Mieszkanka cienistej doliny…

Pierwotnie miałam zamiar kontynuować tu rozprawianie się z kolejnymi mitami na temat rychłego końca świata – ale po niedawnej „burzy” uznałam, że należy mi się nieco odpoczynku i wyciszenia. Zresztą mój ruchliwy umysł nie znosi zajmowania się zbyt długo tylko jedną sprawą (miałam kiedyś kolegę, który całe swe życie poświęcił zgłębianiu dziejów JEDNEGO tylko atamana kozackiego – bardzo mu współczułam! Koledze, oczywiście, nie atamanowi…:)).

Dlatego postanowiłam dziś podzielić się z Wami bardziej osobistą refleksją na temat książki ks. Wacława Hryniewicza „Nad przepaściami wiary” , którą właśnie przeczytałam.

I chociaż nie zgadzam się z nim np. w kwestii kapłaństwa kobiet (jak tu już kilkakrotnie pisałam, jestem raczej za przywróceniem starożytnej instytucji diakonatu kobiecego –zob. „Pani ksiądz – i co dalej?” . Eucharystię pozostawiłabym jednak w męskich rękach…), to jednak niezwykle bliska mi jest jego wizja duszpasterstwa raczej NADZIEI, niż strachu.
Notabene, niedawno znowu ktoś mi zarzucił, że pisząc tego bloga jestem nieobiektywna – że, mówiąc najprościej, „naginam wiarę do swoich potrzeb.”  Oczywiście, nie sposób tego wykluczyć – niemniej jednak wolę myśleć, że szukam w wierze po prostu NADZIEI dla takich, jak ja… Nadziei na to, że Bóg nie potępi (w przeciwieństwie do wszystkich nieskalanych moralnie, którzy czasem nader chętnie wysyłają mnie do wszystkich diabłów…) i nie odrzuci. Pewności, naturalnie, mieć nie mogę – ale któż mi zabroni mieć nadzieję? Chrześcijaństwo jest dla mnie niezmiennie religią wielkiej nadziei…
I tę samą nadzieję właśnie odnalazłam u księdza Hryniewicza, który twierdzi, na przykład, że jeśli istotnie Bóg jest dobry (a wierzę, że jest!), to nie może pragnąć dla swych stworzeń WIECZNEJ kary i wiecznego potępienia. Nie znaczy to oczywiście, że złe uczynki ujdą nam bezkarnie („hulaj dusza, piekła nie ma!”;)) – ale, być może, każda pokuta i każda kara będzie miała swój kres. A Jego miłość jest tak wielka, że ogarnie w końcu wszystko i wszystkich – ludzi  (wierzących i niewierzących) zwierzęta, całe stworzenie – a może nawet i te, które mój synek (za bajkami ks. Malińskiego:)) nazywa „czarnymi aniołami.” 🙂
Ksiądz opowiadał także, że w jego rodzinnym domu wisiał kiedyś „umoralniający” (w zamierzeniu) obrazek, na którym mężczyzna leżący na łożu śmierci miał się właśnie wyspowiadać i przyjąć „ostatni sakrament.” A tu podstępny diabeł odwrócił jego gasnące oczy od księdza w stronę malowidła z nagą kobietą! I masz ci los – wszystko stracone! Za ten jeden błąd, za tę chwilę słabości – masz, chłopie, przechlapane! Na całą wieczność…
I pomyślałam sobie, że w przeszłości niektórzy chrześcijanie (bo wcale nie tylko katolicy) musieli żyć w nieustającym strachu przed wieczystym potępieniem – skoro niemal WSZYSTKO (jeden nieopatrzny krok!) mogło ich do tego doprowadzić… A i dzisiaj jeszcze spotykam ludzi, którzy do kwestii grzechu (zwłaszcza tego, który można popełnić przeciw  szóstemu przykazaniu) podchodzą z iście aptekarską dokładnością. („O, nie, nie mój drogi – pieściłeś ją o 2 centymetry za bardzo w lewo, całowałeś o 3 minuty za długo – na TAKIE RZECZY Kościół nie dał zgody nawet w małżeństwie!”) No, i potem, zamiast cieszyć się darem miłości i „wolnością dzieci Bożych” (wiem, wiem – nie należy tej wolności rozumieć jako „zachęty do hołdowania ciału”:)) wikłają się w cokolwiek kazuistyczne rozważania o tym, jak daleko można się posunąć i czy można scudzołożyć z własną żoną…
I tak sobie myślę, że mnie także, podobnie jak księdzu Hryniewiczowi, bliższa jest teologia bardziej ludzka i wyrozumiała. Tak samo jak on boję się religii wpędzającej ludzi w rozpacz, serwującej im beznadzieję, trwogę, lęk przed Bogiem. Osądzającej ich i nie mającej dla nich słów pocieszenia.
A na zakończenie, zachęcając Was wszystkich do lektury tej książki (na pewno nie trzeba się zgadzać z Autorem we wszystkim, ale przeczytać warto!) – chciałabym przytoczyć fragment o tytułowej „cienistej dolinie” – który, ze zrozumiałych względów, najbardziej osobiście mnie dotyka.
„Kiedy spada na człowieka [jakieś] niepowodzenie – trzeba przetrzymać, spokojnie przetrwać ciemne dni. Znalazłem dla siebie dewizę: „Wytrzymaj, to mija!” Człowiek musi nieraz tego doświadczyć. Wtedy dopiero zaczyna zdawać sobie sprawę, czym jestradość życia. Trzeba przejść przez cienistą dolinę. (Sic!) (…) Ciemna dolina to przejmujący opis  pewnych sytuacji czy stanów, [przez] które człowiek w swoim życiu musi przejść. Nie jest to sytuacja, w której traci się wiarę w Boga. W takich momentach człowiek uczy się cenić wiarę i nadzieję. (…) Kto nie przeżył takiego zanurzenia się w ciemność, owej „ciemnej doliny” – poczucia wyrzucenia, bezpańskości czy bezsensowności – ten zawsze będzie miał problemy z docenieniem, czym jest radość wiary, jakie niesie pocieszenie i umocnienie. (…) Trzeba się po prostu przywiązać do Boga, związać się z Nim. Z zaufaniem czekać na to, że czas ciemności minie. Że nie jest to stan permanentny.”*
 
Jako ta, która kilka lat temu z własnej woli zamieszkała w „cienistej dolinie” – jestem głęboko wdzięczna księdzu Hryniewiczowi za to, że tak pięknie opisuje sytuację, w której się znalazłam…
 
Por. „Nad przepaściami wiary. Z ks. Wacławem Hryniewiczem OMI – rozmawiają Elżbieta Adamiak i Józef Majewski, wydanie I, Kraków 2001, s. 295.