Głos w sprawie „homofobii” – odsłona druga.

Kilka dni temu zadziwiła mnie usłyszana w jakimś radiu (od razu zastrzegam, że nie była to żadna rozgłośnia katolicka!:)) informacja, że w „postępowej” Wielkiej Brytanii chcą ukarać więzieniem rodziców, którzy nie pozwolili swoim pociechom (w wieku szkoły podstawowej) obejrzeć obowiązkowego przedstawienia homoseksualnej wersji „Romea i Julii.”

Warto dodać, że ludzie ci w żadnej mierze nie uważali się za „homofobów” – byli jedynie zdania, że ich dzieci są jeszcze za małe, by mogły właściwie zrozumieć taki przekaz.

Rozumiem ich – ja bym nie posłała swego 11-letniego bratanka na zwiedzanie obozu w Auschwitz – mimo że przecież nie jestem antysemitką, ani na wystawę grafik erotycznych, chociaż trudno mi zarzucić przesadną pruderię…

Czyżby więc w nowoczesnym społeczeństwie rodzice mieli nie mieć żadnego wpływu na to, czego – i w jakim wieku! – nauczane są ich dzieci, bo PAŃSTWO, w każdym przypadku, „wie lepiej” co dla nich jest dobre – i w razie potrzeby dysponuje środkami, by przymusić obywateli do respektowania własnego pojęcia „tolerancji”?

Czyżbyśmy zatem nadal wyznawali starą zasadę (nieobcą zresztą i Kościołom i komunistom), że czasami trzeba nawet siłą zapędzić ludzi do „szczęścia”?

Warto tutaj może przypomnieć, że zanim jeszcze homoseksualizm został „chorobą” (z listy schorzeń WHO wykreślono go ostatecznie dopiero w 1990 roku), w wielu krajach (w tym i w samej Wielkiej Brytanii!) był…przestępstwem. Za tę „zbrodnię” siedział w więzieniu np. wybitny pisarz, Oskar Wilde.

Czyżby więc „homofobię” czekała teraz droga w odwrotnym kierunku?

Tolerancyjny islam?

Proszę mnie dobrze zrozumieć – ja WIEM, że również islam zna pojęcie Boga Miłosiernego i Litościwego, i że także w chrześcijaństwie występowały i występują „wojownicze” akcenty, najlepiej chyba ucieleśnione w idei „wypraw krzyżowych.” (Chociaż podobnie jak wielu innych historyków zastanawiam się, na ile zaistnienie takiego zjawiska w naszym kręgu kulturowym mogło być skutkiem wpływu religii muzułmańskiej? No, bo – upraszczając nieco – skoro „oni” są gotowi zginąć za swego Boga, to „my” przecież nie możemy być gorsi, prawda? Istnieje w historii chrześcijaństwa więcej epizodów, które dałoby się wyjaśnić przenikaniem islamu – jak choćby tzw. „ruch ikonoklastyczny” <niszczenie ikon> w Bizancjum w VIII i IX w. Czemuż by i w przypadku krucjat nie zastosować podobnego klucza?).

Tym niemniej, wydaje mi się, że różnica tkwi przede wszystkim w PROPORCJACH – o ile bowiem w Starym Testamencie można jeszcze znaleźć dość liczne wzmianki o „bojach Pańskich” (1 Sm 25,28) tj. toczonych „w imieniu” czy wręcz „z polecenia” Boga – o tyle trudno coś podobnego znaleźć w Ewangeliach, może z wyjątkiem jednego tylko fragmentu (Łk 22,36-38), gdzie Jezus nakazuje uczniom, aby kupili sobie „miecz.”

Może z tego powodu tylu radykalnych chrześcijan w przeszłości było pacyfistami (m.in. arianie i kwakrzy) a dziś jeszcze są nimi Świadkowie Jehowy. Warto jednak w tym miejscu przypomnieć, że przy całej swojej niechęci do użycia miecza (Mt 26,52), a w szczególności do „wojen religijnych” (Mk 9,38-40), wydaje się, że  – podobnie jak Jan Chrzciciel (Łk 3,14) – Jezus NIE BYŁ otwarcie przeciwny służbie wojskowej przy zachowaniu elementarnych zasad moralnych. A w każdym razie nigdy wprost o tym nie mówił.

Natomiast nawet przy pobieżnej lekturze tekstu Koranu (choć należy tu dodać, że chodzi mi tylko o przekład polski Józefa Bielawskiego, ponieważ z punktu widzenia uczniów Mahometa jedynie prawdziwym Koranem – czyli „[świętą] Księgą” – jest ten w języku arabskim) może uderzać wyraźna dysproporcja pomiędzy liczbą fraz nawołujących do przemocy i brutalności (jest ich 180) oraz do nienawiści względem „niewiernych” (349), a tymi, które propagują gotowość do niesienia pomocy innym (69) i tolerancję religijną (11).

Zdaję sobie przy tym sprawę ze specyficznych warunków geopolitycznych, w których islam powstawał – to zapewne wymuszało na jego wyznawcach większą „bojowość”, niżby można było oczekiwać po wyznawcach Boga Jedynego – oraz z tego, że (inaczej, niż np. katolicyzm, a podobnie, jak judaizm) cały światowy islam nie tworzy jakiejś jednej, scentralizowanej struktury – i że w jego obrębie istnieje niezliczona liczba różnych „szkół koranicznych”, skupionych wokół tego czy innego imama.

Wiem również, że liberalni teologowie islamscy reinterpretują nawet samo pojęcie „dżihadu”, nadając owej „świętej wojnie” raczej znaczenie „walki duchowej” ze złem, etc.

Ale…czy to właśnie takie poglądy są dominujące we współczesnej religii muzułmańskiej, a zwłaszcza wśród nowych imigrantów do Europy – można by się spierać. Obawiam się także, że – jak zwykle – „neofici są zawsze najbardziej gorliwi.” Sam mufti Tomasz Miśkiewicz (przywódca Muzułmańskiego Związku Religijnego w RP) zwierzył się kiedyś w jakimś wywiadzie, że ma problemy z przybywającymi z zagranicy wyznawcami, którzy, jak się wyraził – nie zawsze rozumieją ducha polskiego islamu, który od początku był nastawiony raczej pokojowo.

Czy zatem istnieje „tolerancyjny islam”? Zapewne. Ale czy jego zwolennicy nie uchodzą w oczach radykałów za równie niebezpiecznych, co „niewierni”?

Dość powiedzieć, że chociaż Koran zabrania wiernym uciskać tych, którzy „wierzą w Boga i w Dzień Ostatni” (przede wszystkim więc Żydów i chrześcijan), to jednak konwersja między tymi trzema „religiami Księgi” jest możliwa w zasadzie tylko w jedną stronę. Przejście wierzącego muzułmanina na jakąkolwiek inną religię jest traktowane jako „zdrada islamu” i może być karane nawet śmiercią, podobnie, jak otwarte przyznawanie się do ateizmu.

Niechciane dziewictwo…

Jak się zdaje, istoty ludzkie od zawsze uważały „nietknięte” kobiety za istoty dość wyjątkowe – chętnie poświęcano je bogom (westalki) a w razie wojen nierzadko darowywano im życie. Kategoryczny zabijania dziewic powodował zresztą, że niekiedy (podobnie jak dziś jeszcze dzieje się w niektórych krajach muzułmańskich) gwałcono je przed egzekucją…

Chrześcijaństwo wyniosło dziewictwo na piedestał (a nauka o „wieczystym dziewictwie Maryi” stała się dogmatem), na długie wieki czyniąc z niego nieomal jedyną dostępną dla kobiet formę przeżywania „świętości” – myślę, że na palcach obu rąk dałoby się wyliczyć te spośród kanonizowanych niewiast, które nie żyły w stanie dziewiczym.

Podobne zafiksowanie islamu na  sprawie „honoru” (arabskim słowem szaraf – honor – określa się dziewictwo) kobiety jest przyczyną trwających jeszcze do dziś publicznych lub „rodzinnych” egzekucji tych, które – nawet i bez własnej winy – nie ustrzegły tego skarbu mężczyzn…

A niektóre społeczności w Afryce w walce o ten mały fragment damskiej błony śluzowej posunęły się aż do…zaszywania żeńskich narządów płciowych w trudnym do opisania rytuale „oczyszczenia dziewczynek.”

W starożytnym Rzymie westalkę, która by nie dochowała ślubów czystości, czekało zamurowanie żywcem (choć źródła historyczne pokazują, że uciekano się do tego znacznie rzadziej, niżby zapewne należało – głównie w okresach niepokoju chętnie zrzucano winę na złe prowadzenie się kapłanek…) – a według ST córce arcykapłana w podobnej sytuacji groziło nawet spalenie na stosie (Kpł 21,9). Kapłan zresztą mógł pojąć za żonę jedynie dziewicę (Kpł 21,13-14) i tylko z powodu ojca, matki, własnych dzieci, brata lub siostry „która jest mu szczególnie bliska, ponieważ nie należy do żadnego mężczyzny” (Kpł 21,3) mógł się narazić na nieczystość rytualną.

Na marginesie warto dodać, że występująca prawie we wszystkich epokach, religiach i kulturach tendencja do „uświęcania dziewictwa” jest odwrotną stroną równie pospolitego zjawiska, jakim była…sakralna prostytucja. I tu i tam chodzi przecież o jedno – o poświęcenie siebie, swego ciała, w służbie boskości.

Można zatem powiedzieć, że status dziewicy dawał kobiecie pewne przywileje – lecz jednocześnie narażał ją na rozliczne niebezpieczeństwa.

Jeśli wierzyć kronikarzom, nieco swobodniejsza atmosfera panowała pod tym względem na ziemiach dawnej Słowiańszczyzny (aczkolwiek Kraszewski, zapewne pod wpływem fascynacji kulturą antyczną, umieścił i w rodzimych świątyniach dziewicze kapłanki, czuwające przy „świętym ogniu”).

Ibrahim ibn Jakub, podróżnik, kronikarz i kupiec z X w. w swoim opisie Słowiańszczyzny za czasów Mieszka I pozostawił również ciekawą uwagę o tym, że dziewice w owych czasach raczej nie były „w cenie”: „Gdyby było w tobie coś dobrego – mówiono ponoć takiej pannie – byliby cię miłowali mężczyźni i byłabyś sobie znalazła takiego, który by wziął twoje dziewictwo!”

 

A dziś, po dziesięciu z górą wiekach, dziewictwo na powrót staje się czymś w rodzaju „wstydliwego balastu”, którego należy się pozbyć jak najszybciej – byle jak, byle gdzie, z byle kim, byle… mieć „to” już za sobą…

 

Czyżby defloracja znowu miała być wyznacznikiem własnej wartości? Mój Boże! Trafnie to ujęła pewna nastolatka, z której koleżanki naśmiewały się, że ona jeszcze „nic z tych rzeczy”:„Taka jak wy mogę stać się w każdej chwili – ale taka, jak ja, żadna z was już nigdy nie będzie!”

Jest raczej oczywiste, że jeśli uważam seks za coś naprawdę wartościowego, a moje ciało za wielki „dar” to nie będę go rozdawać jak leci, na prawo i lewo… I myślę, że tego nie załatwi ani masowe rozdawnictwo prezerwatyw, niesłusznie podnoszone do rangi „edukacji seksualnej” – ani, tym bardziej, straszenie ogniem piekielnym…

I tak mi się jakoś przypomina widziany kiedyś reportaż o królestwie Suazi (najwyższy wskaźnik zapadalności na AIDS na świecie…), gdzie jedyna w wiosce dziewica, 18-letnia, też była wyśmiewana przez przyjaciółki, że chyba zamierza zabrać „to” ze sobą do grobu! Czyżbyśmy więc w tym naszym szaleńczym pędzie ku „nowoczesności”  gonili Czarną Afrykę?

Nasze prawo zabrania kontaktów seksualnych osobom poniżej 15. roku życia – ale czy ten zakaz w jakiś znaczący sposób zmniejszył liczbę nastoletnich matek? (Ostatnio głośna była sprawa pewnej 13-latki, która urodziła dziecko ze związku ze swoim równie nieletnim chłopakiem – proszę się więc nie łudzić, że wszystkie tego typu przypadki to tylko kwestia gwałtu czy molestowania…)

I czasami się zastanawiam, czy ta wzrastająca liczba seksualnych ekscesów z udziałem nieletnich to nie jest także wynik pewnej nieuświadomionej „tęsknoty za dziewictwem”  – za niewinnością, którą, niestety, można dziś znaleźć tylko o bardzo młodych dziewcząt? No, więc szuka się tych „lolitek” coraz to młodszych, bo przecież 15-latka, w świetle prawa, jest już dostatecznie „dojrzała” nawet do występów w filmach porno…

Inna sprawa, że awans społeczny kobiet niepomiernie wydłużył ich edukację, przesuwając w czasie moment wejścia „w dorosłość” – w wieku XVIII dwudziestopięciolatka mogła być już nawet wdową- a w dzisiejszych czasach może być jeszcze studentką, „dzieckiem” na utrzymaniu rodziców…

Zachowanie dziewictwa (i „prawictwa”, bo w dobie równouprawnienia problem nie powinien dłużej dotyczyć wyłącznie kobiet!) w ciągu tego coraz dłuższego okresu, jaki upływa pomiędzy osiągnięciem dojrzałości płciowej, a momentem uzyskania „dojrzałości społecznej” (np. małżeństwem), staje się więc coraz trudniejsze…