„Dignitas” znaczy „godność”?!

Szwajcarska klinika Dignitas, której celem jest „pomoc w samobójstwie” jest bodaj najbardziej znaną i najbardziej kontrowersyjną tego typu instytucją na świecie. Do wspomaganego samobójstwa dochodzi tam poprzez podanie „klientowi” do wypicia roztworu trującego pentobarbitalu sodu (jednego z barbituranów).

Szwajcarskie prawo zezwala na wspomagane samobójstwo w przypadkach, kiedy pacjent jest nieuleczalnie chory. Eutanazja sensu stricto jest jednak w Szwajcarii karalna i ścigana.

Organizacja została założona w roku 1998 przez adwokata Ludwiga Minellego, a obecnie jej centrala mieści się na przedmieściach Zurychu.

Jak twierdził sam Minelli w wywiadzie udzielonym w marcu 2008, Dignitas pomogła przenieść się na tamten świat 840 osobom, z których 60% stanowili zamożni obywatele Niemiec. Według „GW” obecnie ta lista liczy już ponad 1000 osób z ponad stu krajów. Co ciekawe, nie było pośród nich Polaków.

Ta jakże humanitarna posługa nie jest bowiem tania.

Według prezesa organizacji, Dignitas pobiera od swoich klientów 4000 euro za przygotowania i asystę w samobójstwie oraz dodatkowo 7000 euro w przypadku poniesienia kosztów medycznych oraz przejęcia wszystkich powinności związanych z organizacją pogrzebu. Pomimo statusu organizacji typu non-profit, klinika notorycznie odmawia upublicznienia swoich danych finansowych. W 2006 r. do prasy wyciekło jednak zeznanie podatkowe Minellego, z którego wynikało, że rocznie zarabia on 7 mln franków szwajcarskich. Tamtejsza prokuratura prowadzi również śledztwo w sprawie przywłaszczania przez szefa kliniki rzeczy należących do klientów.

Oficjalnie każdy zainteresowany musi podpisać oświadczenie, że wszystko dzieje się za jego zgodą, a lekarz musi stwierdzić u niego terminalną chorobę.  Formalności trwają jednak na tyle krótko, że pojawiły się nawet zarzuty, że jest to po prostu „sprzedawanie ludziom śmierci bez zbędnych pytań.”

W 2005 roku do centrum Dignitas zgłosiła się na przykład 69-letnia Niemka, która pokazała kartę zdrowia z rozpoznaniem marskości wątroby. Oczywiście dokonano na niej eutanazji. Po przeprowadzeniu sekcji zwłok okazało się jednak, że kobieta była fizycznie zupełnie zdrowa. Cierpiała jedynie  na depresję, a jej karta zdrowia została sfałszowana. Lekarz, który pomagał przy tej eutanazji, na wieść o tym popełnił samobójstwo. (Sam Minelli, którego najwyraźniej nie krępują żadne zasady etyczne, zdaje się jednak nie mieć podobnych obiekcji – otwarcie głosi, że należy przyznać prawo do eutanazji nie tylko osobom pogrążonym w depresji, ale nawet chorym psychicznie – co nie tylko rodzi pytania o dobrowolność całego „zabiegu”, ale także pewne nieprzyjemne skojarzenia z eugenicznymi pomysłami nazistów…)

W tym samym roku była pracownica kliniki oskarżyła szefa, że nie tylko pomaga ludziom umierać dla pieniędzy, ale wbrew nazwie organizacji odziera ich z godności, często naciskając na nich, by przyspieszyli swoją decyzję o zażyciu trucizny.

W 2007 roku o organizacji ponownie zrobiło się głośno, gdy zaczęła przeprowadzać eutanazje również w hotelach, a nawet…na parkingach. Zmęczeni życiem pacjenci wypijali wówczas swoje dawki pentobarbitalu we własnych samochodach…

A już w 2008 roku pojawiły się doniesienia, że pracownicy Minellego potajemnie zatapiają prochy swoich drogich klientów w pobliskim jeziorze, pomimo że wielu z nich słono zapłaciło nie tylko za „godną śmierć” ale i za pogrzeb. Niedawno „Gazeta Wyborcza” doniosła o odkryciu w nim wielu ludzkich szczątków, co ponownie kieruje podejrzenia w stronę kliniki. Ludwig Minelli odmawia komentarza w tej sprawie.

(Źródła: Wikipedia, Wyborcza.pl)

  

Naprawdę nie chciałabym teraz mówić: „A nie mówiłam!” – ale czy to wszystko nie potwierdza moich przypuszczeń, że traktowanie „śmierci na życzenie” w kategoriach zwykłej usługi dla ludności do niczego dobrego nas nie doprowadzi?

„Kościół” od: „kości”?!

Dawno, bardzo dawno temu pierwsi chrześcijanie przychodzili pomodlić się na grobach swoich męczenników. To zupełnie zrozumiałe i nie widzę w tym nic zdrożnego. Jak głoszą starochrześcijańskie legendy, wielu podczas takiej modlitwy doznawało uzdrowienia.

Nieco później nad tymiż grobami zaczęto wznosić kaplice i kościoły (a najsłynniejszym przykładem tego jest, oczywiście, Bazylika św. Piotra, wedle wszelkiego prawdopodobieństwa wzniesiona nad miejscem, gdzie pochowano Wielkiego Rybaka). To również można łatwo zrozumieć.

Niemniej przenoszenie tego prastarego zwyczaju na wszystkie (także nowo powstające) świątynie, aby i one miały „swoje” relikwie świętych, wydaje mi się już cokolwiek… makabryczne.

Oto bowiem „Nasz Dziennik” doniósł, że ostatnio dokonano ekshumacji doczesnych szczątków ks. Jerzego Popiełuszki, aby pobrać fragmenty, które staną się niedługo relikwiami. „(…) Pobiera się cząstki kości, które rozdzielane są na relikwiarze i ofiarowane tym środowiskom, które będą o nie prosić, żeby nowemu błogosławionemu czy świętemu poświęcać kościoły, parafie, ośrodki kultu.” – wyjaśnia w rozmowie z gazetą o. dr Szczepan T. Praśkiewicz, karmelita bosy, konsultor watykańskiej Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych.

Proszę wybaczyć, ale mam wrażenie, że NIE TYLKO wojującym ateistom i antyklerykałom taka procedura może się skojarzyć ze zwykłym bezczeszczeniem zwłok, z jakimś rodzajem pobożnej wprawdzie, ale jednak „nekrofilii.” Albo bałwochwalstwa. Kroić ciało świętego lub błogosławionego na cząstki tylko po to, aby wierni mogli zaspokoić swoją potrzebę „namacalnego” z nim kontaktu, gdziekolwiek są… Brrr!

Żeby nie było nieporozumień – nie mam absolutnie nic przeciwko kultowi świętych (rozumianemu przede wszystkim jako czerpanie z nich przykładu) ani tym bardziej przeciwko otaczaniu ich śmiertelnych ciał należną czcią i szacunkiem.

Niechże jednak te ciała pozostaną na wieki tam, gdzie zostały złożone! Pozwólmy naszym braciom (i siostrom!) w Chrystusie spoczywać w spokoju!

Czy Kościół (ostatecznie) zbudowany jest na „kościach” Apostołów, czy na fundamencie ich WIARY? Tak tylko pytam.

  

A to jest jeden z najbardziej znanych i najpiękniejszych polskich relikwiarzy – relikwiarz św. Wojciecha w archikatedrze gnieźnieńskiej. Notabene, po licznych wojnach, najazdach i kradzieżach nie ma już żadnej pewności co do tego, które ze złożonych tam szczątków należą rzeczywiście do Świętego. W tym celu trzeba by pewnie przeprowadzić analizę porównawczą relikwii gnieźnieńskich oraz tej cząstki ciała Wojciecha, którą Bolesław Chrobry podarował był papieżowi… Nie wiem jednak, czy kiedykolwiek takie badania zostały przeprowadzone…

Z pustego w próżne…

Nie, nie – to, co możecie zaobserwować ostatnio na tym blogu, to nie jest żaden „kryzys blogowy.”

To raczej coś, co nazwałabym…”przerwą techniczną” – jako że nie zwykłam pisać o niczym, wykorzystuję ten czas po to, by się intensywnie uczyć, czytać…

Napełniam się na nowo, by mieć o czym z Wami rozmawiać – bo wiadomo, że z pustego to i Salomon nie naleje…

Wprawdzie Antonina Krzysztoń śpiewała w jednej ze swoich piosenek: „Nie szkodzi nic, że jesteś pusty…” – mam jednak wrażenie, że w tym przypadku SZKODZI, i to bardzo. 🙂 Podobno tylko grafomani odczuwają nieustanny przymus pisania.

Proszę zatem o cierpliwość- napiszę niebawem. Kiedy już będę miała o czym.