Nie tylko kobiecy problem.

Z pewnym zdziwieniem dowiedziałam się, że problem tzw. ubóstwa menstruacyjnego” może dotyczyć nawet 500 milionów (sic!) kobiet na całym świecie.

Dla niezorientowanych: o ubóstwie menstruacyjnym mówimy wówczas, gdy miesiączkująca kobieta nie ma (stale lub przejściowo) dostępu do niezbędnych środków higienicznych.  Chciałabym z całą mocą powiedzieć, że uważam taki dostęp za kwestię godności i praw człowieka.

Trudno mi sobie np. nawet wyobrazić, jak radzą sobie w tym czasie kobiety bezdomne – podobno używają tego, co aktualnie jest pod ręką: folii, tektury (trzeba ją najpierw zmiąć, żeby choć trochę zmiękła…) czy pociętych szmat. Jak za czasów naszych prababek…

W wielu krajach, jak na przykład w Indiach (gdzie słynny „Pan Miesiączka” wymyślił maszynkę do produkcji podpasek z celulozy i za darmo rozdawał je ubogim kobietom), w walkę z problemem włączają się także mężczyźni , co zauważam z wielkim zadowoleniem.  W innych, jak w Szkocji, od niedawna środki higieniczne dla potrzebujących dostępne są za darmo np. w szkolnych gabinetach czy toaletach.

Coś w tym jest: skoro do publicznej toalety nie musimy ze sobą zabierać własnego papieru, to dlaczego z podpaskami czy tamponami nie jest tak samo? Przecież dla 50% ludzkości są to podobnie artykuły pierwszej potrzeby!

W Polsce z problemem walczy wiele organizacji społecznych, jak np. Akcja Menstruacja, która udostępnia za darmo podpaski, tampony, a ostatnio także kubeczki menstruacyjne. Taki kubeczek to bardzo ekonomiczna (i ekologiczna!) opcja: jeden wystarcza aż na 10 lat użytkowania.

Wszyscy jednak możemy coś w tym kierunku zrobić: wystarczy na przykład do paczki przygotowywanej „dla ubogich” dorzucić gratis kilka opakowań środków higienicznych. Przecież, o czym rzadko się pamięta, w prawie każdej rodzinie, objętej tego typu pomocą, znajdują się miesiączkujące kobiety lub dziewczęta…

Ale ubóstwo to tylko jedna z kwestii z tym związanych. Inną jest towarzyszący kobietom wstyd, związany często z narosłymi wokół tematu tabu i uprzedzeniami.

Wszyscy znamy te lekceważące zdania, rzucane pod adresem kobiet (szczególnie przez mężczyzn): „Coś Ty taka wściekła – okres masz?” O miesiączce mówi się brzydko i wulgarnie („ciota”, „ciotka” – to określenia, których najbardziej nienawidzę) – albo nie mówi się wcale.

Podejście społeczne do tematu może i powinno się zmienić. Rola w tym właściwej edukacji, która powinna obejmować uczniów obojga płci. Niestety, co mój 12-letni syn dostrzegł z pewnym zdumieniem, polska rzeczywistość w tym względzie jest, jaka jest.

U niego w szkole urządzono pogadankę o miesiączce w atmosferze wielkiej tajemnicy – i oczywiście tylko dla dziewczynek. Jak gdyby przyszłych mężów i ojców ten temat nie miał nigdy dotyczyć w jakikolwiek sposób.

Uznając wszakże menstruację za rzecz w pełni naturalną, nie potrafię jednocześnie zrozumieć niektórych skrajnych ruchów kobiecych, które nawołują w związku z tym do odrzucenia w tym czasie wszelkich „zabezpieczeń” higienicznych i krwawienia w pełni „zgodnie z naturą” – co nazywa się z angielska free bleeding.

Dla mnie, proszę Państwa, nie jest to w ogóle żaden „postęp” – tylko raczej regres. Miesiączka jest naturalna, lecz domaga się (jak wiele innych rzeczy, związanych z naszą fizjologią) także pewnej intymności. Przykładowo równie naturalną czynnością jest oddawanie moczu – a jednak nie jesteśmy zachęcani, by robić to publicznie w zupełnie nieskrępowany sposób, prawda?

Jedna z hipotez mówi, że właśnie miesiączka – chęć ukrycia niezbyt estetycznych widoków z nią związanych – była przyczyną wynalezienia ubioru. Ma to sens. Nasi przodkowie wywodzą się wszak z Afryki, a zatem nie mogło być im zimno…

Postscriptum: A swoją drogą, nasza nowoczesna „poprawność polityczna” nie przestaje mnie zadziwiać także w tym temacie. Oto niektóre środowiska lewicowe okrzyknęły „transfobką” autorkę serii książek o Harrym Potterze, po tym, jak Joan Rowling (w odpowiedzi na apel o „otoczenie szczególną opieką osób menstruujących w czasie pandemii COVID-19″) ośmieliła się napisać z pewną taką nieśmiałością, że te osoby menstruujące to chyba po prostu kobiety… Uważacie, że słusznie jej się dostało?

Największy grzech Dolce&Gabbany.

Ale się porobiło – okazało się, że nie tylko „fanatyczni katolicy” mogą mieć niejakie obiekcje co do tej cudownej, nagrodzonej Nagrodą Nobla metody in vitro. Po tych „katotalibach” cały postępowy świat już od dawna nie spodziewał się niczego innego. Ale żeby zdeklarowani geje i znani skandaliści?! To już doprawdy szczyt wszystkiego!

Gdyby chociaż, jak normalni artyści, uprawiali seks w miejscu publicznym lub na przykład obsikali podobiznę papieża… Takie drobiazgi można byłoby wybaczyć (nie takie rzeczy wybaczano już innym w przeszłości) , a nawet przyklasnąć – ale żeby tak bezczelnie podeptać „najświętszy dogmat” naszej cywilizacji, który mówi, że rodzicielstwo  in vitro jest ZAWSZE lepsze, piękniejsze i bardziej odpowiedzialne od tego naturalnego? NEVER!

A więc teraz będziemy zasypywani opowieściami obrażonych rodziców, pokazujących wszędzie gdzie bądź swoje pociechy, które to są mądre, piękne i ze wszech miar upragnione. W co zresztą, od razu mówię, nigdy nie wątpiłam.

I nic to, że obaj panowie – tak, jak ja ich zrozumiałam – mówili głównie o homorodzicielstwie, realizowanym przy użyciu in vitro z udziałem surogatek. (Nie dziwię się zatem, że najostrzej zareagował na to Elton John, który właśnie w ten sposób dwukrotnie został ojcem.) Ale cóż oni takiego w gruncie rzeczy powiedzieli? Że nie tyle każdy człowiek ma „prawo do dziecka”, co każde dziecko ma prawo mieć ojca i matkę… I że dzieci powinny pochodzić z miłości, a nie z laboratorium (choć ja bym nigdy nie użyła w odniesieniu do tych dzieci słowa „syntetyczne” – „sztuczny” może być co najwyżej sposób ich poczęcia, one same są naturalne, jak najbardziej.) Aż takie to było gorszące? Rozumiem, że ci wszyscy oburzeni „rodzice z in vitro” sami nie są pewni, czy ich dzieci są owocem miłości?  Bo ja i co do tego nigdy nie miałam żadnych wątpliwości. Podobne poglądy zresztą głosi od lat papież Franciszek. Ale on-wiadomo, katolik. Ale żeby oni?! Żmije wyhodowane na tolerancyjnym łonie LGBT!

I nawet nie można tych skubańców oskarżyć o homofobię!!!!!

Ostatnie doniesienia z frontu walki o ogólnoświatowe „prawo do dziecka”: w Wielkiej Brytanii matka urodziła dziecko (z komórek pochodzących od anonimowej dawczyni) dla własnego syna, ponieważ ów jest gejem i poszukiwanie innej kobiety nie wchodziło dla niego w grę. Następnie szczęśliwy tatuś musiał jeszcze tylko… adoptować swego syna, dla którego formalnie jest… bratem (bo także dla systemu prawnego w Anglii „matką” dziecka jest po dawnemu kobieta, która je urodziła, a nie dawczyni jajeczek…). Czyż to nie wspaniały przykład „nowoczesnej rodziny”, takiej na miarę marzeń profesora Hartmana, która istnieje jedynie dzięki in vitro? Sędzia wydał zgodę na tę tak niezwykłą kombinację, ostrzegł jednakże przed „pochopnym wykorzystywaniem metody in vitro” w ten sposób. Obawiam się jednak, że to „głos wołającego na puszczy.”

Wciąż pobrzmiewa mi w uszach głos mojego spowiednika, który mówił: „Pamiętaj, człowiek to jest taka istota, która – jeśli tylko coś technicznie da się zrobić – NA PEWNO to zrobi!” Ot, co.

Dolce&Gabbana

Zdjęcie pochodzi ze strony www.emaluszki.pl.

Postscriptum: I znowu przy tej okazji musiała się wypowiedzieć jakaś śmiertelnie obrażona na Kościół mama in vitro, która stwierdziła: „Kiedyś byłam katoliczką, lecz już nie jestem. Pewnego dnia mój starszy syn zapytał mnie: „Mamo, dlaczego Kościół nie lubi Franka?” Odparłam, że to nie jest tak, że Kościół nie lubi Franka – Kościół tylko bardzo precyzyjnie oddziela osobę Franka od tego, w jaki sposób został poczęty. Na to mój syn zauważył: „Mamo, ale przecież tego się nie da rozdzielić!” W końcu przyznałam mu rację, w przeciwieństwie do tych wszystkich katolików, którzy nadal udają sami przed sobą, że to, co niespójne, jest spójne…”

Ja tylko w kwestii owej rzekomej niespójności, szanowna Pani. Przypuszczam, że obydwie zgodziłybyśmy się co do tego, że gwałt nie jest właściwą drogą powoływania na świat nowych istot ludzkich.  Czy jednak z tego wynika, że złe z natury są wszystkie dzieci, poczęte w ten sposób? Nie? A, fe, cóż za „niespójność”!:)