Burza wokół tęczy…

Muszę przyznać, że bardzo mi przykro i smutno, że moi rodacy znaleźli sobie kolejny pretekst, by się sprzeczać i kłócić – zupełnie, jakbyśmy nie dość jeszcze byli podzieleni…

Jest coś iście szatańskiego w tej obustronnej nienawiści między „lewicą” a „prawicą” w Polsce – zwłaszcza, jeśli się weźmie pod uwagę, że „diabeł”,diabolos, to właściwie „ten, który rozdziela.”

I to z jakiego powodu! Z powodu TĘCZY, pięknego, biblijnego symbolu pojednania Boga z Jego stworzeniem!

Tak więc jedni piszą, że ta (cytuję!) „pedalska tęcza” nie ma prawa stać – i to gdzie, przed kościołem Zbawiciela! – i że właściwie to dobrze, że jacyś „młodzi patrioci” (których ja bym nazwała po imieniu: chuliganami) po raz któryś ją podpalili…

Tym bym chciała tylko nieśmiało powiedzieć, że w średniowiecznej teologii sam krzyż bywał przyrównywany do tęczy – jako że podobnie jak ona „łączy” niebo z ziemią. I że ten element zdobniczy jeszcze dziś można znaleźć w niektórych starych kościołach.

Nie bardzo więc rozumiem, dlaczego akurat plac przed świątynią to miałoby być „nieodpowiednie” miejsce dla tęczy? Moim zdaniem ona tam pasuje, nawet bardziej, niż gdzie indziej.

Natomiast inni, może liczniejsi (a na pewno bardziej krzykliwi), mówią, że owszem, tęcza tam stała, stoi i ma stać, bośmy są państwo europejskie,TOLERANCYJNE, a nie jakiś tam Iran czy inny Afganistan…

Tym z kolei chciałabym szepnąć nieśmiało, że tęcza jest symbolem o wiele starszym, niż  ruch LGBT i jego żądania – że jest symbolem, że się tak wyrażę, ogólnoludzkim. I że nie wolno im się zachowywać tak, jak gdyby tęcza była już tylko i wyłącznie ich własnością. Takiemu „zawłaszczaniu” symboli ZAWSZE będę się sprzeciwiać.

 

Ale chociaż z wyżej wzmiankowanych powodów (jako że chciałabym, aby tęcza znów zaczęła ŁĄCZYĆ ludzi, zamiast ich dzielić) jestem gorącą zwolenniczką odnowienia tego znaku na Placu Zbawiciela – to jednak zastanawiam się, czy to naprawdę musi być wykonane z tak nietrwałych materiałów? W naszym klimacie, zimnym i wilgotnym, to chyba nie jest najlepszy pomysł? Trzeba ją chyba ciągle odnawiać, żeby zdobiła, zamiast szpecić?

I ciekawi mnie także, ile to do tej pory kosztowało?

Prywatna wojna ojca dyrektora.

Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji (wobec braku konkurentów w tej kategorii) przyznała koncesję na nadawanie na multipleksie Telewizji TRWAM o. Tadeusza Rydzyka. Widocznie tym razem spełnili wszystkie warunki formalne.

I chociaż z duszy, serca wolałabym, żeby na tym miejscu znalazła się Religia.tv (która, niestety, dogorywa, i którą ktoś „z tamtej strony” nazwał elegancko „religijną telewizją dla ateistów”) – myślałam, że już przynajmniej będzie spokój, skoro wielbiciele ojca dyrektora dostali wreszcie to, czego się domagali, ba, czego ŻĄDALInieraz w mało wyszukany sposób.

Nawiasem mówiąc, okazuje się teraz, że ów świątobliwy ojciec narodu zwyczajnie ”mijał się z prawdą”, mówiąc jeszcze niedawno swoim słuchaczom: „Nie dajmy się zwieść! Nie dajmy się oszukać, kiedy nam mówią, że „później” dostaniemy koncesję! Nie „później” lecz TERAZ, teraz mają nam dać! „Później” znaczy „nigdy,” Pamiętajmy: „później” to znaczy nigdy!” Sama słyszałam takie słowa na antenie toruńskiej rozgłośni – ciekawa jestem, czy teraz usłyszę za nie przeprosiny?:)

„Później” znaczy „nigdy”, ojcze dyrektorze?:)

Szczerze mówiąc, w pierwszej chwili pomyślałam sobie, że KRRiT nie mogła zrobićzakonnikowi z Torunia gorszego kawału, niż przyznać mu tę koncesję: przecież wokół tej sprawy udało mu się zawiązać cały wielki „ruch sprzeciwu”, więc co mu zostanie, myślałam, jeśli mu nagle tego zabraknie?

Okazuje się jednak, że ojciec doktor nie w ciemię bity – i pomyślał dokładnie o tym samym, co ja.

Oto dziś ogłosił, że „przyznanie Telewizji Trwam przez Krajową Radę Radiofonii i Telewizji miejsca na multipleksie to z pewnością zwycięstwo, ale jeszcze nie ostateczne” i że w związku z tym „cały czas powinny się odbywać marsze o wolne media w naszej ojczyźnie, bo przecież ten jeden kanał na cyfrowym multipleksie to jeszcze nie są wolne media.”

No, jasne. „Będziemy walczyć aż do ostatecznego zwycięstwa!” Nie wiem, czemu, ale tak jakoś mi się to nieprzyjemnie skojarzyło…

Ale posłuchajmy, jak ojciec Tadeusz wyobraża sobie świat prawdziwie wolnych mediów po swoim „ostatecznym zwycięstwie”:

„Trzeba walczyć, by [w mediach – przypis Alby] nie było tego brudu, tego niszczenia przez media. Ojczyzny, człowieka, rodziny. Tymczasem one teraz stają na czele kampanii, której cele są całkiem odmienne: propagują rozwiązłość seksualną, życie bez ślubu, układy homoseksualne, aborcję, odradzają kobietom rodzenie dzieci, namawiają je do robienia tzw. kariery. I to trzeba zmieniać.” – powiedział w wywiadzie dla „Naszego Dziennika” (ojciec doktor z zasady nie udziela wywiadów innym mediom poza własnymi, nawet katolickim – wszystkie są „zakłamane”, zmanipulowane, złe; nie polskie, lecz, co najwyżej „polskojęzyczne.” Nawet konserwatywna z ducha internetowa TV Republika została nie tak dawno oskarżona o niedopuszczalne „podbieranie widzów” Telewizji Trwam. I słusznie!:) WszakTELEWIZJA POLSKA jest, może być, tylko jedna!:)).

Rozumiem, że kiedy już wreszcie nastanie ta upragniona jutrzenka medialnej swobody, wszystkie stacje radiowe i telewizyjne upodobnią się ofertą programową do Radia Maryja i Telewizji Trwam (a może i ta ostatnia uzyska status telewizji publicznej?:)), świetnie uformowani młodzi dziennikarze z Wyższej Szkoły Kultury Społecznej i Medialnej – założonej, jakże by inaczej, przez jego wielebność ojca dyrektora – obsadzą w nich wszystkie ważniejsze stanowiska – a wtedy, może, kto wie, może i sam ojciec Tadeusz Rydzyk da się łaskawie zaprosić do którejś z nich w charakterze gwiazdy wieczoru…

Czasami przebiega mi przez niepokorną głowę myśl wredna (niech mi Bóg wybaczy, jeżeli się mylę!), że ów redemptorysta byłby najszczęśliwszy, gdyby mógł zostaćNAPRAWDĘ jedynym „przywódcą duchowym narodu”, kimś na wzór irańskich ajatollahów (lub przynajmniej Prymasa Tysiąclecia – niestety, głowa nie ta…) – wedle swego uznania „namaszczać” lub „strącać z tronu” polityków (taka nieprzyjemna przejażdżka w dół spotkała już kiedyś w przeszłości np. Romana Giertycha, którego to niegdyś ojciec bardzo miłował, ale potem on jakoś obrzydł jemu…), swobodnie wpływać na kształt rządu (jak w przypadku sławetnej koalicji PiS-u z LPR-em i Samoobroną), a nawet prawa.

I to nie to – proszę mnie dobrze zrozumieć – żebym uważała, że katolicy (nie tylko ci „od Rydzyka”!) takiego wpływu w ogóle mieć nie powinni. Owszem, powinni. Tak samo, jak wszyscy inni obywatele.

Tylko że nie uważam, żeby nawoływanie do demonstracji ulicznych było szczególnie „ewangeliczną” formą wywierania takiego wpływu.

Co jeszcze mam do zarzucenia „mediom ojca Rydzyka”? Przede wszystkim to, że nie są EWANGELIZUJĄCE (bo o nadmiernej „nacjonalizacji” Kościoła już tu nieraz pisałam…) zwracają się tylko do już przekonanych, wszystkich innych szufladkując natychmiast jako „wrogów Ojczyzny i Kościoła”, choćby nawet wcale nimi nie byli.

Przykład: ojczulek doktor lubi powtarzać, że jego szkoła ma być „kuźnią nowych, chrześcijańskich kadr” dla polskich mediów – gdy jednak jeden z absolwentów odważył się podjąć pracę w TVN, został nazwany „zdrajcą.”

No, więc jak – chcemy przemieniać ten „brzydki, zły świat” od wewnątrz, czy tylko się od niego odgradzać „okopami Świętej Trójcy”?:)

Taka postawa nie ma nic wspólnego z Franciszkowym duchem „spotkania z inaczej myślącymi” i z wychodzeniem na peryferie Kościoła. Także swoiście pojmowany „ekskluzywizm” („TYLKO MY jesteśmy prawdziwymi Polakami i katolikami!”) i tradycjonalizm raczej odpycha od wiary, niż przyciąga wszystkich „poszukujących” – na co już dawno temu zwracał uwagę także Szymon Hołownia.

Wygląda jednak na to, że nasi hierarchowie – w zdecydowanej większości udzielając poparcia wizji o. Rydzyka – raz jeszcze postanowili postawić na ciągle jeszcze silny u nas – pytanie tylko: jak długo? – nurt masowego „katolicyzmu ludowego”, zamiast na Nową Ewangelizację…

I wreszcie to porażające zdanie: „Będziemy nadal pamiętać o krzywdzie wyrządzonej Telewizji Trwam!” Czy aż do 77. pokolenia, ojcze dyrektorze?:)

Postscriptum: Przy okazji coś mnie znowu podkusiło i poczytałam sobie trochę fora internetowe w związku z w/w tematem. Niepotrzebnie. Jak zwykle, rzeka pomyj wylała się ze wszystkich stron, że przytoczę choćby „serdeczne” życzenia pewnego internauty dla o. Rydzyka: „Kiedy ten skur… wreszcie zdechnie?”

Z mojego posta chyba da się jasno wywnioskować, że nie darzę „Kościoła toruńskiego” szczególnym szacunkiem – ale takiej nienawiści nigdy we mnie nie było! I od razu mówię, że druga strona wcale nie jest lepsza. A wszyscy mają przy tym pełne usta miłości bliźniego, papieża Franciszka i tolerancji dla inaczej myślących… Straszne!

„O prawo głosu dla ks. Lemańskiego.”

Z głębokim smutkiem przyjęłam decyzję abp. Henryka Hosera o zakazie publicznych wypowiedzi dla ks. Wojciecha Lemańskiego (ur. 1960), proboszcza parafii w Jasienicy, działacza na rzecz pojednania polsko-żydowskiego.

Można się oczywiście zastanawiać, co ta cała sprawa ma wspólnego z tym, że ks. Wojciech kiedyś wziął w obronę ks. Bonieckiego w podobnej sytuacji, w sporze z biskupem Wiesławem Meringiem – albo z tym, że ostatnio nie dość „bezwzględnie” wypowiadał się w kwestii in vitro.

Zasłynął m.in. wzruszającym listem do Agnieszki Ziółkowskiej, pierwszej Polki urodzonej dzięki tej metodzie, w którym błagał ją, by mimo wszystko nie odchodziła z Kościoła katolickiego (niestety, w tej sprawie nie odniósł sukcesu – i tak podpisała akt apostazji…).

Niedawno zresztą sam arcybiskup Hoser potwierdził, że rozbieżności pomiędzy nim a jego podwładnym w tej kwestii są jedną z przyczyn kłopotów księdza…

Zasmucające jest także, że podobno pryncypał ukarał ks. Lemańskiego „na usilne prośby wielu kapłanów”, domagających się, by biskup wreszcie coś zrobił „z tym Lemańskim” (osobiście podejrzewam, że gros wśród tych proszących stanowili księża związani z Radiem Maryja – czyżby cały Kościół w Polsce zaczął już „myśleć o. Rydzykiem”?). Nie stawia to zresztą całej czcigodnej instytucji – w której, jak się okazuje, „bracia w kapłaństwie” nader chętnie na siebie…donoszą – w korzystnym świetle.

Ciekawe, że z podobnie szybką reakcją nie spotykają się głosy duchownych i wiernych dotyczące zakonnika z Torunia…

Jeśli o mnie chodzi, to zawsze wierzyłam, i wciąż wierzę, że w moim Kościele, w Kościele, który znam i kocham, jest możliwa wolność myśli i wypowiedzi, w granicach wyznaczanych tylko przez prawdy wiary. Ale wygląda na to, że naszym hierarchom (wśród których coraz wyraźniej odczuwa się brak wielkich osobowości, na miarę kardynałów Wyszyńskiego, Macharskiego czy Wojtyły…) łatwiej jest „zamknąć usta” niepokornym kapłanom, nakazać im milczenie, niż z nimi rozmawiać, dyskutować, przekonywać… Niestety, postępując w ten sposób można się „dorobić” tylko kolejnych Kotlińskich i Bartosiów.

Warto też pamiętać, że Jezus „zamykał usta” tylko DEMONOM (Mk 1,25; Łk 4,35; por. Mt 16,23) nigdy zaś LUDZIOM, którzy się z Nim nie zgadzali. Nawet wtedy, gdy uczniowie stanowczo się tego domagali (Łk 9, 54, Mk 9,38-40). A ks. Lemański na pewno „demonem” nie jest, przeciwnie – jest bardzo dobrym kapłanem, jak można sądzić choćby z opinii jego parafian z Jasienicy.

A z przemyśleniami tego kapłana na różne tematy można się zapoznać tu:http://wojciechlemanski.natemat.pl/

„Grupa wsparcia” księdza na Facebooku: https://www.facebook.com/pages/O-prawo-do-g%C5%82osu-ks-Lema%C5%84skiego/470329296380288?hc_location=stream

Oraz strona oficjalna ks. abp. Hosera, gdzie również można wpisywać (i czytać) opinie, związane ze sprawą: https://www.facebook.com/abp.hoser Zapraszam.

Postscriptum: Ale ostatnio cały ten bezprecedensowy w naszym kraju spór „szeregowego księdza” z jego (arcy)biskupem zaczyna przybierać formy wręcz żenujące – gdy arcybiskup stawia pod znakiem zapytania stan zdrowia psychicznego swego kapłana, ten zaś oskarża go (nie wprost, ale na zasadzie: „coś wiem, ale nie powiem!”) o jakieś nieokreślone występki na tle seksualnym (?) – i o to, że (rzekomo) nakazał dziekanowi szukać na siebie „haków.”

Dalsze przedłużanie tego spektaklu Z PEWNOŚCIĄ nie służy wiarygodności Kościoła – i kto wie, czy najbardziej „ewangelicznym” rozwiązaniem tego problemu nie byłoby jednak obustronne „przepraszam”? Na to jednak, przynajmniej na razie, się nie zanosi. Niestety.