobia.”

Bo też i walce z homofobią w Kościele poświęcony ma być kalendarz, wydany (podobno) przez prawosławnych księży-gejów.

„Przecież księża, także innych wyznań, też mają swoją orientację seksualną.” – błyskotliwie zauważył poseł. Kalendarz miał na celu zwrócenie uwagi, że prawosławni księża to zwykli ludzie, którzy też mogą mieć swoje pasje, preferencje czy pragnienia.  No, proszę, nigdy bym nie pomyślała!:)

Ale ten kalendarz, zdaniem naszego eksperta, „obnaża” coś równie silnego – kościelną homofobię. „To z pewnością się nie spodoba dewotom.” – konkluduje z triumfem Biedroń.

Tak, nie ma to z pewnością jak smak skandalu o poranku, nieprawdaż, panie pośle?:)

Nie wiem, czy w pana oczach zasłużyłam już na zaszczytne miano „dewotki” (choć, moim zdaniem, to piękne słowo ma tyleż wspólnego z tolerancją dla inaczej myślących, co gdybym ja nazwała pana „pedałem” – czego jednak NIGDYnie uczynię…) – ale muszę pana rozczarować: mnie ten kalendarz nie gorszy ani trochę.

Ja w nim widzę nie tyle „pornografię”, co raczej po prostu piękne, męskie akty. A że niekiedy te zdjęcia przedstawiają młodych mężczyzn z różańcami w ręku? A kto powiedział, że nie można się modlić również w „stroju Adama” (i Ewy)?:)

„Wszystko nagie i odkryte przed Jego oczyma…” – jak kiedyś głosił przekład Wulgaty.

Nie wiem także, na jakiej podstawie twierdzi się tak jednoznacznie, że jest to „kalendarz gejowski.” Ja tego nie widzę. Modele (którzy prywatnie wcale nie wszyscy są homoseksualistami, przyłączyli się zaś do tego projektu, aby nie być posądzonymi o „homofobię” właśnie) – nie mają przecież swej orientacji wypisanej na czole. Ani nigdzie indziej.:)

Powiem więcej: mam szczerą nadzieję i wierzę, że również wielu ludzi podzielających pańskie preferencje zobaczy w tych fotografiach coś więcej (coś innego) niż tylko „kawałek świeżego mięska do schrupania.”

Chociaż pytanie pewnego internauty, który zapytał, dlaczego gejów przedstawia się na ogół jako młodych, pięknych i atletycznie zbudowanych mężczyzn – jakby żadni inni w ogóle nie istnieli – nadal pozostaje w mocy.

Czy może jednak prawdą jest to, co kiedyś gdzieś przeczytałam – że samotność starych gejów jest w tym środowisku tajemnicą poliszynela?

Oczywiście, można powiedzieć – i poseł Biedroń właśnie tak czyni – że w tym wypadku księża prawosławni są jakby bardziej „dyskryminowani”, niż katoliccy.Heteroseksualni duchowni w Cerkwi mogą mieć żony, homoseksualni powinni żyć w celibacie – zaś katolicyzm, bardziej sprawiedliwie, wymaga życia w czystości od jednych i drugich. To prawda.

Jednak, przepraszam, co komu do tego, w jaki sposób jakaś religia ustala sobie kryteria obowiązujące własnych kapłanów? Czy gdyby gdzieś istniał jakiś Kościół, który – załóżmy hipotetycznie – dopuszczałby do święceń tylko żonatych, rudych i piegowatych, moglibyśmy zasadnie mówić o „dyskryminacji” wszystkich pozostałych?

Moim zdaniem jest to raczej kwestia zwykłego POSZANOWANIA WOLNOŚCI RELIGIJNEJ danego wyznania. Ale co ja tam mogę wiedzieć o dyskryminacji… Prawda?:)

Niepokoi mnie w tym jednak jeszcze coś innego – że poseł Biedroń z  taką pewnością siebie mówi w tym  przypadku wyłącznie o „obłudzie Kościoła.” Jako że takie przekonanie zakłada z góry, że wszyscy ludzie (niezależnie od orientacji seksualnej) po prostu MUSZĄ uprawiać seks.

Jeśli więc ktoś twierdzi, że „tego” nie robi (ze względu na przekonania religijne, na przykład), to znaczy, że kłamie, udaje i z pewnością robi „to” w ukryciu, czyli jest hipokrytą…

Rozumiem zatem, że przy jego następnej wizycie w Polsce pan poseł Biedroń nie omieszka zapytać jego świątobliwości Dalaj Lamy, z kim, gdzie i jak realizuje on swoje naturalne potrzeby erotyczne? Ten to dopiero stary obłudnik…;)

Zdjęcie pochodzi z www.orthodox-calendar.com. A cały wywiad z posłem Twojego Ruchu, do którego się odniosłam, znajdziecie tu: 

http://wiadomosci.onet.pl/tylko-w-onecie/kontrowersyjny-kalendarz-koscielna-homofobia-nie-spodoba-sie-dewotom/33bzd

Z tej samej półki: Co mnie bardzo odstręcza od wszelkiej maści aktywistów LGBT, to, że zazwyczaj stosują oni taktykę „wszystko albo nic!”

To znaczy, że jeśli ktoś się nie zgadza w zupełności i bez zastrzeżeń z wszelkimi postulatami tego ruchu, traktowany jest przez nich natychmiast jak śmiertelny wróg, choćby nawet (tak naprawdę), wykazywał przy tym maksimum dobrej woli.

Coś takiego spotkało niedawno papieża Franciszka ze strony jego rodaków, argentyńskich gejów, którzy krzyczeli, że papież „jest przegrany!” – mimo, że, przypomnę, kard. Bergoglio nie był całkowicie przeciwny jakimkolwiek regulacjom prawnym, dotyczącym par homoseksualnych (tzw. „umowom partnerskim”) – sprzeciwiał się jedynie nazywaniu ich „małżeństwami” i adopcji dzieci, przypominając, że nie tyle „każdy człowiek ma prawo do dziecka”, co raczej każde DZIECKO ma naturalne prawo do miłości matki i ojca.

Ciekawe, jak sobie z tym fantem poradzi nasz poseł Biedroń, który już kilkakrotnie wyznawał poufale, że „kibicuje Frankowi.” :)

Muszę jednak przyznać, że nawet się z tych argentyńskich protestów ucieszyłam. Podobno wielkość człowieka poznaje się nie tylko po tym, jakich ma przyjaciół, ale także po tym, kim są jego wrogowie…