Zbliżają się moje 31. urodziny – i wiem, że jest to dla mnie w pewnym sensie ostatni dzwonek, aby zostać mamą po raz pierwszy. W żargonie ginekologicznym taką kobietę, jak ja nazywa się już „starą (sic!) pierwiastką.” I wiem, że jeśli nie będę miała dzieci teraz, z nim, to prawdopodobnie nie będę ich miała już nigdy i z nikim. Czy to nie za wielkie poświęcenie dla kalekiej dziewczyny? Mój zegar biologiczny wciąż tyka. I może to tylko niespełniony istynkt macierzyński tak głośno woła teraz we mnie?
Ale z drugiej strony (zawsze jest jakaś „druga strona”!) czyż wyrzeczenie się sakramentów nie jest nieporównanie większą ofiarą? Jeżeli pójdę za nim, to NIGDY już (chyba w niebezpieczeństwie śmierci…) nie będę mogła przystąpić do komunii i do spowiedzi…Brrrr!
I może on szuka po prostu kogoś, kto by dzielił z nim tę samotność po odejściu z kapłaństwa?
Kiedyś mnie zapytał, czy jestem w stanie poświęcić tyle dla niego – i w pierwszym odruchu chciałam zawołać „NIE!” – bo w moim odczuciu jest to coś, o co żaden człowiek nie ma prawa prosić innego człowieka. W sercu każdej istoty ludzkiej jest miejsce zastrzeżone li tylko dla Boga. Żaden też człowiek, nawet najbardziej ukochany, nie wypełni pustki, jaka powstaje w życiu człowieka „po Bogu.”
„…i chociaż mam, co chciałam,czuję opuszczenie,
jak gdyby Chleba zbrakło mi na stole…”