Sennik polski…

rekolekcjach, kościołach, klasztorach… 🙂 Może to wyraz mojej tęsknoty za młodością, która upłynęła – szczęśliwie i radośnie, bo nigdy nie byłam tak szczęśliwa, jak wtedy! – w cieniu „kościelnej wieży.”

Zapewne rację ma mój P., kiedy mówi, że człowiek, który nie żyje w teraźniejszości, tylko stale wraca myślą do przeszłości, lub wybiega w przyszłość, jest zazwyczaj bardzo nieszczęśliwy. (W końcu także C.S. Lewis w „Listach Starego Diabła do młodego” pisze, że z czterech czasów, które istnieją, jedynie dwa – teraźniejszość i wieczność – należą do Boga…) Ale ja nie jestem. Ta przeszłość to po prostu część mojej tożsamości. Nie chcę jej utracić.

I dlatego postanowiłam tu zapisać mój dzisiejszy sen – był tak piękny, że nigdy nie chciałabym go zapomnieć.

We śnie wspinałam się i wspinałam po wysokich, marmurowych schodach. Z ogromnym trudem, ale i z wrażeniem wolności i przestrzeni wokół siebie. A na samym szczycie schodów stał tron. A na tym tronie siedział  papież (ktoś podobny do Jana Pawła II:)) – i wydawał się dziwnie mały, skurczony i jakiś taki…bezbronny.  Obrzucił mnie łagodnym spojrzeniem – a w stulonej dłoni trzymał maleńką, białą Hostię – i zapytał, czy chcę, aby mi udzielić komunii. Zaniosłam się gwałtownym szlochem: „Nie mogę!” – aż potknęłam się na przedostatnim schodku przed tronem i zgięłam wpół. „Czego nie możesz?” – zapytał mnie, a ja, zawstydzona, że jednak tam w górze nie wiedzą o mnie wszystkiego, odparłam: „Nie mogę… nie mogę tam  dojść…”  – i w tym momencie poczułam, jak ktoś z boku delikatnie ujmuje mnie za łokieć i unosi mnie do pionu…

No, cóż – pewnie i ten sen ma swoje odbicie w moich rzeczywistych wspomnieniach. Jak na przykład to, kiedy szłam ostrożnie po nierównej (bo zrobionej z drewnianych pieńków) podłodze w tzw. Namiocie Światła (kaplicy) w Krościenku, a zewsząd wyciągały się ku mnie ręce kapłanów, tylko pozornie zatopionych bez reszty w modlitwie, a naprawdę gotowych mi pomóc, gdy tylko zrobię kolejny krok.

Wtedy jeszcze czułam, że mój Kościół jest dla mnie wsparciem (w bardzo dosłownym sensie!:)) i domem, w którym jestem bezpieczna…

 
Nie, to nie jest dokładnie to, co widziałam we śnie – te „moje” schody nie Nieba były znacznie jaśniejsze i bardziej przestronne, choć nie potrafię opisać, na czym to polegało… 🙂

Tymczasem ostatni „Newsweek” przynosi zachwyty nad „mocną, ostrą i ciętą” wystawą „Black and White. Niepoprawny komiks i animacja” w Muzeum Sztuki Nowoczesnej. Sądząc z opisu – obrazki jak ze złego snu jakiegoś antyklerykała: w miejscu sierpa i młota dwa skrzyżowane krzyże, krzyż przeobrażający się w swastykę, krzyż na czubku penisa, przypominającego kształtem gmach kościoła… Krzyż, krzyż, krzyż.

Zastanawiam się, czy to naprawdę tylko ten symbol tak świetnie nadaje się do różnego typu artystycznych instalacji – czy może raczej artyści idą po linii najmniejszego oporu. Bo tego typu prowokacja nic nie kosztuje i niczym nie zagraża. Wetkniesz krzyż w krowie łajno – i już możesz się poczuć wielkim i odważnym twórcą. Innych świętości jakoś tradycyjnie się nie tyka, przynajmniej od czasu afery z karykaturami Mahometa…

Świętość nagości…

czyli – co naprawdę myślę o naturyzmie. 😉

Proszę mi wierzyć, nie jestem pruderyjna. Nie uważam ludzkiego ciała a priori za coś grzesznego czy nieczystego. Nie robię wielkiego problemu z tego, gdy np. mój synek zobaczy mnie przypadkiem podczas przebierania się. A jednak niekiedy trafia mnie szlag, gdy różni „sprzedawcy ciał” przekonują (zwłaszcza młode dziewczęta), że „wstyd” to jest coś złego, coś, co należy w pierwszej kolejności odrzucić, jak jakiś wstydliwy (nomen omen!) balast. Absolutny brak poczucia wstydu miałby być więc najbardziej „naturalnym” i pożądanym stanem dla homo sapiens.

Tymczasem zwierzęta ani nie są „nagie” ani też się nie obnażają., Nagość jest właściwa jedynie ludziom. I nawet najbardziej prymitywne plemiona zasłaniają pewne (różne!) części ciała, uważane u nich za „wstydliwe.” Prawie wszystkie też kultury znają w jakiejś formie obyczaj  „zakrywania” panny młodej (pozostałością tego jest u nas welon), która w ten sposób miała odtąd być symbolicznie nietykalna dla innych mężczyzn.

Kiedy stajesz przed kimś nago, jesteś wobec niego najbardziej bezbronny. A związany z tym wstyd jest wówczas prostym odruchem obronnym – i to wcale nie przypadek, że w pierwszej kolejności zasłaniamy miejsca uważane za intymne. One są w nas najdelikatniejsze, a więc i najbardziej podatne na zranienie.

Kiedy stajesz przed kimś nago, mówisz mu – „ufam ci!”  Dlatego nie mogę pojąć wstydu np. między małżonkami. Jan Paweł II tak pięknie pisał o tym w „Miłości i odpowiedzialności” – „w małżeństwie następuje pochłonięcie wstydu przez miłość.”Osoba, która Cię kocha, patrzy na Ciebie zawsze z miłością – nawet, a może zwłaszcza wtedy, gdy jesteś nagi.

Trudno mi jednak wyobrazić sobie ten stopień zaufania pomiędzy mną a całą plażą nudystów. (I znowu Jan Paweł II: „Miłość pragnie nagości, ale również wyłączności.” :)) Kto bowiem mógłby mi zagwarantować, że żaden z tego tłumu opalających się golasów NA PEWNO nie patrzy na mnie w niewłaściwy sposób? Zdarza się przecież, że kobiety (mężczyźni pewnie czasem też…) czują się dotknięte, a nawet rozbierane wzrokiem… To chyba miał na myśli Jezus, gdy mówił, żeby nie patrzeć „pożądliwie” na kobietę.

Od zawsze zdarzali się ludzie, którzy upatrywali w nagości możliwość powrotu do pierwotnej, „rajskiej” niewinności człowieka. W łonie chrześcijaństwa o takich grupach „adamitów” po raz pierwszy wspomina Epifaniusz w II w. n.e., następnie św. Augustyn i św. Izydor z Sewilli (notabene patron Internetu:)). Po raz kolejny idea ta odrodziła się w burzliwych czasach Reformacji wśród niektórych grup husyckich (tzw. Bracia i Siostry Wolnego Ducha), a także w XVIII-wiecznej Anglii.

Rozumiem szlachetność ich motywów, ale obawiam się, że w sytuacji „po grzechu pierworodnym” nie ma już dla nas powrotu do raju (na Ziemi). Mówiąc prościej – małe dzieci są zupełnie niewinne (chyba że zdeprawują je dorośli, co jest najcięższym grzechem znanym ludzkości), dlatego dla nich nagość nie stanowi żadnego problemu. Dorośli już, niestety, niekoniecznie.

Mój przyjaciel zwrócił mi uwagę na jeszcze jeden aspekt tej sprawy: że mianowicie niektórzy ludzie bywają oburzeni, że na basenach prysznic biorą nago także osoby starsze i, mówiąc delikatnie, nie najpiękniejsze. Czyżby więc „naturyzm” (podobnie jak seks;)) był zabawą tylko dla młodych, zdrowych i pięknych? Kiedyś widziałam piękne, nagie zdjęcia ludzi niepełnosprawnych, kobiet po mastektomii… Co sądzicie o tym?

blog_ii_564575_4042888_tr_swietosc_nagosci

Początkowo chciałam tu zamieścić zdjęcie chłopczyka, idącego nago po plaży, wraz z tym cytatem z Hioba, ale się zawahałam – nie wszyscy mają czyste spojrzenia…

Wakacyjna biblioteczka żony eksa.

1

Co robię, kiedy nie ma mnie w Sieci? Jeśli akurat nie tłumaczę, ani nie zajmuję się dzieckiem, to najpewniej czytam. A co czytam? Ano, między innymi…

„Kantyczkę dla Leibowitza” Waltera Millera Jr. i „Katolików” Briana Moore’a, obydwie z Frondowej serii „Powieści z krzyżykiem.” Są to, że się tak wyrażę, dwie alternatywne wizje przyszłości. W pierwszej, po nuklearnej zagładzie świata, to Kościół przejmuje znowu (jak w „wiekach ciemnych” po upadku Cesarstwa Rzymskiego) rolę depozytariusza ocalałych resztek cywilizacji. Wspaniała książka, która pokazuje, że tak naprawdę historia NIE JEST nauczycielką życia, bo wszystko się powtarza (spokojnie – oświeceniowy bunt przeciwko Kościołowi także:)), a ludzie (jak ćmy) pędzą ku swemu przeznaczeniu. W drugiej natomiast, która pokazuje kościelne aggiornamento widziane oczyma tradycjonalisty (i z tego powodu była dla mnie nieco irytująca – przykro mi, ale nie wierzę, że tylko łacina zbawi świat:)), padają ważkie pytania o to, czy można ocalić jakiekolwiek niezmienne wartości w szybko zmieniającym się świecie. Odpowiedź, jaką daje Moore, wydaje się pesymistyczna, lecz nie pozbawiona nadziei.

„Ducha” Mary Roach (do tej samej serii należą jeszcze: „Sztywniak. Osobliwe życie nieboszczyków” oraz „Bzyk. Pasjonujące zespolenie nauki i seksu.”, które mam zamiar przeczytać w późniejszym terminie). Książka nosi podtytuł: „Nauka na tropie życia pozagrobowego” – i zgodnie z tym autorka stara się naukowo przeanalizować takie fenomeny jak reinkarnacja, seanse spirytystyczne czy też doświadczenia towarzyszące śmierci klinicznej. A że jest to przy tym pozycja pozbawiona „demaskatorskiego” tonu naśladowców Dawkinsa, nie pozbawiona za to humoru, gwarantuję, że przeczytają ją z przyjemnością zarówno wierzący, jak i „niedowiarkowie.”

„Uwięzioną w Teheranie” Mariny Nemat. Jest to obraz rewolucji islamskiej w Iranie, widziany oczyma młodziutkiej dziewczyny, w dodatku chrześcijanki. Autorka bez ogródek przedstawia swoje więzienne przeżycia (przeplatane wspomnieniami) i skomplikowane relacje łączące ją z jednym ze strażników, który stał się zarówno jej oprawcą, jak i wybawicielem. Do przeczytania i przemyślenia zwłaszcza dla tych, którzy tak łatwo szermują hasłami, zgodnie z którymi Polska to „drugi Iran.”

„Księdza Rafała” Macieja Grabskiego (tom drugi nosi tytuł: „Ksiądz Rafał. Niespokojne czasy.”). Kościół w Polsce – jaki jest, każdy widzi. Ale czy aby na pewno? W świetnych powieściach Grabskiego znajdziemy od metra karierowiczów w sutannach, księży alkoholików, pobożnych milicjantów i dewotki, trudniące się dla rozrywki pisaniem anonimów do kurii – a także bardzo niezwykłego biskupa, który potrafi czytać po hebrajsku. Smakowite!

…i wiele innych rzeczy. Ciąg dalszy zapewne nastąpi. Pozdrawiam wakacyjnie.

Jeden z moich pobożnych przyjaciół zapytał mnie niedawno, jakie efekty przynosi moje „szukanie Boga w książkach.” Szczerze mówiąc, nie wiem. Ale wciąż próbuję…:)

blog_ii_564575_4042888_tr_ksiazka_krzyz

A oto kolejna fotograficzna impresja mojego P. na zadany temat. 🙂