To jest ten tekst, który miał ukazać się wczoraj… Ale że też ja zawsze muszę wsadzać kij w mrowisko… Przecież zaraz znowu ktoś mnie zmiażdży i przygwoździ – dla własnej przyjemności… 🙂
Dawno temu, w jakiejś dyskusji (nie wiem, czy nawet nie na tym blogu:)) padło zdanie: „Nie może istnieć chrześcijańska psychologia, podobnie, jak nie ma na przykład chrześcijańskiej biologii czy matematyki!”
I wydaje mi się, że jest w tym pewien błąd, wynikający z niezrozumienia, że psychologia nie jest (jak tamte dziedziny) nauką ścisłą, lecz humanistyczną – zajmującą się CZŁOWIEKIEM. A skoro tak, to zasadne może okazać się stwierdzenie, z jakiego filozoficznego punktu widzenia patrzymy na obiekt naszych badań. Tym bardziej, że mówimy przecież o chrześcijańskiej antropologii czy etyce. Nie zgadzam się wprawdzie z traktowaniem „chrześcijańskiej psychologii” jako li tylko „zamiatania drogi do Kościoła” (podobnie jak filozofia NIE JEST jedynie ancilla theologiae, służką teologii:)). Niemniej wydaje mi się (choć od razu zastrzegam – nie umiem tego „udowodnić”:)) że także ludzie wyznający zupełnie odmienny światopogląd mogą odnieść korzyści ze spotkania z terapeutą, mającym specyficznie „chrześcijańskie” spojrzenie na ludzką psychikę.
Ale trzeba sobie powiedzieć jasno, że uprzedzenia są stale obecne po obydwu stronach.
Freud uważał religię za rodzaj „protezy”, którą człowiek podpiera się w walce z własną bezradnością – i ta jego teza zapoczątkowała trwającą po dziś dzień „cichą wojnę” pomiędzy psychologią a religią. Niektórzy psychologowie nadal uważają religię za coś, co może jedynie ograniczać ludzki potencjał – a niektórzy wierzący z kolei uważają psychologię za rodzaj nowego, świeckiego „kultu”.
„Kiedyś – wspomina Mark W. Baker, amerykański psychoterapeuta i autor świetnej książki, przedstawiającej nauki Jezusa w perspektywie najnowszych odkryć psychologicznych – po odbyciu trudnej dyskusji na temat chrześcijaństwa z grupą psychoanalityków, podzieliłem się z przyjacielem (również psychoanalitykiem) swoim rozczarowaniem dotyczącym ich pełnego uprzedzeń stosunku do osób wierzących. Wyjaśnił mi swoją opinię w sposób następujący: 'Dobrze znam tych ludzi i nie sądzę, by spotkali chociaż jednego terapeutę, który byłby inteligentny i jednocześnie był chrześcijaninem!'”*
I właśnie tacy ludzie, wykluczający zupełnie zagadnienia religijne ze swego życia zawodowego, mogą być równie winni wzajemnej nieufności, jak wierzący, którzy nie dopuszczają w ogóle psychologii na obszar swego życia duchowego…
Na szczęście Freud nie powiedział ostatniego słowa ani w kwestii psychologii ani religii. Liczni badacze, którzy zajmują się jego naukową spuścizną, coraz częściej dociekają też przyczyn jego uprzedzeń wobec religii, które polska psychiatra, Elżbieta Sujak, określa wprost jako „promieniowanie osobistej nerwicy na jego myślenie.”
Inaczej Baker, który po wielu latach studiowania zarówno psychologii jak i teologii doszedł do wniosku, że Jezus prawie cały czas nie mówił o niczym innym, jak o uzdrawianiu naszych związków z bliźnimi (z samymi sobą i z Bogiem). Można nawet powiedzieć – stwierdza – że zbawienie to odnowienie więzi. I na tym założeniu oparł całą swoją szkołę terapii relacji – całkowicie otwartą na ludzi wszelkich przekonań. 🙂
„Z punktu widzenia Jezusa – pisze amerykański autor – religia istnieje po to, by ułatwić nam odnalezienie sensu życia i nawiązywanie więzi. Rytuały (zresztą nie tylko religijne!-Alba) mogą pomagać nam w życiu, jeżeli stosujemy je tak, jak Jezus stosował je w religii: aby pomóc nam pamiętać o miłości. Ale rytuały, stosowane same dla siebie, mogą pozbawić nas miłości. Jezus i Freud zgadzali się co do tego, że sztywność religijna prowadzi do duchowej i emocjonalnej śmierci. Niestety, Freud nigdy nie zrozumiał, że religia może niekiedy również ocalić życie.”**
Czasami psychologowie i psychoterapeuci jak relikwie pielęgnują własne uprzedzenia wobec religii (ze szczególnym uwzględnieniem chrześcijaństwa:)). Często też duchowni mają elementarne braki w wiedzy psychologicznej. Tymczasem psycholog, który jest zbyt zapatrzony w swoje teorie, by uznać wkład religii w zrozumienie człowieka, grzeszy pychą – podobnie zresztą, jak człowiek głęboko religijny, który jest za bardzo przekonany o własnej „prawości”, by uznać wkład psychologii w poznanie tajników ludzkiego umysłu…
Jestem naprawdę przekonana, że kapłan i psycholog nie muszą być nawzajem dla siebie wrogami. I choć nie zawsze mogą (a niekiedy nawet nie powinni! FATALNIE byłoby na przykład, gdyby taki psycholog zamiast mieć na uwadze dobro pacjenta, próbował go nachalnie „nawracać” – a słyszałam, niestety, o takich przypadkach. Od chrześcijanina należałoby wymagać raczej, by nauczył się patrzeć na wszystkich ludzi tak, jak patrzył na nich Jezus: z głębokim zrozumieniem i miłością…) wzajemnie się zastępować – bo każdy z nich powinien znać granice własnych kompetencji – to jednak mogą doskonale się uzupełniać w różnych sytuacjach. Jestem głęboko przekonana, że tak jak nowoczesna psychologia nie daje nam pełnego opisu życia wewnętrznego człowieka, tak też nie wszystkie problemy psychiczne da się rozwiązać jedynie na gruncie religijnym czy sakramentalnym. Podobnie, jak niektórzy egzorcyści, którzy od lat owocnie współpracują z psychologami i psychiatrami…
Z kolei u dr Elżbiety Sujak znalazłam ciekawe refleksje z czasów, gdy (na prośbę przełożonych) „hurtowo” badała psychiatrycznie kandydatów do kapłaństwa i zakonu. Zdaję sobie sprawę, że nie wszystkie patologie da się wykryć od razu „na wejściu” – ale i tak uważam, że takie testy powinny stać się standardem przy przyjmowaniu do seminarium lub nowicjatu. Przecież wiadomo, że jeden zły ksiądz może zrobić co najmniej tyle samo złego, co zły lekarz. Może dzięki temu przynajmniej niektórych z tych tragedii dałoby się uniknąć?
* Mark W. Baker, Jezus – największy terapeuta wszech czasów. Psychologiczne przesłanie Ewangelii, Wyd. Czarna Owca, Warszawa 2010, s. 12.
** Tamże, s. 148-149.
Czytelnicy bardziej zainteresowani tematem mogą również zajrzeć na stronę Stowarzyszenia Psychologów Chrześcijańskich: http://spch.pl