je się poniżej tego „standardu nowoczesności” zostanie w tym czy innym punkcie ocenione jako „konserwatywne” („Jak to – słyszałam już głosy – Papież wierzy w jakiegoś Boga? W jakiegoś Ducha Świętego? W XXI wieku?! Toż to paradne! Z pewnością tylko UDAJE, jak oni wszyscy.”), a więc niegodne uwagi.
Już wiadomo, że Jorge Bergoglio raczej nie spełni tych oczekiwań „całej postępowej ludzkości.”
Nie da się jednak ukryć, że pojawienie się na balkonie tego uśmiechniętego starszego pana wywołało u wielu ludzi, nawet tych, którzy już od dawna bytują z dala od Kościoła, nagły przypływ nadziei. I nawet, jeśli to tylko przemijający „urok nowości”, to i tak można to uznać za pierwszy sukces nowego papieża.
Śmiem twierdzić, że Franciszek w ciągu zaledwie kilku dni urzędowania zrobił więcej dla poprawy wizerunku Watykanu, niż dotychczas wszyscy suto opłacani specjaliści od public relations razem wzięci.
Okazuje się – ku wściekłości „mędrców”, takich jak Janusz Palikot czy Magdalena Środa (którzy zapewne sami chcieliby być tak słuchani:)) – że ludzie najwyraźniej wciąż pragną słuchać tego, co papież ma do powiedzenia. Wystarczyło tylko trochę zmienić formę…
A jednak i ja mam wobec niego kilka własnych oczekiwań.
Chciałabym przede wszystkim, by jego dewiza „[Pan] spojrzał z miłosierdziem i wybrał” stała się motywem przewodnim dla całego Kościoła. Żeby MIŁOSIERDZIE stało się wreszcie ważniejsze, niż prawo – wobec wszystkich. Wobec niewierzących, rozwiedzionych, kobiet, homoseksualistów, byłych kapłanów…
Marzy mi się np. dopuszczenie do sakramentów osób rozwiedzionych nie z własnej winy i ponownie zaślubionych, a także, być może, dopuszczenie do samego Sakramentu Pojednania osób, które z racji swego „sposobu życia” nie mogą uczestniczyć w pełnej komunii z całą wspólnotą. Rozumiem ograniczenie, dotyczące „tego, co najświętsze”, a jednak zawsze wydawało mi się, że zamykanie dostępu do Boskiego pocieszenia tym, którzy go najbardziej potrzebują, wcale nie służy ich dobru i rozwojowi. Chciałabym także, żeby ten papież przywrócił w całym Kościele starożytny urząd diakonis (zawsze będę twierdzić, że PRAWDZIWA reforma Kościoła powinna polegać nie tyle na nieustannym wymyślaniu chrześcijaństwa od nowa, zgodnie z najnowszymi trendami, ile na ciągłym „powrocie do źródeł”), być może z prawem do spowiadania (ale nie do sprawowania Eucharystii – o powodach mojego sprzeciwu już tu kiedyś pisałam).
Oczekuję od Franciszka, żeby na nowo przypomniał, że ostatecznie to CZŁOWIEK, każdy człowiek (a zwłaszcza biedny, słaby, pokrzywdzony) a nie jakieś abstrakcyjne „zasady” jest „drogą Kościoła”. I że naprawdę można potępiać zło, nie niszcząc przy tym człowieka. Żeby nigdy też nie zapomniał o tym, co tak pięknie wyraził podczas swojej inauguracji – że jesteśmy raczej opiekunami, niż „panami” całego stworzenia
Żeby, przykładając większą uwagę do ewangelizacji, zaufał jednocześnie tak ukształtowanym sumieniom wiernych świeckich, np. w kwestii współżycia małżeńskiego (bez drobiazgowego określania, co małżonkom wolno, a czego już nie). Wydaje mi się, że wierność Chrystusowi nic by nie ucierpiała na tym, gdyby te sprawy każda para małżeńska rozstrzygała indywidualnie, w porozumieniu z własnym „kierownikiem duchowym” – podobnie jak to dzieje się już dzisiaj w judaizmie czy w siostrzanej Cerkwi Prawosławnej. Mój dawny spowiednik kiedyś mówił, że ostatecznie, tak jak celebrans odpowiada za przebieg liturgii, tak też małżonkowie odpowiadają za „przebieg” swojej miłości.
I wreszcie, BARDZO bym pragnęła, żeby zaprezentowany na początku przez ojca Franciszka nowy styl, polegający przede wszystkim na prostocie życia i języka, stał się stylem całego Kościoła, również w Polsce. I żeby nie pochłonęła go watykańska celebra. Bo inaczej jego osobisty przykład będzie tylko swego rodzaju „listkiem figowym”, którym co poniektórzy hierarchowie będą mogli, po staremu, przysłonić własną pychę i chciwość.
Wolałabym, by mój Kościół miał twarz raczej arcybiskupa Bergoglio, niż arcybiskupa Głódzia. Raczej papieża Franciszka, który prosił, by to, co wierni chcieliby wydać na podróż do Rzymu, przeznaczyli raczej dla potrzebujących (tym razem nikt go jakoś nie posłuchał…) – niż o. Rydzyka, który, pozazdrościwszy widać Licheniowi, buduje – za pieniądze swoich ubogich słuchaczy! – kolejny wielki kościół – „wotum wdzięczności za Jana Pawła II”. Choć o ile ja „znałam” tego papieża, wydaje mi się, że większą radość sprawiłby mu jakiś Dom Samotnej Matki, niż następny moloch z nazwiskami najhojniejszych sponsorów na ścianach…
W ubiegłą niedzielę słuchałam sobie – jak zwykle – mszy św. radiowej. I niemile uderzył mnie kontrast pomiędzy bezpretensjonalną opowiastką papieża Franciszka o starszej pani, która ostatecznie okazała się mądrzejsza od duchownego – a homilią celebransa, który, w patetycznych słowach, opowiadał, jak to „ranę zdrady małżeńskiej” uleczyła natychmiastowo modlitwa żony z dziecięciem na ręku „przed krzyżem, który dostali w dniu ślubu od księdza proboszcza.” Mąż, który wrócił do domu po walizki, na to wzruszył się głęboko i rzekł łaskawie: „Żono, POZOSTAJĘ Z WAMI!” (sic!)
Pomijając już (wątpliwy, moim zdaniem) walor „moralizatorski” owej historyjki, zastanawiam się, ILE ów ksiądz zna rodzin, w których w podobnej sytuacji mąż przemawia do żony takim językiem? Podejrzewam raczej, że wielebny nie ma bladego pojęcia o tym, jak żyją (i jak do siebie mówią!) zwykli ludzie.
Wygląda więc na to, że nasi hierarchowie muszą się jeszcze w tej kwestii wiele od Franciszka nauczyć. Oczywiście, zakładając, że zechcą.
W tym kontekście rozbawiło mnie zdanie redaktora prawicowego tygodnika „[W] Sieci” który stwierdził, że nas (w domyśle: w przeciwieństwie do tej „bezbożnej Europy”) nie trzeba od podstaw ewangelizować (i nic to, że według oficjalnych danych już tylko 39% rodaków chadza do kościoła…) – i apeluje, by „Nowy papież zwrócił uwagę na Polskę.”
A ja bym sobie życzyła, by to POLSKA zwróciła większą uwagę na papieża. Tego papieża.
A Wy, jakie macie wobec niego oczekiwania?