A jeśli my także się mylimy? (Noce Alby)

Kiedy on śpi, cały jest tylko w tym śnie. Śpi spokojnie, bez wahań, bez wątpliwości.

A ja leżę obok niego z otwartymi oczyma – i bezgłośnie proszę Tego, który jest ponad nami, aby zechciał nam wybaczyć, jeżeli my także się mylimy. Proszę za niego i za siebie. Nawet, gdyby on przestał się modlić – ja będę się modlić za nas oboje…

Ja-cyniczna. Ja-fałszywa. Ja-grzeszna. Ja-zakłamana. Ja-bez sumienia…

Ale nie przestanę się modlić, Panie.

Nie przestanę, bo Ty sam powiedziałeś, że nie potrzebują lekarza zdrowi, ale ci, którzy się źle mają.

A moje wołanie niech do Ciebie przyjdzie…Moje wołanie niech do Ciebie przyjdzie…

Jedność warta mszy.

Dziś w radiu usłyszałam sensacyjnie brzmiącą wiadomość: „Msza znowu po łacinie!” Tymczasem najpewniej chodziło o to, że znowu będzie można sprawować Eucharystię i inne katolickie obrzędy (np. pogrzeb) nie tylko w językach narodowych, ale TAKŻE po łacinie, wg dawnego (?) mszału.

 

Warto tu zresztą przypomnieć, że – wbrew temu, co sądzi wielu ludzi – łacina nigdy nie została całkowicie „usunięta” z Kościoła – po Soborze Watykańskim II dopuszczono po prostu inne języki do użytku liturgicznego.

 

A obecna decyzja Benedykta XVI jest po prostu ukłonem w stronę mniej radykalnego skrzydła tzw. „lefebrystów” – którzy nie uznali reform soborowych, a z którymi ten właśnie papież szukał porozumienia od początku swojego pontyfikatu.

 

Niemniej jednak wątpić należy, czy gest ten doprowadzi do całkowitego zakończenia schizmy bpa Lefebre’a – ponieważ część jego najbardziej radykalnych zwalenników uważa wszystkich papieży poczynając od Jana XXIII za heretyków i głosi doktrynę tzw. „sedewakantyzmu” tj. wakatu na tronie papieskim.

 

Pierwsze dni z „reszty naszego życia”…

Baaardzo długo nie pisałam  – wybaczcie mi, to dlatego, że ostatnio w naszym życiu zachodziły zmiany tak szybkie i gwałtowne, że nie miałam już siły i ochoty na pisanie.

 

Przede wszystkim, jak już wiecie, mam pracę – i pochłania mi ona ogromnie dużo czasu. Oprócz tego, i to jest rzecz zupełnie świeża – WYNAJĘLIŚMY MIESZKANIE! Mamy nareszcie jakiś własny kąt: dwa całkiem przytulne, małe pokoiki plus kuchnia i łazienka (ciekawostka, bez umywalki, ale to drobny defekt :)). Urządzamy się dopiero – i wczoraj np. „elegancko” spożywaliśmy nasze zupki z kubeczków (z braku głębokich talerzy) – co jednak, przyznacie, ma swój wdzięk. Przynajmniej po latach będziemy mieli co wspominać…

 

Na razie jestem tak zaabsorbowana pracą, że to mój nieoceniony P. robi zakupy, pichci rzeczone zupki oraz pierze sobie skarpetki – ale obiecuję, że to się niebawem zmieni. Postaram się być „wzorową żoną.” Muszę się tylko odrobinkę wdrożyć. 🙂

 

Na swoje usprawiedliwienie mogę powiedzieć jedynie, że praca, którą wykonuję powinna nam przynieść całkiem konkretny zysk, który będzie można wymienić na parę miesięcy spokojnego zamieszkiwania pod obecnym adresem – albo też, ewentualnie, na nasze własne cztery kółka (wierzcie mi, że bez samochodu życie z osobą niepełnosprawną staje się wręcz niewiarygodnie skomplikowane…)

 

Mieszkamy dosłownie o kilka kroków od kościoła – tego samego, przy którym należałam ostatnio do wspólnoty – i to jest swoista ironia losu, zważywszy, że bardzo chciałam rozpłynąć się w powietrzu, zatrzeć za sobą wszelkie ślady i „zmylić pogonie.” 🙂 No, cóż, widocznie Pan Bóg chciał inaczej…

 

Mamy już klucze do naszych własnych drzwi, mamy wspólną lodówkę i Internet – a teraz

 

„uśmiechnięci, wpółobjęci

spróbujemy szukać zgody

choć różnimy się od siebie

jak dwie krople czystej wody…”

 

 – jak to zawsze piszą na ślubnych zaproszeniach. 🙂

 

Oby tylko szara codzienność nie zjadła naszej pięknęj miłości…