Święty bezwstyd.

10 października w Asyżu odbędzie się beatyfikacja Carlo Acutisa, 15-letniego geniusza komputerowego, zmarłego w 2006 roku na białaczkę.

Z tej okazji dokonano zwyczajowej ekshumacji jego ciała (służy ona m.in. potwierdzeniu tożsamości zmarłego – bo w przeszłości zdarzało się np. że czczono jako miejsce wiecznego spoczynku świętych męczenniczek miejsce, gdzie ponad wszelką wątpliwość zostali pochowani…mężczyźni. Oraz zbadaniu stanu zachowania jego doczesnych szczątków.).

I przy tej okazji wybuchła niewielka sensacja, ponieważ katolickie portale początkowo ogłosiły, że zwłoki młodego człowieka były „nienaruszone”, a przyszły święty „wygląda, jakby właśnie zasnął.”

Zobaczcie zresztą sami.

Idealny stan zachowania zwłok nie jest wprawdzie konieczny w katolicyzmie do uznania czyjejś świętości, niemniej jednak byłby to piękny dowód na to, że ten młody czciciel Eucharystii za jej sprawą otrzymał coś w rodzaju fizycznej „nietykalności.”

Niestety, już w kilka godzin później  tę informację zdementowała rzeczniczka beatyfikacji.  Powiedziała ona, że wprawdzie ciało jest dobrze zachowane, ale jednak „nie było nienaruszone”. Pewnych rekonstrukcji trzeba było dokonać w obrębie twarzy.

I zastanawiam się, czy czasami nie doszło tu do podobnej sytuacji, jak w przypadku św. Bernadetty Soubirous.

Kiedy otwarto jej grób w 1919 roku, stwierdzono, że jej ciało nie uległo rozkładowi.  Podczas kolejnej ekshumacji, w 1925 roku, zauważono jednak sczernienie twarzy oraz rąk. Wtedy to wykonano maskę woskową i takiż odlew dłoni.  W toku dokładniejszych badań okazało się jednak, że ślady te zostały spowodowane przez pleśń, która przedostała się na skórę w czasie poprzedniej ekshumacji. Oczyszczone szczątki świętej przeniesiono więc do nowego szklanego relikwiarza, w którym spoczywają do dzisiaj.

Wszystko to oczywiście jest bardzo ciekawe, ale ja się zastanawiam, czy taki rodzaj kultu relikwii nie przekracza już granic dobrego smaku. Przecież nawet święci mają prawo do intymności swojej śmierci, prawda? Co sądzicie o tym?

***

A tymczasem w Polsce nie milkną kontrowersje wokół kolejnego pomnika papieża Jana Pawła II autorstwa Jerzego Kaliny, który stanął na dziedzińcu Muzeum Narodowego w Warszawie.  Instalacja przedstawia  papieża trzymającego nad głową ogromny głaz – i stojącego w basenie wypełnionym czerwoną cieczą (krwią?).

Według mnie jest to przedstawienie co najmniej kontrowersyjne. Wygląda to tak, jakby Ojciec Święty miał zamiar cisnąć w kogoś (w coś?) tym kamieniem – w dodatku brodząc po kostki we krwi. Nie wygląda to dobrze, zwłaszcza w kontekście afer, które wciąż wychodzą na jaw w Kościele katolickim. Przyznam się, że moja pierwsza myśl była taka, że  papież zamierza walnąć tym meteorytem w Kościół, zbroczony krwią niewinnych.

Sam artysta  wprawdzie tłumaczy, że jego dzieło miało być twórczą polemiką ze słynną rzeźbą Maurizio Cattelana (o której tu już  kiedyś pisałam)…

… i że  jego instalacja miała przedstawiać papieża jako tytana – nowego Atlasa i nowego Mojżesza, przeprowadzającego lud przez Morze Czerwone (komunizmu?).

No, cóż, wierzę rzeźbiarzowi, że miał dobre intencje – ale mu ewidentnie nie wyszło. Tak bywa, kiedy się przedobrzy z symboliką w apologetycznym zapale. A to wyraźnie nieudane dzieło stało się już tematem niezliczonych memów.

 

 

 

 

Ten drugi należy do moich faworytów – zawsze wiedziałam, że ta brzydka kopuła Świątyni Opatrzności z czymś mi się kojarzy – nie mogłam tylko sobie przypomnieć, z czym.  Teraz nagle wszystko stało się jasne… 🙂

Bogusław Deptuła, krytyk sztuki, chyba całkiem słusznie nazwał tę rzeźbę „lichą.” Lichą również intelektualnie. No, cóż. Chciałoby się powiedzieć: jaki polski katolicyzm, taka i sztuka sakralna. Niestety.

Kult brzydoty.

Ostatnio tematem żywych, choć najczęściej prześmiewczych dyskusji stał się pomnik papieża ze Świebodzic.

Internauci pytają, czy to może jest mistrz Yoda – czy Jan Nowicki.

A ja muszę wyznać bez wstydu, że mnie się nawet ten pomnik podoba.

Owszem, jest nieco toporny i przyciężki (papież wygląda tu trochę tak, jakby miał znaczną nadwagę) – i dlatego trzeba go było zrównoważyć tym dziwacznym „tobołkiem” w ręku postaci – ale i tak Jan Paweł II ma w twarzy coś o wiele bardziej ludzkiego (a przede wszystkim – o wiele więcej podobieństwa!) niż te wszystkie, produkowane masowo, papieskie krasnale ogrodowe.

Wiecie, co według mnie sprawia, że jakąś rzeźbę uznajemy za „piękną”? Są to moim zdaniem EMOCJE,  jakie artysta przelewa w swoje tworzywo.

Jego pasja, miłość lub nienawiść.

Niestety, zdecydowana większość „papieskich”dzieł (bo dziełami sztuki jednak ich nie nazwę, z szacunku dla sztuki właśnie) została z tych emocji jak najstaranniej wyprana, podobnie, jak papieskie oficjalne biografie.

Jeden z moich Przyjaciół, z którym o tym rozmawiałam i który zresztą zainspirował mnie do napisania tego posta, zapytał mnie, dlaczego tak jest.

„Przecież, do cholery, w 38-milionowym kraju musimy chyba mieć chociaż kilku zdolnych rzeźbiarzy?!”- mówił.

Rzeźbiarzy mamy, z pewnością. Kłopot w tym, że moim zdaniem są oni zbyt sparaliżowani strachem przed ewentualną „profanacją” świętej postaci, aby pokusić się o stworzenie czegoś własnego i oryginalnego.

A może świadczy to w ogóle o coraz mniejszym znaczeniu, jakie postać papieża-Polaka ma dla większości ludzi?

A strach lub obojętność nigdy nie sprzyjały swobodnej artystycznej ekspresji…

Mnie na przykład bardzo podobała się słynna instalacja włoskiego artysty, przedstawiająca Jana Pawła II uderzonego przez meteoryt. Pisałam tu już kiedyś o tym.

Większość naszej opinii publicznej wtedy głośno krzyczała, że to obraza uczuć religijnych. A jednak tamta rzeźba wzbudzała chociaż jakieś emocje.

Te robione taśmowo na zamówienie nie wzbudzają żadnych. Wszyscy (i artyści i ich odbiorcy) wolą uciekać w bezpieczną religijną sztancę- no, i w efekcie mamy to, co mamy. Kult poświęconej brzydoty… A szkoda.

Wyciskanie papieża…

Na Forum Szkła Kontaktowego, które chętnie odwiedzam, znalazłam i taki entuzjastyczny wpis o tegorocznych uroczystościach Bożego Ciała:

„Pięknie było…Najpierw krzyż ,później kandelabry ,chorągwie ,dzieci sypiące kwiatki oraz wierni. Starsi i młodsi, kobiety i dziewczęta, ,mężczyźni i chłopcy, brzydcy, ładni ,wysocy ,niscy – po prostu Polacy. Procesja ze śpiewem, ze Słowem Bożym , z kazaniem , jednym słowem  – pięknie po polsku. Dopóki ci ludzie będą, to Polska też będzie. To my jesteśmy u siebie, a nie  żadne Senyszyny ,Palikoty, Napieralskie –  ze swoja zapożyczoną od zachodnich lewaków ideologią.”

No, tak – i jeszcze te wszechobecne (w mediach) zachwyty nad tym, że rodacy „znów masowo uczestniczyli” – tak, jakby  sama „masowość” mogła dziś , jak dawniej, gwarantować głębię i autentyczność przeżycia…

Tymczasem mnie zdecydowanie bliższa jest refleksja jednego z moich Czytelników (dziękuję Ci, Rabarbarze!), który niedawno napisał tak:

„Ile trzeba zawiesić krzyży, a później bronić ich zawzięcie; ile obrazów, figur, pamiątkowych tablic, muzeów, budynków pod wezwaniem…,imienia… i na cześć…: Papieża, tego czy tamtego świętego, różnych Kościoła „książąt niezłomnych” – ale bez wchodzenia w to, do czego naprawdę postaci te nawoływały… Ile świąt zarządzić, ile kwiecistych deklaracji i strzelistych aktów wygłosić; ile trzeba zrobić szumu, ilu ludzi poniżyć, powiedzieć wbrew faktom: tylko my jesteśmy kombatantami słusznej sprawy, ile praw narzucić wszystkim tak, aby nawet niewierzący byli zmuszeni „żyć po chrześcijańsku”……[ile trzeba…]
…aby wreszcie uspokoić swoje sumienie…” 

Ja również jestem absolutnie przekonana, że nasza polska „wojtyłomania” (ta szczególna odmiana rodzimej megalomanii) już dawno przekroczyła granice absurdu.

Dawniej świętowaliśmy tylko rocznicę Jego wyboru na Stolicę Piotrową, teraz zaś będziemy uroczyście obchodzić rocznicę „przejścia do Domu Ojca” oraz zapewne urodzin – a także rocznice kolejnych „historycznych” pielgrzymek do Ojczyzny, a kto wie, czy i nie kolejnych encyklik…

Słowem – blichtr i celebra. Gorzej z recepcją tego nauczania, chociażby dotyczącego stosunku do Żydów czy do innych religii.

Tymczasem przeciwko budowaniu bez opamiętania pomników JP II miał u nas odwagę protestować tylko jeden człowiek – były jezuita, Stanisław Obirek. Niestety, odszedł z kapłaństwa (nad czym bardzo ubolewam).

A na ile ja „znam” „naszego” papieża (a co, Benedykt XVI to już nie „nasz”?!), to myślę, że większą radość sprawiłoby mu jakieś hospicjum dla dzieci czy dom samotnej matki, a nie kolejny pomnik czy Świątynia Opatrzności (ta, która miała być wybudowana po uchwaleniu Konstytucji 3 Maja, według ówczesnego projektu, już…istnieje! W Mokobodach pod Siedlcami).

Mój spowiednik mawiał, że papieżem polscy księża próbują „sztukować” naszą słabą wiarę – ale przewidywał, że długo tak się nie da…Taka strategia może wystarczyć jeszcze na 5-10 lat. To chyba dlatego niektórym tak zależy na jak najszybszej kanonizacji Jana Pawła II – będzie można zorganizować kolejne wielkie obchody, uroczystości „ku czci” i jeszcze trochę się to pociągnie…

Tyle tylko, że taka forma duszpasterstwa (masowego) sprawdzała się dobrze w latach sześćdziesiątych, no, może jeszcze w osiemdziesiątych, ubiegłego stulecia. W dwudziestym pierwszym wieku może to już nie zadziałać.