Mury w pamięci.

Przy okazji obchodów 70-lecia Powstania w Getcie Warszawskim nasunęło mi się kilka refleksji.

Po pierwsze, ciekawe, że choć corocznie szczególnie lewa strona sceny politycznej debatuje o rzekomej „bezsensowności” innego Powstania – Warszawskiego – o tyle nikt nie podnosi takich zarzutów wobec powstania w getcie, które od początku przecież skazane było na niepowodzenie.

I myślę, że to bardzo dobrze. Bo właśnie ten rozpaczliwy zryw garstki młodych straceńców przypomina naszemu światu, że są w życiu człowieka rzeczy ważniejsze nawet, niż życie. Na przykład ludzka godność.

Ucieszyłam się też ogromnie z akcji przypinania sobie do ubrania żółtych żonkili (dziwnym trafem bardzo przypominających te żółte gwiazdy, którymi Niemcy początkowo „znakowali” żydowskich obywateli). Bo zawsze wierzyłam, że w pewnym podstawowym sensie wszyscy jesteśmy Żydami.

Podobało mi się też bardzo wczorajsze przemówienie prezydenta Komorowskiego, tak pełne polskich odniesień. Bo przecież jest to nasza WSPÓLNA historia.

Tym bardziej więc zaskakuje mnie stanowisko niektórych wybitnych badaczy (jak prof. Barbara Engelking) którzy sprzeciwiają się stanowczo postawieniu Pomnika Polskich Sprawiedliwych na terenie dawnego getta. „Postawmy Sprawiedliwym pomnik, piękny i duży – mówią oni – wszędzie, tylko nie tam!”

I zastanawiam się, GDZIE miałoby być to „lepsze miejsce”, jeśli nie przy Muzeum Historii Żydów Polskich? Czy i to – a nie tylko Jedwabne i podobne temu haniebne epizody – nie jest częścią tej historii? Czy może chodzi o to, by przyjeżdżający do Polski cudzoziemcy nie dowiedzieli się przypadkiem, że NIE WSZYSCY Polacy to zajadli antysemici?

No, cóż – wydaje mi się, że w głowach niektórych mury getta nadal stoją…