Inteligencja seksualna – a co to takiego?:)

Po ponad trzydziestu latach od tzw. „rewolucji seksualnej” wielu ludzi zaczyna powoli odkrywać, że niczym nie skrępowana wolność w tej sprawie nie dała im wcale takiego szczęścia, jakiego się po niej spodziewało pokolenie „dzieci-kwiatów.”

 

Bo przecież żyjemy w świecie, który odrzucił obiektywne pojęcia dobra, piękna i sensu – i chyba nie całkiem wyszło nam to na dobre.

 

I w związku z tym (z pewną taką nieśmiałością..:)) do łask wracają najprostsze prawdy, jak choćby ta, że zanim się pójdzie z kimś do łóżka, dobrze byłoby go choć trochę poznać, albo, że fantastyczny seks nie zawsze gwarantuje równie udany związek – a „jak najczęściej i w każdy możliwy sposób” niekoniecznie musi oznaczać DOBRZE.

 

Aby jednak nie zostać posądzonym o szerzenie tradycyjnych poglądów, albo, o zgrozo, o pochwałę tej znienawidzonej monogamii, nie mówi się już w tym kontekście o miłości i wierności. Boże broń i zachowaj! Mówi się za to o „INTELIGENCJI SEKSUALNEJ” – który to termin ma przenieść tę dziedzinę z kategorii „zwierzęcej i czysto biologicznej” (a któż to ją tam umieścił, jeśli nie sami seksualni „rewolucjoniści”?!) w rzekomo wyższą sferę intelektu.

 

Innymi słowy, w dzisiejszych czasach nie wystarczy już kochać się byle jak, byle gdzie i z byle kim, byle tylko…się kochać. O, nie – trzeba to jeszcze robić „inteligentnie”, czyli chyba z głową – ale konia z rzędem temu, kto wie, co to tak naprawdę znaczy…

 

Skoro mówimy o „inteligencji emocjonalnej” czy „społecznej” (zamiast o starej, poczciwej empatii czy o umiejętności nawiązywania i podtrzymywania kontaktów międzyludzkich…), to zapewne można mówić także o „inteligencji seksualnej.” Można – tylko PO CO?

Msza za generała.

Kilka dni temu sporo kontrowersji wywołała sprawa „urodzinowej” mszy świętej, odprawionej w wilanowskim kościele św. Anny w intencji generała Wojciecha Jaruzelskiego.

 

Moją pierwszą reakcją na to była myśl, że przecież modlić się można za wszystkich, także za niewierzących – a nawet, że niektórzy może bardziej niż inni tej modlitwy potrzebują…

 

I chciałam natychmiast odpowiedzieć wszystkim „zgorszonym i oburzonym” tym faktem, że nie kto inny, jak sam Jezus powiedział, że „nie potrzebują lekarza zdrowi, ale ci, którzy się źle mają.” (Łk 5,31 i par.) – a modlić się nakazywał nawet za prześladowców i nieprzyjaciół(Mt 5,44)…

 

Ale z drugiej strony – zachowując wszelkie proporcje! – jakoś trudno mi jednak wyobrazić sobie mszę za zbawienie duszy Adolfa Hitlera czy innych zbrodniarzy…

 

A Wy, co sądzicie o tym?

 

Dura lex…?

Wydaje mi się, że w słynnej ostatnio sprawie „14-letniej Agaty”, która ostatecznie usunęła ciążę, obydwie strony konfliktu grzeszą skrajną nieuczciwością.

 

Jeszcze pamiętam te czarne, krzyczące tytuły w lewicowych pismach: „Odmówiono aborcji zgwałconej dziewczynce!”. „Zgwałcono ją dwa razy!” – grzmiał sam przewodniczący Napieralski.

 

I kiedy wkrótce okazało się, że to nie był żaden gwałt, a ojcem dziecka nastolatki jest jej równie nieletni chłopak, te środowiska zaczęły się z tego wycofywać rakiem, pisząc już tylko o „czynie zabronionym” – ponieważ w myśl naszego prawa każde współżycie dwóch osób poniżej 15.roku życia jest zakazane (nawet jeśli odbywa się za obopólną zgodą) – mimo że osoby te nie popełniają „przestępstwa” w rozumieniu prawa.

 

Oczywiście, zaraz rozlegną się głosy o konieczności uświadomienia młodzieży, antykocepcji,itd. – ale, po pierwsze, nie wiem, czy – w myśl powyższych przepisów – propagowanie środków antykoncepcyjnych w podstawówkach i gimnazjach nie jest aby „podżeganiem do popełnienia czynu zabronionego”?;)

Warto też zauważyć, że to wcale nie „zacofana” Polska przoduje w liczbie ciąż nastolatek, ale Wielka Brytania, gdzie, jak sądzę, wychowanie seksualne jest na porządku dziennym. Jak z tego wynika, teoria nie zawsze idzie w parze z praktyką…

 

Mój francuski kuzyn opowiadał mi, że w jego szkole automat z prezerwatywami pojawił się, kiedy miał 12 lat (kuzyn oczywiście, nie automat:)). Daje mi to podstawę do wniosku że całe to „wychowanie seksualne” opiera się na założeniu: „Bawcie się dobrze, kochane dzieciaczki, tylko żeby nie było z tego dzieci!” 

Moim zdaniem lepszy pod tym względem jest model amerykański, gdzie w ramach odpowiednich lekcji uczniowie obu płci opiekują się lalką, imitującą niemowlę – także w domu. I co? I zero wyjść do kolegów, na imprezę, itd. 🙂 Stwierdzono, że w szkołach, w których wprowadzono ten program, liczba nieletnich rodziców spadła o kilkadziesiąt procent…

 

A sprawa „Agaty”? No, cóż, nie dziwię się tej matce, że chciała jak najszybciej – i sposobem starym, jak świat – pozbyć się dowodu na to, że jej córka zaszła w ciążę zanim jeszcze zdążyła ją uświadomić.

 

I nie należy bynajmniej sądzić, że jest to jedynie „tragiczny, lecz odosobniony przypadek.” Obydwie strony zdają się udawać, że małolaty zasadniczo nie uprawiają seksu – albo dlatego, że przed ślubem w ogóle jest to grzech, albo przynajmniej dlatego, że (do pewnego wieku) zabrania  tego prawo. Tymczasem jest raczej odwrotnie – odkąd wszyscy zgodziliśmy się na to, że seks jest tylko miłą rozrywką bez większego znaczenia, wiek inicjacji seksualnej powoli, ale stale się obniża.

 

I tak jakoś przypomina mi się tutaj fragment widzianego kiedyś reportażu o królestwie Suazi. To małe, afrykańskie państewko przoduje w liczbie zarażonych wirusem HIV, zwłaszcza wśród ludzi młodych. Zaniepokojony tym król postanowił w końcu wysłać w naród edukatorów, którzy mieli za zadanie uświadomić młodzież.

 

I utkwił mi w pamięci moment, kiedy to królewscy emisariusze stają przed grupą 10-12-letnich dziewczynek, a one im mówią: „To naprawdę piękne, co mówicie – to o czystości, miłości i wierności – tylko że dla nas jest już na to za późno!”

 

Zaszokowany tym wyznaniem nauczyciel zapytał: „Jak to – więc nie ma już dziewic w Suazi?!” Owszem, są – w filmie  pokazano jedną, osiemnastoletnią, z której inne naigrywały się, że chyba ma zamiar zabrać „to” ze sobą do grobu…

 

I nie powinniśmy myśleć, że w tej kwestii jesteśmy o całe lata świetlne od Czarnego Lądu – zdaje mi się raczej, że zmierzamy w tym samym kierunku – i że obyczaj ofiarowywania „obrączek czystości” dzieciom pierwszokomunijnym, który na razie wydaje się nieco dziwaczny, nie będzie wcale taki za lat kilkadziesiąt.

 

Nikt przecież nie mówi naszym dzieciom, od kiedy mogą zacząć się bawić w „zabawy dorosłych”, prawda? Co innego alkohol, narkotyki, prowadzenie samochodu… Ale „te rzeczy”? Phi!

 

Sytuację dodatkowo komplikuje fakt, że współczesne dziewczęta dojrzewają fizycznie wcześniej niż ich matki i babki – mogą więc zostać matkami, zanim jeszcze na dobre do tego dorosną (niektóre, co prawda, nie dorastają nigdy…) – podczas gdy próg ich „dojrzałości społecznej”, wyznaczany przez karierę zawodową, stale się odsuwa w czasie…

 

Ciekawe jest również, że w tej sprawie nie wypowiadał się ani ojciec dziewczyny (a badania statystyczne pokazują, że dziewczęta wychowywane bez ojca podejmują współżycie wcześniej, niż ich koleżanki z pełnych rodzin), ani, tym bardziej, rodzice jej chłopaka – o nim samym już nawet nie wspominając…

 

No, cóż, feministyczna propaganda, która mówi, że aborcja jest „wyłącznie sprawą kobiety” (w tym przypadku: dwóch kobiet – matki i córki) wcale nie uczy chłopców odpowiedzialności…

 

(A najnowszy kamyczek do tego ogródka to ów mąż pięciokrotnej dzieciobójczyni, który – rzekomo- nie miał pojęcia, że jego żona była w ciąży… To co on, biedaczek – nie wiedział, skąd się biorą dzieci?!)

 

Któryś z ostatnich „Neewsweeków” użalał się też nad losem dziecka 14-latki, które z mocy prawa musiałoby trafić do Domu Dziecka, jako że nieletnia matka nie mogłaby (aż do osiągniecia odpowiedniego wieku) podejmować żadnych decyzji, dotyczących jego przyszłości – tak jakby samo usunięcie ciąży już taką decyzją (i to, że tak powiem – najbardziej radykalną!) nie było!

 

I nasuwa się tu pytanie, czy rzeczywiście uważamy, że los dzieci w tzw. „placówkach opiekuńczych” jest gorszy od śmierci?

 

Cała ta sprawa uświadomiła mi też na nowo umowność, czy wręcz iluzoryczność, wszelkich „granic dopuszczalności przerywania ciąży”. Nie sądzę, by dało się naukowo udowodnić, że w 11. tygodniu „to” jeszcze nie jest człowiek, a w trzynastym – już tak. Tym bardziej, że różne kraje wprowadzają w tym względzie najróżniejsze regulacje.

 

I doprawdy nic tu nie pomogą dywagacje lewicowych publicystek, które pisały przy tej okazji o „dziecku, którego właściwie jeszcze nie ma.” Co znaczy „właściwie”? Jest – czy go nie ma?

 

Nigdy nie mogłam także zrozumieć, dlaczego urodzenie dziecka w tak młodym wieku (proszę zauważyć: NIE MÓWIĘ TU O JEGO WYCHOWYWANIU, które, rzeczywiście, w pewnych okolicznościach mogłoby jej „zrujnować życie”) ma być koniecznie i zawsze większą traumą dla dziewczyny, niż skrobanka? W końcu to RODZENIE dzieci jest rzeczą naturalną, a nie ich „usuwanie.”

 

Zastanawiam się również, czy jeżeli (do czego oby nie doszło!) na skutek tak wczesnej aborcji owa „Agata” nie będzie w przyszłości mogła mieć dzieci, to środowiska lewicowe, które wyraźnie naciskały na takie właśnie rozwiązanie „problemu”, wypłacą jej stosowne odszkodowanie?

 

Obawiam się, że nie – wówczas powie się jej po prostu: „Przecież to była Twoja suwerenna decyzja, do niczego Cię nie zmuszano!” (Podobnie zresztą mogłoby się stać również w przypadku, gdyby dziewczyna zdecydowała się jednak urodzić – z tym, że wówczas, zgodnym chórem, powtarzaliby jej to wszyscy: matka, zwolennicy „wolnego wyboru” a także, śmiem twierdzić, działacze pro life.) Innymi słowy: „Cierp, ciało, jakżeś chciało!”

Bo najsmutniejsze w tej sprawie jest to, że tak naprawdę to „Agata” nikogo nie obchodzi – jest tylko kolejnym wygodnym pretekstem do dyskusji…

 

Uprzedzając Wasze pytanie – gdyby to była MOJA córka… No, cóż, chyba chciałabym, żeby urodziła. Zawsze byłam zdania, że człowiek, nawet bardzo młody, powinien ponosić konsekwencje swoich czynów – a „zacieranie śladów” – bo czymże innym jest w istocie taka aborcja? – wybitnie temu nie służy. A jeśli ktoś czuje się dostatecznie dorosły na to, aby uprawiać seks, powinien także donosić ciążę.

 

Działacze organizacji pro life wysunęli wniosek, aby ekskomunikować minister Ewę Kopacz, która – zgodnie z obowiązującym prawem – umożliwiła dziewczynie dokonanie zabiegu – i wydaje mi się, że to już jest przesada. Można się nie zgadzać z czyjąś decyzją, można próbować na nią wpłynąć, ale nikomu nie wolno odbierać wolnej woli. Nawet Bóg, w pewnym sensie, nikomu nie „zabronił” grzeszyć – choć też i nie pozwolił…

Federacja na Rzecz Kobiet i Planowania Rodziny, która w sprawie „Agaty” też odegrała znaczącą rolę, rozpoczęła niedawno wakacyjną akcję uświadamiającą „Ponton Ratunkowy” dla młodzieży – która rzekomo ma uchronić młodych ludzi przed zgubnymi skutkami błędnych decyzji.

 

Czyżby takich, jak  decyzja „Agaty”? Oby!

 

(Dziwny post…Pisałam go „w bólach” przez dwa tygodnie, a czyta się pięć minut…)

 

Postscriptum: A oto kolejny dowód fałszywości alternatywy: „ALBO ANTYKONCEPCJA- ALBO ABORCJA!”

 

„Pomimo antykoncepcyjnej kampanii informacyjnej i szerokiego propagowania pigułek wczesnoporonnych, po 33 latach od legalizacji aborcji, ilość zabiegów przerywania ciąży [we Francji] nie maleje i każdego roku około 200 tys. Francuzek poddaje się takiemu zabiegowi.”

 

Mówi Valerie, lat 36: „Moją seksualność przeżywam w pełni rozwiniętą. Ani matka, ani babka nie narzucały mi żadnego tabu, oszczędzały moralnych pouczeń, za to rzeczowo odpowiadały na pytania. Wcześnie poznałam moje ciało i szybko się uczyłam fizycznych zbliżeń. (…) Krok po kroku odkryłam miłość oralną, analną, seks grupowy. Miałam kontakty homoseksualne, byłam w klubie wymiany partnerów.”

(Źródło: L. Turkiewicz, Seks Francuzek, Tygodnik ANGORA, nr 29 (944) z dn. 20 lipca 2008 r., s. 83)

 

No, cóż – zachodnie kobiety wreszcie uzyskały taką samą „wolność” w sferze erotyzmu, jaką dawniej mieli mężczyźni. Są wolne – ale czy także SZCZĘŚLIWE? Szczęśliwsze od swoich babek i prababek, które często nie znały nawet słowa „orgazm”, za to na ogół przeżywały spokojnie życie u boku jednego partnera? Oto jest pytanie!