Pomódlmy się w Noc Betlejemską,
w Noc Szczęśliwego Rozwiązania,
by wszystko się nam rozplątało,
węzły, konflikty, powikłania.
By anioł podarł każdy dramat
aż do rozdziału ostatniego,
kładąc na serce pogmatwane,
jak na osiołka - kompres śniegu.
Aby wątpiący się rozpłakał
na cud czekając w swej kolejce,
a Matka Boska - cichych, ufnych -
jak ciepły pled wzięła na ręce.
ks. Jan Twardowski
Dzieci i ryby (opowieść prawie wigilijna).
Dwa dni temu w naszej wannie zalęgły się karpie. Sztuk trzy. Żywe. Bo niestety nie mogę przekonać Rodziców, że lepiej by je było kupić już w stanie uśmierconym – a najchętniej wcale.
Wiem, wiem, że ryba to symbol chrześcijański, że ICHTYS i tak dalej… A jednak wydaje mi się że Boże Narodzenie doskonale by się obeszło bez „krwawej jatki” tych stworzeń. (Które zresztą stały się „tradycyjną potrawą” dopiero w XVIII stuleciu). Ja w ogóle mało „rybożerna” jestem, a jeszcze na Wigilię je się tyle innych pysznych rzeczy, że w ogóle nie ma o czym mówić…
Antoś był „rybkami” zachwycony. Do tego stopnia, że próbował im umilić kąpiel w wannie przez dodanie swego szamponu o zapachu malinowym. Altruista. 🙂 Na szczęście wspólnymi siłami udaremniliśmy ten zamiar.
Niestety, nie miałam w sobie dość odwagi, by powiedzieć synkowi, co naprawdę stało się następnie z jego nowymi „przyjaciółmi.” Ostatnio sytuacja rodzinna zmusiła nas do tłumaczenia mu zjawiska śmierci LUDZI – pomyślałam sobie, że rzeczywistość świątecznej śmierci karpia mogłaby być dla niego już zbyt wstrząsająca.
I tak oto ja, która za naczelną zasadę przyjęłam sobie nigdy swego dziecka nie okłamywać – stałam się nagle „wspólniczką w zbrodni” i opowiadałam mu gładkie historyjki o wypuszczaniu karpi do przerębla…
Jedyne, co mnie usprawiedliwia, to to, że z całej duszy chciałabym, żeby to była prawda.
Tak teraz, jak i wtedy, kiedy razem ze starszym o 5 lat bratem urządzaliśmy w domu marsze protestacyjne w obronie biednych karpi („Liga Obrony Karpia” to się nazywało, czy jakoś tak:)) – i podejrzliwie patrzyliśmy na ręce wszystkim wchodzącym do łazienki dorosłym, czy aby nie dzierżą w dłoniach jakiegoś skrytobójczego narzędzia… 🙂
Większości ludzi to podobno przechodzi – mnie jakoś nie przeszło.
Mężowi – na rocznicę naszego poznania.
http://youtube.com/watch?v=ICNDlPKTBsQ
No, cóż – ja z pewnością nie wybrałam „prostego losu”, ale po czterech latach mogę powiedzieć, że (mimo wszystko) niczego nie żałuję. Nawet jednej chwili. I gdybym miała decydować raz jeszcze, zapewne wybrałabym tak samo…
Spotkanie P. otworzyło przede mną świat, którego istnienie zaledwie podejrzewałam (wchodząc po raz kolejny „do tej samej rzeki” nie sądziłam, że można zbudować tak głęboką relację z drugą osobą – i że ona może trwać i trwać, a co więcej, wzbogacać się każdego dnia…) – i bezpowrotnie zmieniło moje życie, dzieląc je raz na zawsze na „przed” i „po”. I wciąż mam nadzieję na przyszłość…
Któż to wie – „co przyniesie jutro mi – ten za łukiem rzeki świat?” 🙂
I niech będzie, że jestem sentymentalna, dziecinna, naiwna i jaka tam jeszcze. A co mi tam!:)