Kilka myśli na 500-lecie Reformacji.

Przede wszystkim, muszę powiedzieć, że bardzo cieszę się, że papież Franciszek został zaproszony i przyjął zaproszenie na obchody jubileuszu 500-lecia Reformacji w Szwecji. Podczas spotkania ponoć rozdawano wodę mineralną w butelkach, na których po jednej stronie był napis „wod z Norymbergi”, a po drugiej – „woda z Rzymu.” Ciekawe, co by na to powiedział Marcin Luter, który tworzył zjadliwe pamflety „o papiestwie przez Antychrysta w Rzymie założonym.” 🙂 A także, co by powiedział na to, że w Kościele luterańskim w Szwecji, wbrew zasadzie „sola Scriptura” wyświęca się dziś kobiety na pastorki i biskupki… Musiałby się bardzo zdziwić. 🙂

W każdym razie, wszyscy przeszliśmy długą drogę, aby to w ogóle mogło być możliwe…

Czasami myślę, że gdyby Marcin Luter żył w dzisiejszych czasach, do rozłamu Kościoła w ogóle by nie doszło.

Bo nie tylko Kościół protestancki od czasów Lutra uległ daleko idącym przemianom. Podobnie zmienił się także Kościół katolicki, czego zdaje mi się, nasi bracia protestanci nie zauważają w wystarczającym stopniu. Często rozmawiając z nimi mam wrażenie, jakby ich wiedza o Kościele rzymskokatolickim i jego dogmatach zatrzymała się w XVI wieku. Zupełnie, jakby oni dla nas byli braćmi, ale my dla nich – wciąż jeszcze trwającymi w błędzie „heretykami”, których koniecznie trzeba nawrócić na „jedyną prawdziwą, ewangeliczną wiarę.” Przy czym każda z licznych protestanckich  denominacji na ogół uważa własną interpretację Pisma Świętego za jedyną właściwą.  Widywałam już braci protestantów, kłócących się między sobą zażarcie np. o to, czy „zgodnie” z Pismem” wolno chrzcić małe dzieci, czy też absolutnie nie. Może powinnam dodać, że w takich sporach, jako historyczka i katoliczka przychylałam się do opinii tych, którzy mówili, że można – choć nigdy nie powinno to był obowiązkowe czy przymusowe.Jednakże wątpię, by rozstrzygnięcie tej kwestii sprawiło, że świat stanie się bardziej chrześcijański…

Weźmy jednak dwie najprostsze kontrowersje katolicko-protestanckie: kult maryjny i kult obrazów.

Nie potrafię na przykład wytłumaczyć swoim protestanckim przyjaciołom, że my-katolicy NAPRAWDĘ, ale to naprawdę, nie czcimy Maryi (ani świętych) W TAKI SAM SPOSÓB, jak czcimy Boga. I że, na przykład, Maryja jest tylko JEDNA, a nie inna w każdym obrazie. 🙂 A znów te obrazy mają nam służyć tylko jako pomoc w modlitwie. (Niezależnie od nadużyć, które się zdarzają – i nad którymi ubolewam.). A Pismo Święte znam nie gorzej, niż wielu z nich…

Nieporozumienia te jednak nie przesłaniają mi nigdy wszystkiego, co nas łączy – i nie tracę nadziei, że kiedyś będziemy mogli modlić się razem w jednym Kościele – w „pojednanej różnorodności.”

reformacja

Miej miłosierdzie dla nas…

W kończącym się właśnie Roku Jubileuszowym Miłosierdzia papież Franciszek, w ramach tzw. „piątków miłosierdzia, podczas których spotykał się z różnymi grupami ludzi żyjących w trudnej moralnie sytuacji – np. z narkomanami i prostytutkami – spotkał się także z siedmioma księżmi, którzy odeszli z kapłaństwa i członkami ich rodzin. Poniżej znajdziecie filmik z tego niecodziennego wydarzenia – które, rzecz dziwna, prawie zupełnie przemilczały nasze media.

O ile mi wiadomo, coś podobnego zdarzyło się oficjalnie po raz pierwszy w historii Kościoła – jeśli o czymś nie wiem, poprawcie mnie, proszę.Papież argumentował, że pragnął spotkać się z tymi, którzy z powodu swego wyboru są często odrzucani przez własne rodziny i wspólnoty kościelne.

I choć niektórzy, także spośród „eksów” , zżymają się na takie postawienie sprawy – postawienie byłych księży i ich rodzin w jednym szeregu z takimi kategoriami grzeszników, jak narkomani i prostytutki – my jednak mamy bardzo głęboką świadomość tego, że jesteśmy grzesznikami, potrzebującymi Bożego miłosierdzia tak samo jak tamci. W niczym nie czujemy się od nich „lepsi.”  Dlatego cieszymy się bardzo z tego symbolicznego gestu „przygarnięcia” takich rodzin jak nasza przez papieża. Taki gest miłosierdzia nam przypomina, że pomimo naszej obiektywnie grzesznej sytuacji nie jesteśmy wcale ekskomunikowani, i że papież stale pamięta i o takich osobach żyjących gdzieś  „na obrzeżach” Kościoła, jak my. To dla nas bardzo ważne. Jest to dla mnie ogromnym pocieszeniem.  I… Bogu niech będą dzięki za to! I za Franciszka też, choć nad jego głową stale zbierają się chmury potępień ze strony tych, którzy chcieliby – w tym wypadku jak najbardziej dosłownie – „być świętsi od papieża” – i którzy sądzą, że jego współczucie dla grzeszników powinno mieć w każdym razie jakieś „przyzwoite granice.”

 

Komu nie podawać ręki?

Jakiś czas temu dziennikarze „Więzi”, nazywanej „katolickim think tankiem” zainicjowali akcję „Przekażmy sobie znak pokoju”, skierowaną w stronę środowisk LGBT.

Na plakacie promującym tę jakże piękną ideę zobaczyliśmy dwie dłonie złączone w uścisku – jedną oplecioną różańcem, drugą zaś – z tęczową opaską na nadgarstku.

podanie-reki

Rozumiejąc i podzielając szlachetnie intencje organizatorów – Jezus wszak zasiadał do stołu z „celnikami i grzesznikami”, nie stawiając im żadnych warunków wstępnych (nie wiemy nawet, czy WSZYSCY uczestnicy tych spotkań masowo się nawracali – bardziej prawdopodobne jest raczej, że nie) – wydaje mi się jednocześnie, że wiem, dlaczego to nie wypaliło.

Proszę mnie dobrze zrozumieć, ja naprawdę nie mam najmniejszego problemu z przyjaznym odnoszeniem się do osób homoseksualnych (a tym bardziej z prostym gestem podania ręki). Ba, jestem nawet przekonana, że Kościół powinien przemyśleć na nowo niektóre aspekty swego nauczania na ten temat. Na przykład, Katechizm mówi, iż w odniesieniu do takich osób „należy unikać wszelkich oznak niesłusznej dyskryminacji.” Z tego niezbyt zręcznego sformułowania niektórzy mogliby wysnuć wniosek, że istnieje także dyskryminacja słuszna i uzasadniona…

Poza tym, choć Katechizm wyraźnie stwierdza, że osoby takie „nie wybierają swojej skłonności”, a Kościół za grzeszne uważa jedynie czyny (akty) o charakterze homoseksualnym,  to jednak w codziennej praktyce duszpasterskiej ta różnica bardzo często ulega zatarciu – i mówi się o osobach homoseksualnych wyłącznie w kontekście dewiacji i „gorszenia młodzieży”…

Tymczasem ja jestem przekonana, że pomiędzy osobami tej samej płci jest możliwy także głęboki związek uczuciowy, oparty na głębokiej przyjaźni, wierności i wzajemnej pomocy – niekoniecznie z komponentem seksualnym. Tak więc wszelkim próbom sprowadzania tego wyłącznie do „zboczonego seksu” zawsze będę się sprzeciwiać. A niestety, czasami odnoszę wrażenie, jak gdyby część ludzi uznawała homoseksualistów za istoty niezdolne do uczuć wyższych, skoncentrowane jedynie na kopulacji – to obrzydliwe i poniżające. Między ludźmi, oprócz seksu, jest jeszcze miłość, wzajemne przywiązanie, itd. A seks między osobami tej samej płci, jeśli nawet jest grzechem, to TYLKO takim samym, jak każde inne współżycie seksualne pomiędzy osobami, które nie są małżeństwem! A na pewno nie większym!

Jednakże jeśli chodzi o sam plakat, to problematyczny wydaje mi się już sam dobór grup, które mają się ze sobą jednak. Z jednej strony – geje, lesbijki i osoby traspłciowe, a z drugiej strony „katolicy.” Rozumiem zatem, że przedstawiciele pierwszej grupy nie należą (czy też nie mogą należeć) do drugiej? Nie wiedziałam…

Druga możliwość jest taka, że ta dłoń z tęczową opaską nie symbolizuje WSZYSTKICH osób homoseksualnych i transpłciowych, a jedynie pewną wąską – i niestety często dość agresywnie antyklerykalną – grupę „działaczy LGBT”. Obawiam się, że tak właśnie ten przekaz zrozumieli nasi biskupi, stwierdzając autorytatywnie, że środowiska katolickie nie mogą brać udziału w takiej akcji.

znak-pokoju

Oczywiście, można tu zarzucić hierarchom nadmierną bojaźliwość i powiedzieć, że wezwanie do zaniechania wzajemnej nienawiści nie musi koniecznie oznaczać zaraz żądania zmian w doktrynie (np. mówiącej o tym, że małżeństwo to związek mężczyzny i kobiety). Kiedy Jezus ucztował z grzesznikami, niekoniecznie oznaczało to, że aprobował wszystkie ich czyny, prawda? I naprawdę chciałabym wiedzieć, czy np. obecny prymas Polski zdobyłby się dziś na Jezusową odwagę i przyjął na obiedzie np. Roberta Biedronia bez obawy o to, że może to zostać odebrane jako „pochwała  grzechu”? Czy raczej strach, by się nie skalać przez sam kontakt z grzesznikiem by przeważył?

Trzeba przyznać, że tej sprawy nie ułatwili również sami organizatorzy akcji, którzy niekiedy plątali się w zeznaniach – czy chodzi im tylko o zmianę języka, zaprzestanie wzajemnie obelżywych wypowiedzi – czy też może jednak o zmianę oficjalnego nauczania Kościoła o małżeństwie i seksualności.

Zasadnie wydawały mi się mi się także pojawiające się tu i ówdzie sugestie, ażeby, skoro pojednanie ma być obustronne i szczere, również strona LGBT zdobyła się na przeprosiny za niektóre antychrześcijańskie wypowiedzi i prowokacje. Do takowych przeprosin jednak nie doszło.

I tak oto wzajemne zaszłości i uprzedzenia doprowadziły do fiaska niegłupiej idei. Szkoda.