Tym razem pod ostro antyklerykalnymi hasłami przepłynęła przez Polskę kolejna Manifa. Organizatorki uznały (lekceważąc zupełnie drobny fakt, iż 75% wiernych stanowią także kobiety), że najbardziej palącym problemem, trapiącym współczesne Polki są stosunki państwo-Kościół.
Szeregu pozytywnych inicjatyw, jak Domy Samotnej Matki czy świetlice środowiskowe, które również istnieją w dużej mierze dzięki dotacjom, taktownie nie zauważono. A (każdy!) ksiądz to krwiopijca, burżuj i darmozjad. Koniec, kropka. Amen, chciałoby się powiedzieć.
I być może przeszłabym nad tym do porządku dziennego – żeby nie było, nie jestem zwolenniczką Funduszu Kościelnego, finansowanie Kościołów z dobrowolnych odpisów podatkowych wydaje mi się rozwiązaniem dużo lepszym (aczkolwiek nawet w laickiej Francji państwo utrzymuje zabytkowe budynki sakralne, na przykład – biednych tamtejszych parafii zwyczajnie nie byłoby na to stać) – gdyby nie podnoszące się tu i ówdzie zapytania, często z zupełnie „niekościelnej” strony, jak głos Tomasza Lisa, czy Manifa skierowana po raz pierwszy tak wyraźnie przeciwko jednej tylko grupie zawodowej i wyznaniowej, nie trąci aby dyskryminacją?
Na to jedna z organizatorek, Katarzyna Bratkowska, odparła z rozbrajającą szczerością: „Nie, bo dyskryminować można jedynie mniejszości!” I tu już wymiękłam. Jasne. A najlepiej o tym świadczy przykład RPA.
***
Zwierzchnik anglikanów i z pewnością jeden z najbardziej „postępowych” przywódców chrześcijańskich na świecie, abp Rowan Williams, wbrew oczekiwaniom własnych wiernych nie stanął w obronie ich prawa do noszenia symboli religijnych.
W dniu, w którym przedstawiciele brytyjskiego rządu ogłosili przed Europejskim Trybunałem w Strasburgu, że chrześcijanie nie mają prawa (sic!) do noszenia krzyża jako widzialnego przejawu ich wiary („Noszenie krzyża nie jest chronione w ramach Europejskiej Konwencji Praw Człowieka, ponieważ nie jest on postrzegany jako istotny składnik chrześcijaństwa” – czytamy w dokumencie sporządzonym przez Komisję.), kontrowersyjny duchowny dorzucił swój kamyczek do tego ogródka, stwierdzając, że krzyż to dziś już nic więcej, jak tylko „dekoracja”, pozbawiona jakiegokolwiek religijnego znaczenia. Nie ma więc o co kruszyć kopii, właściwie… To prawda, że coraz częściej staje się on po prostu elementem biżuterii, niekiedy noszonym w wyzywający sposób. Co jednak z tymi, dla których krzyż jest nadal autentycznym symbolem ich wiary, ani, czy na przykład menora, kipa i mezuza to również tylko elementy dekoracyjne (osobiście wydaje mi się, że to jednak coś znacznie więcej…) – arcybiskup nie wyjaśnił.
Pretekstem do tych dyskusji jest zaś proces przed Trybunałem w obronie m.in. Nadii Eweida, pracownicy linii lotniczych British Airways, która została dyscyplinarne zwolniona za noszenie krzyżyka w miejscu pracy. Sędziowie w Strasburgu mają czas na rozstrzygnięcie tej sprawy do końca bieżącego roku.
I tylko tak sobie po cichutku myślę, że gdyby abp Rowan żył w czasach apostolskich, tysiące chrześcijan wcale nie musiałyby stać się pokarmem dla lwów. Złożenie ofiary bóstwom cesarskim, którego od nich wymagano, było przecież także jedynie gestem SYMBOLICZNYM, czyli według niego pozbawionym znaczenia. Ale cóż – dla tych biednych prostaczków symbole niosły ze sobą jeszcze jakąś treść. Sami są sobie winni.
***
A u nas tymczasem Episkopat debatował nad nabrzmiałym problemem pedofilii. Pewnym zaskoczeniem mógł być wprawdzie udział w obradach abpa seniora, Juliusza Paetza, ale cóż, można zawsze powiedzieć, że kwestie związane z molestowaniem seksualnym zna on, że tak powiem, od podszewki.:(
I muszę z przykrością stwierdzić, że odniosłam wrażenie, że biskupi rzecz trochę „odfajkowali”. Benedykt, który do tych spraw podchodzi NIEZWYKLE poważnie, nakazał krajowym episkopatom opracować nowe instrukcje postępowania, no, to nasi też opracowali. Tyle że te „nowe” wytyczne chyba naprawdę nie wnoszą wiele nowego.
Przypadek molestowania, o którym się wie, należy niezwłocznie zgłosić do odpowiednich watykańskich urzędów. Ale już postulat „współpracy z organami ścigania” staje się właściwie martwy, jeśli nie ma przy tym obowiązku doniesienia o przestępstwie do prokuratury. Bezwzględnie należy taki wymóg wprowadzić – z wyłączeniem oczywiście przypadków, gdyby ktoś dowiedział się o czymś takim podczas spowiedzi.
I niestety muszę się też zgodzić z Tadeuszem Bartosiem, że duchowni osądzający sami siebie mogą nie być w pełni obiektywni… Nemo iudex in causa sua.
„Znak wiary” czy „ornament”? A komu to rozstrzygać?