Wejść do tej samej rzeki…

P. od dawna bardzo pragnął mieć drugie dziecko. Ja też zresztą zawsze uważałam, żeDOBRZE JEST mieć rodzeństwo. No, cóż – jeśli się powiedziało A, trzeba będzie także powiedzieć B…

Nasze drugie dziecko – podobnie jak tamto pierwsze – nie będzie żadną „wpadką”, lecz skutkiem naszej świadomej decyzji. Ale na ile przemyślanej?
No, cóż, sęk w tym, że w naszym przypadku ŻADEN CZAS nie będzie odpowiedni na drugie dziecko. Nie jesteśmy już najmłodsi (P. niedawno skończył 40, a ja 36 lat…), a zdrowa, jak wiadomo, nie byłam nigdy. Szczerze mówiąc, nie znam żadnej kobiety, która miałaby porażenie mózgowe – i dwójkę dzieci…
Czy ja jestem „odważna”? No, cóż, na pewno nie w sensie, w którym za szczyt odwagi uważa się przyznanie się do kilku aborcji… Gdybym kiedykolwiek poczuła się przymuszona, by zrobić coś podobnego (jestem przekonana, że 90% przerwanych ciąż na świecie to skutek osamotnienia i lęku) z pewnością nie uznałabym tego za swój osobisty sukces, lecz za bolesną porażkę. W XXI wieku doprawdy istnieją lepsze sposoby, by nie mieć dzieci, których się nie chce mieć, niż „średniowieczne” (w tym wypadku nie boję się tego słowa!) spędzenie płodu…
A więc może przeciwnie, jestem szalona? „Otumaniona katolicką ideologią milcząca owieczka” – jak by powiedziała o mnie Kazimiera Szczuka…;) Jasne, jasne – takie zastraszone najczęściej poślubiają byłych księży…:)
Moja mama (która chyba całą swoją miłość, także tę, którą nie bardzo umiała mi okazać w dzieciństwie, przelała na mojego syna – i chyba nie ma jej już ani odrobiny więcej…) straszy mnie teraz strasznymi skutkami mojej decyzji: wózkiem inwalidzkim, paraliżem, śmiercią…Nie ma to, jak otrzymać życzliwe wsparcie od rodzicielki… 🙂
A więc jestem szalona? Nie sądzę. Wcale nie chcę umierać (i mam nadzieję, że jednak jakoś to przeżyję…:)). Nie mam zadatków na świętą, ani tym bardziej na męczennicę. Ja bym tylko chciała w każdej sytuacji zachować się PRZYZWOICIE – tzn. tak, by po latach móc bez wstydu spojrzeć sobie w oczy…
Bo, jak powiedział prof. Bartoszewski, którego bardzo lubię, cenię i szanuję, WARTObyć przyzwoitym. A „warto” niekoniecznie oznacza to, co się komu w danym momencie najbardziej „opłaca.”
Poza tym, dobrze wiem, że rację miała niedawno zmarła Noblistka, pisząc w swym bodaj najpiękniejszym wierszu („Rozpoczęta opowieść.”), że „na narodziny dziecka świat nigdy nie jest gotowy.” Dzieci rodzą się zawsze trochę „nie w porę” i jakby poza nami…
W każdym razie, „opowieść” mojego dziecka już się rozpoczęła („wiesz, mamusia i tatuś bardzo się kochali…”:)) – i kimże ja jestem, by ją teraz przerywać?

Ten, którego pokochałam…

Ponieważ już dawno zauważyłam, że kobiety, piszące blogi czasem wykorzystują wirtualną przestrzeń po to, by się wyżalić na swoich (a nierzadko i cudzych:)) mężczyzn – pozwólcie, że ja tym razem się… pochwalę!:) Osoby uczulone na nadmiar słodyczy z góry przepraszam. 🙂

Mężczyzna, którego kocham, potrafi (w przeciwieństwie do mnie:)) ugotować coś z niczego. Zakupy robi z większym talentem, niż ja.
Zawsze wie, gdzie jest i co aktualnie robi nasze dziecko. Zna mój rytm biologiczny lepiej, niż ja sama. 😉 Sądzę, że nie potrafiłabym go „zaskoczyć” ciążą, nawet, gdybym chciała. 🙂 Potrafi naprawić prawie wszystko. Komputery i inne urządzenia elektroniczne nie mają przed nim żadnych tajemnic.
Zamiast kwiatów (których mi szkoda, bo więdną) kupuje mi książki (które uwielbiam:)) – i nigdy nie twierdzi, że mam ich za dużo. (Chwała mu, albowiem cierpi za ludzkość…;))
Zawsze uważnie i z troską mnie słucha (NIGDY nie zdarzyło mi się wypowiedzieć do niego sakramentalnego zdania wielu kobiet: „A, bo ty mnie wcale nie słuchasz!”:)) – a przynajmniej stara się usilnie, żebym miała takie wrażenie. 🙂 Niewykluczone zresztą, że to dlatego, że ja po prostu bardzo LUBIĘ mówić („głośno myśleć”:)) i nieszczególnie mnie wtedy obchodzi, czy ktoś śledzi co do słowa tok mojej wypowiedzi. 🙂 A jeśli coś z tego mimo wszystko do niego dociera – to tym lepiej dla mnie! W każdym razie oboje jesteśmy w ten sposób usatysfakcjonowani…
Nie boi się trudnych sytuacji i trudnych tematów.  Potrafi znaleźć wyjście nawet tam, gdzie nie ma wyjścia. Przynajmniej taką mam nadzieję…
Rozumie, że pieniądze są po to, by sprawiać radość sobie i innym – i nigdy nie twierdzi, że za dużo wydajemy. Oszczędza raczej na sobie, niż na tych, których kocha.
Śmieje się z moich dowcipów. A kiedy się śmieje, wokół oczu robią mu się urocze zmarszczki „od śmiechu.”
Ale co najważniejsze – wiem i jestem pewna, że kocha mnie jak wariat. Taką, jaką jestem. (Nawet z nadwagą!:)). Choć, szczerze mówiąc, od pięciu lat bezskutecznie staram się zrozumieć, za co i dlaczego…
Wiem, wiem – szczęściara ze mnie. Więcej szczęścia, niż rozumu!:)