10 powodów KOŃCA ŚWIATA (analiza krytyczna). Część 1

1. „KALENDARZ MAJÓW mówi jasno, że świat skończy się dnia 21 grudnia 2012 roku.” Nieprawda. A to co najmniej z kilku powodów.

Majowie, podobnie jak wiele innych kultur nie wywodzących się (jak nasza) z judeochrześcijańskiego rozumienia rzeczywistości, nie pojmowali czasu liniowo, lecz cyklicznie. Wierzyli, mówiąc najprościej, „że to, co było, ponownie będzie”. W takim ujęciu trudno w ogóle mówić o „końcu świata.”

Dalej, te same majańskie kalendarze, na które powołują się entuzjaści hipotezy roku 2012, wspominają także o wydarzeniach, które mają mieć miejsce również POdomniemanej dacie „końca wszystkiego.” Jakżeby to było możliwe, gdyby rzeczywiście Majowie uważali, iż czeka nas wtedy globalny Armageddon?

2. „BURZE SŁONECZNE, które czekają nas najprawdopodobniej w 2012 roku mogą[podkreślenie Alby] doprowadzić do podniesienia temperatury jądra naszej planety i przemieszczeń jej skorupy, co może spowodować poważne trzęsienia ziemi i znaczne zniszczenia.”

Warto pamiętać, że aktywność naszej gwiazdy jest cykliczna – i właśnie kończy się dwudziesty trzeci z zaobserwowanych przez nas cykli. Oznacza to, na przykład, że wielokrotnie w przeszłości mieliśmy już do czynienia z apogeum podobnym do tego, jakie właśnie się zbliża – a mimo to życie na Ziemi nie zginęło i trwa.

Trzęsienia ziemi (o których zresztą sam Jezus mówił, jako o znakach zbliżającego się końca – np. Mk 13,8) – no, cóż… towarzyszą ludzkości od zarania jej dziejów… (Może zresztą w ustach Chrystusa, jak ostatnio słyszałam, jest to wezwanie do uczniów, aby ZAWSZE byli gotowi?). Najbardziej jak dotąd tragiczne z nich, które zdarzyło się w 1976 roku w Chinach, pochłonęło 600 tysięcy ofiar.

Ostatnia zarejestrowana burza słoneczna o znacznej sile miała miejsce 1 i 2 września 1859 roku i spowodowała, między innymi, przerwanie łączności telegraficznej. Można się zatem spodziewać poważnych awarii sieci energetycznych, zakłóceń w działaniu urządzeń telekomunikacyjnych… Wszystko to, oczywiście, jest uciążliwe i może nawet być groźne – ale od takich zjawisk do zagłady wszelkiego życia na Ziemi chyba jeszcze daleko…

3. „ODWRÓCENIE BIEGUNÓW MAGNETYCZNYCH ZIEMI i znaczące osłabienie jej pola magnetycznego może spowodować nawet przesunięcie jądra naszej planety, a konsekwencji przechodzenie w płynny stan skupienia i zapadanie się skorupy ziemskiej.”

Hmmm… Odwrócenie biegunów, podobnie jak i zmiany aktywności słonecznej, miało już kilkakrotnie miejsce w historii naszej planety – i nie spowodowało, o ile mi wiadomo, kataklizmu o globalnym zasięgu. Groźniejsze dla życia na Ziemi wydają mi się natomiast zakłócenia w magnetosferze (która, między innymi, chroni nas przed wpływem szkodliwego promieniowania kosmicznego). W związku z prognozowanymi na rok 2012 burzami słonecznymi należy brać pod uwagę możliwość nasilenia się takich zjawisk. Ale i w tym wypadku wolę być optymistką i stwierdzić, że oznacza to raczej utratę łączności satelitarnej, niż scenariusz powszechnego zniszczenia przez trzęsienia ziemi i tsunami.

4. „EKSPERYMENTY PROWADZONE W WIELKIM ZDERZACZU HADRONÓW w Europejskim Centrum Badań Jądrowych (CERN) pod Genewą mogą doprowadzić do powstania „małych czarnych dziur” lub nowych, nieznanych form materii (np. tzw. „dziwadełek”), które mogą doprowadzić do zniszczenia całej istniejącej rzeczywistości.”

Wydaje się, że na potencjalne zagrożenia, związane z tego typu urządzeniami, zwraca uwagę znaczna grupa naukowców, wśród nich tak znani, jak fizyk Frank Wilczek, późniejszy laureat Nagrody Nobla. Jeden z nich, dr Walter L. Wagner, fizyk nuklearny, założył nawet obywatelską organizację pod nazwą Citizens Against the Large Hadron Collider [Obywatele Przeciwko Wielkiemu Zderzaczowi Hadronów] która stara się na drodze sądowej doprowadzić do wstrzymania wszelkich eksperymentów w zderzaczu aż do czasu wyjaśnienia kluczowych kwestii związanych z bezpieczeństwem.

Niepokój musi budzić fakt, że nawet zainicjowana z wielką pompą w 2008 roku działalność zderzacza rozpoczęła się od… awarii. (Obecnie urządzenie pracuje normalnie, nie wykorzystuje się jednak jego pełnej mocy.) Oraz pewna, powiedziałabym, niefrasobliwość niektórych pracujących przy tym projekcie ludzi. Zatrudniony w CERN-ie fizyk Alvaro de Rújula stwierdził nawet, że „nauką jest właśnie to, co robimy, kiedy nie wiemy, na czym dokładnie to nasze działanie polega.” Inaczej mówiąc: najpierw to zróbmy, a potem zobaczymy, co z tego wyniknie? Hmmm… Ciekawe podejście… Ja jednak wolałabym, żeby uczeni, przystępując do doświadczeń, które mogą być potencjalnie niebezpieczne, mieli bardziej określony plan i cel działania…

Z drugiej jednak strony, pragnąc uspokoić podgrzane nastroje, CERN udostępnia na swojej stronie internetowej wypowiedzi innych uznanych fizyków, jak choćby noblista Witalij Ginzburg czy Stephen Hawking, którzy zgodnie zapewniają, że ze strony zderzacza nie zagraża nam żadne niebezpieczeństwo.

5. „NOSTRADAMUS, największy wizjoner wszechczasów, pośród wielu innych wydarzeń z przeszłości i przyszłości, PRZEWIDZIAŁ RÓWNIEŻ DATĘ KOŃCA ŚWIATA.” Niewykluczone. 🙂 Zrobił to jednak w sposób tak zagmatwany i niejasny, posługując się nierzadko symbolami, alegoriami i wieloznacznymi anagramami, że jego wizje są dziś dla nas praktycznie niemożliwe do odcyfrowania. Już to samo sprawia, że każdy może w nich sobie „wyczytać”, co tylko chce – a warto pamiętać, że jego zachowane pisma były także wielokrotnie „poprawiane” przez niezliczonych komentatorów i wyznawców – już to, żeby uczynić je bardziej zrozumiałymi, już to, żeby lepiej pasowały do tej czy innej teorii…

Ciąg dalszy nastąpi…

CZYTAJ WIĘCEJ: Raymond C. Hundley 2012 – koniec świata? Chrześcijański przewodnik dla tych, którzy się boją. Instytut Wydawniczy PAX, Warszawa 2011.

Proroctwo dla Polski

Nigdy nie ukrywałam, że denerwuje mnie czasami nasza polska, „święta megalomania”, wyrażona między innymi w proroctwach, zgodnie z którymi „choćby w całym świecie wojna – przecie polska wieś spokojna.”

Tego typu przepowiednię wygłosił był nawet jeden z najbardziej znanych polskich charyzmatyków, o. Czesław Klimuszko, franciszkanin (zm. 1980), który pisał np. tak: „Polska będzie źródłem nowego prawa na świecie, zostanie tak uhonorowana (…) jak żaden inny naród w Europie. Polsce będą się kłaniać narody Europy. Widzę mapę Europy, widzę orła polskiego w koronie… Jeśli chodzi o nasz naród, to mogę nadmienić, że gdybym miał żyć jeszcze pięćdziesiąt lat i miał do wyboru stały pobyt w dowolnym kraju na świecie, wybrałbym bez wahania Polskę, pomimo jej nieszczęśliwego położenia geograficznego. Nad Polską bowiem nie widzę ciężkich chmur, lecz promienne blaski przyszłości.”*

(* Por. W. Łaszewski, Proroctwo o Polsce. Obietnica i krew. Wyd. Fundacja Nasza Przyszłość 2010, s. 30.)

Prawda, że miło? 🙂 Obawiam się jednak, że w całym tym naszym bogoojczyźnianym entuzjazmie („Polska Chrystusem narodów” i tak dalej…:)) najczęściej zapominamy o tym, że nawet te wszystkie wzniosłe zapowiedzi są zwykle opatrzone warunkiem, iż mamy się „nawrócić.”

Tymczasem, kiedy tak przyglądam się moim Rodakom – a nadto i samej sobie! – to wcale nie widzę, abyśmy, jako naród, byli jakoś szczególnie „nawróceni.” Wydaje mi się raczej, że w niczym nie jesteśmy lepsi od tego „zgniłego Zachodu”, nad którym tak lubimy się wynosić.

Czyżby u nas nie było kradzieży, pijaństwa, nieuczciwości, znieczulicy, przemocy, zdrad i rozwodów, bicia dzieci, poniżania osób starszych? Odpowiedź na te pytania wydaje mi się tak oczywista, że nawet nie warto się nią zajmować…

Już „papież polskiego pozytywizmu”, Aleksander Świętochowski, przestrzegał rodaków, że nie powinniśmy traktować Boga tak, jakby był naszym Sąsiadem, u którego na strychu tylko my mamy prawo suszyć naszą bieliznę… A że takie myślenie mimo upływu lat wcale w narodzie nie ginie, niechaj świadczy fakt, że kiedyś w toruńskiej rozgłośni na własne uszy słyszałam panią, która upierała się, że Matka Boża była… Polką (no, bo jakżeby inaczej?:)).

Ostatnio zresztą zyskałam kolejny ciekawy przykład tej naszej swoistej „świątobliwej megalomanii” w postaci gigantycznego pomnika Chrystusa-Króla, budowanego właśnie w dolnośląskim Świebodzinie. Drżyjcie, Brazylijczycy! Polacy nie gęsi i swój pomnik mają! A co! 🙂

Muszę jednak zmartwić wszystkich tych, którzy sądzą, że to dzieło (o którego walorach artystycznych i duchowych wolałabym zmilczeć, by nie być znów posądzoną o „satanizm” – choć, mówiąc między nami, uważam, że Bogu „należało się” od nas coś piękniejszego…) pobije jakiś rekord – Chrystus z Rio de Janeiro jest od „Polaka” wyższy o całe 5 metrów…

Ale tak sobie myślę – wybaczcie, jestem tylko „heretyczką” i możliwe, że dostatecznie rozwiniętych uczuć patriotyczno-religijnych nie posiadam…- czy Jezusowi nie byłoby milsze, gdyby radni Świebodzina, w ramach stawiania Mu pomnika – dofinansowali raczej jakiś szpital, dom dziecka czy ośrodek dla bezdomnych? Zima idzie…

  

Czy to pobożność „z głową” czy bez głowy? Sama nie wiem…

Nie tylko Nostradamus.

Wydaje się, że ostatnio żyjemy w tak niespokojnych czasach (choć tutaj od razu należałoby się zastanowić, czy jakiekolwiek czasy były rzeczywiście „spokojne”?:)), że siłą rzeczy namnożyło się różnych przepowiedni, dotyczących przyszłości i końca świata. (Dziś np. Onet przypomniał postać współczesnej niemieckiej mistyczki, Teresy Neumann <1898-1962>)

Wśród nich oczywiście poczesne miejsce zajmują tzw. „przepowiednie Nostradamusa” – przy czym warto pamiętać, że jego dzieła dotarły do nas jedynie we fragmentach, oraz że dziś już nie sposób dociec, co w nich jest rzeczywiście jego autorstwa, a co pochodzi z innych źródeł. Osobiście wydaje mi się, że zawiły, nasycony symboliką i alegorią język tychże „proroctw” sprawia, że każdy może z nich wyczytać, cokolwiek zechce. Domyślilibyście się na przykład, że wyrażenie „kiedy zwierzę  oswojone przez człowieka nauczy się mówić” niektórzy interpretują, jako zapowiedź… wynalezienia radia?:)

Czyniąc od razu zastrzeżenie, że nikt nie ma obowiązku wierzyć w żadne „objawiania prywatne” (są to przede wszystkim te, które nastąpiły już po „zamknięciu” Biblii), nawet takie, które zostały oficjalnie uznane przez Kościół, jak objawienia siostry Faustyny Kowalskiej – tak więc nawet jeśli ktoś nie wierzy, że Jezus rzeczywiście się jej ukazywał, nie grzeszy – muszę powiedzieć, że mnie osobiście znacznie więcej dają do myślenia „historyczne” wizje przypisywane św. Otylii, mistyczce z VIII wieku. Wydaje mi się, że przepowiednie, jakie przedstawia ona w swoich listach do brata, Hugona, są dużo bardziej plastyczne i konkretne niż w przypadku Nostradamusa.

Oddajmy jednak na chwilę głos jej samej*:

„Nadchodzi czas, kiedy Germanie będą nazywani najbardziej wojowniczym narodem świata. Ten czas wypełni się, gdy z łona germańskiego narodu wyjdzie straszliwy niszczyciel, który rozniesie po świecie wojenną pożogę. Żołnierze będą go nazywać Antychrystem. Będzie on przeklinany przez tysiące matek, które nad stratą swych dzieci będą lamentować niczym biblijna Rachel. Nie znajdą one pocieszenia, ponieważ ich domy zostaną na zawsze zburzone. Niszczyciel przyjdzie na świat w krainie Dunaju. Wojna, którą wznieci, będzie najokrutniejszą, jaką człowiek zdołał kiedykolwiek wywołać. Jego wojowników będzie widać wszędzie. Będą nosić pochodnie w rękach, a w ich hełmach odbijać się będzie światło ognia. Nikt nie zdoła zliczyć okrucieństw, których dokonają.”

Myślę, że nie od rzeczy będzie w tym miejscu przypomnieć, że Adolf Hitler urodził się w austriackim miasteczku Branau am Inn, tuż przy granicy z Niemcami… O słynnych, nazistowskich marszach z pochodniami (i późniejszych okrucieństwach) nikomu chyba przypominać nie trzeba.

I dalej pisze Otylia: „Niszczyciel będzie zwyciężał na lądach, morzach, a nawet w powietrzu, ponieważ jego wojownicy będą mieli skrzydła. Będą oni dokonywać niewiarygodnych ataków z nieba i rozniecać gigantyczne pożary w miastach w różnych częściach świata. Wody rzek będą czerwone od przelanej krwi, a w morzach i oceanach pojawią się potwory siejące strach, śmierć i czarne burze. (…)Wojna będzie długa, a Niszczyciel osiągnie szczyt swych triumfów w szóstym miesiącu drugiego roku wojny. Owo apogeum  jego sukcesów zakończy pierwszy okres jego krwawych zwycięstw. Jednak wojna będzie trwała nadal , ponieważ przeciwnicy niszczyciela będą chcieli go zwyciężyć.”

I tutaj właśnie wkraczamy na historycznie niepewny grunt, ponieważ różne narody Europy i świata różnie określają zarówno moment początku II wojny światowej, jak i czas jej trwania. Gdyby jednak przyjąć za podstawę interpretacji najbardziej oczywistą dla nas, Polaków datę 1 września 1939 roku, to wówczas przepowiadany przez Otylię szczyt niszczycielskiej potęgi (Hitlera?) przypadłby mniej więcej na wiosnę roku 1941. Czyli tuż przed atakiem na ZSRR i Stany Zjednoczone… Jest to teza, z którą obecnie zgadza się większość historyków.
 
Otylia przepowiada również zakończenie wojny… „Trzeci okres wojny będzie najkrótszy ze wszystkich, a niszczyciel straci wiarę w swych żołnierzy. Czas ten nazywany będzie okresem inwazji. Wielkie niesprawiedliwości czynione przez niszczyciela (…) ściągną na niego pomstę jego przeciwników. Najadą oni na jego kraj i splądrują go (…) Zostanie stoczona ostatnia bitwa.” i dalej: „Narody będą wyśpiewywać hymny uwielbienia w świątyniach Boga i dziękować Najwyższemu za to, że zesłał wojownika (Wielką Monarchię?) który zdołał rozbić wojska niszczyciela. (…) Narody będą mówić: „To palec Boży, nadeszła sprawiedliwa zapłata!”

(Czyż to wszystko nie przypomina Wam atmosfery, jaka zapanowała w całej Europie tuż po zakończeniu II wojny światowej?:) Natomiast bez wątpienia najbardziej niejasny fragment całego proroctwa to owa tajemnicza „wielka monarchia” przy której sama mistyczka stawia znak zapytania. Nie jestem pewna, czy mogło jej chodzić o Wielką Brytanię albo o Stany Zjednoczone…czy może jeszcze o coś innego? Wzdragam się widzieć „wielkiego wojownika” w Stalinie – Josif Wissarionowicz byłby ostatnią osobą, za którą należałoby „dziękować Bogu”!)

...a nawet nasze późniejsze, powojenne rozterki:

„Narody będą się dziwić i pytać jeden drugiego, jak to możliwe, by jeden człowiek rozniecił takie piekło? Jak zdołał to zrobić? (…) Przyszłe pokolenia będą się dziwić: jak to możliwe, by przeciwnicy niszczyciela, którzy byli tak liczni i silniejsi od niego, nie zdołali przerwać jego obłąkańczego marszu po ziemi? Dlaczego nie próbowali zapobiec temu piekłu, które im gotował?”

Niestety, na wiele podobnych pytań wciąż jeszcze nie znamy odpowiedzi…

  

„… i będą wzniecać z powietrza gigantyczne pożary w miastach w różnych częściach świata…”  Na zdjęciu: Warszawa we wrześniu 1939 roku. (Źródło: Wikipedia)

* Wszystkie cytaty pochodzą z książki Aleksandry Polewskiej „Wizje, proroctwa, przepowiednie.Święci, mistycy, prorocy.” Wyd. Rafael, Kraków 2010.