Ci, którzy mnie choć trochę znają, wiedzą, że można o mnie powiedzieć wszystko, tylko nie to, że jestem „feministką” 😉 – np. ich sztandarowy pomysł z obowiązkowymi wyborczymi „parytetami płci” uważałam zawsze nie tylko za niedemokratyczny (czy w imię „równości” zostanę przymuszona do głosowania na przedstawicielki własnej płci, nawet,jeśli uważam, że osobnik płci przeciwnej sprawdziłby się lepiej na jakimś stanowisku? Każde dziecko wie, że „równo” nie znaczy wcale „sprawiedliwie”– taką „sprawiedliwość społeczną” już przerabialiśmy za czasów słusznie minionego ustroju), ale i za przeciwny samej idei…równości, bo wiadomo, że kobiet w rozwiniętych społeczeństwach zawsze jest nieco…więcej, niż mężczyzn. 🙂
Jak więc zniwelować tę naturalną „nierówność”? 🙂 Dać więcej niż 50% mandatów będącym „w mniejszości mężczyznom”, czy przeciwnie – kobietom, by skład parlamentu odzwierciedlał prawdziwe, a nie „wyidealizowane” proporcje?:)
Ogólnie rzecz ujmując, do znudzenia będę powtarzać, że twierdzić, że kobiety są „lepsze”(mądrzejsze, szlachetniejsze, bardziej wrażliwe, etc., etc.) od mężczyzn lub odwrotnie, to tak, jakby sądzić, że kolor zielony jest zasadniczo „lepszy” od czerwonego.
A chcieć ich jakoś sztucznie”zunifikować” to skazać nas wszystkich na szarość rodzaju nijakiego w świecie, gdzie nietaktem jest już mówić o”mamie” i „tacie”- pamiętajcie, politycznie poprawnie jest mówić „opiekun” albo „rodzic” nr 1 i nr 2! (Synku, powiedz „rodzic”! Nie, nie „ma-ma” – „mama” jest be! Ro-dzic! Rodzic!)
Feministki organizują nawet dla kobiet kursy siusiania na stojąco, bo, podobno, pozycja siedząca odzwierciedla ich niższość społeczną, a stojąca oznacza „męską” dominację i władzę. Ja tam nie wiem – może jestem po prostu „zbałamucona powszechnie panującą męską cywilizacją” – ale fakt, że ktoś siusia inaczej niż ja, nie poniża mnie w najmniejszym nawet stopniu.
Ale np. w odniesieniu do nazw zawodów mam akurat pogląd przeciwny.
Jeszcze początkach XX językoznawcy przewidywali, że w miarę jak kobiety będą zdobywać coraz to nowe kwalifikacje, będzie też przybywać „żeńskich”nazw typu: dyrektorka, lekarka, szoferka…
Tymczasem dziś wszyscy mówią już tylko o PANI doktor, PANI docent, PANI prezydent – i to przy pełnym błogosławieństwie środowisk feministycznych, które najchętniej chyba wyrzuciłyby rodzaj żeński (jako rzekomo „dyskryminujący”kobiety) poza nawias oficjalnego języka. Z drugiej strony wciąż jeszcze nie ma nazw „męskich” dla wielu do niedawna „kobiecych”zawodów, jak np. przedszkolanka. 🙂
Postscriptum: Innym frapującym przykładem tej – nie tylko językowej – różnicy w odniesieniu do kobiet i do mężczyzn jest różnica w podejściu do kobiecych i męskich aktów przemocy.
Mężczyzna, który znęca się nad rodziną, jest zawsze „potworem”, „degeneratem”, „bestią w ludzkim ciele” – kobieta w analogicznej sytuacji jest osobą nieszczęśliwą lub chorą, „wymagającą pomocy” albo też mówi się po prostu że „zbyt łatwo puszczają jej nerwy” (sic!) – sama to słyszałam ostatnio w pewnym programie poświęconym tej tematyce…
Por. też: „Gdy ONA go bije…”; „Raport mniejszości.”