Święta z (nieślubnym) dzieckiem?

W latach 60-tych ubiegłego wieku młoda Włoszka, Gianna (Joanna) Beretta-Molla zrezygnowała z terapii onkologicznej, aby uratować swoje nienarodzone dziecko. Dziś Kościół czci ją jako świętą – a jej córka, urodzona dzięki tej dramatycznej decyzji, jest również, jak matka, lekarzem.

 

Młoda Polka, Anna Radosz, będąc w szóstym miesiącu ciąży dowiedziała się, że ma raka. W obawie o zdrowie dziecka nie zgodziła się na chemioterapię – i urodziła zdrowego  chłopczyka. Umarła 11 maja 2007 roku…

 

Identyczne historie? Owszem, ale tylko pozornie. Joanna Beretta-Molla była bowiem mężatką i żyła w przykładnym, katolickim związku – natomiast synek Anny Radosz jest dzieckiem nieślubnym, co może stanowić poważną przeszkodę w jej kanonizacji.

 

Tak, jakby ofiara życia „grzesznicy” była mniej warta, niż dobrej chrześcijanki…

 

A przecież Jezus powiedział do „kobiety, która prowadziła w mieście życie grzeszne” (a więc prawdopodobnie prostytutki), że „odpuszczone są jej liczne grzechy, ponieważ wiele umiłowała”, i jeszcze, przy innej okazji: „nikt nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś życie swoje oddaje za przyjaciół swoich.”

 

Chciałabym zresztą zauważyć, że ten ostatni passus został wykorzystany w sprawie kanonizacyjnej o. Maksymiliana Marii Kolbego, który swoją postawą przed wojną nierzadko wzbudzał kontrowersje (zarzucano mu np. antysemityzm i przesadny kult maryjny). Niezależnie jednak od tego, co miałby na sumieniu, zmazał to jednym pięknym, heroicznym czynem.

 

Czemu w przypadku Anny miałoby być inaczej?

 

A tych wszystkich, którzy się niepokoją, że taka kanonizacja mogłaby stanowić zachętę do „niemoralności” śpieszę uspokoić, że Kościół MA już kilku świętych z nieślubnym potomstwem. Pierwszy, który przychodzi mi do głowy, to wielki święty Augustyn, który nie wahał się nawet nazwać swego syna Adeodat – co znaczy „dany od Boga.” Nie przeszkodziło mu to jednak zostać biskupem Hippony i doktorem Kościoła…

 

A wydaje mi się, że jest znacznie trudniej podjąć decyzję o urodzeniu dziecka właśnie wtedy, gdy się nie ma uregulowanej sytuacji rodzinnej i społecznej – a dziewczęta i kobiety stojące przed podobnym wyborem także powinny mieć swoją patronkę…

 

Postscriptum: Niewykluczone, że Anna Radosz wcale nie musiała umierać. Szkoccy lekarze unikają bowiem podejmowania ryzyka – i w przypadkach jakiegokolwiek zagrożenia zwykle doradzają aborcję, podczas gdy w „zacofanej” Warszawie niekiedy eksperymentalnie przeprowadza się leczenie onkologiczne u pacjentek w drugim i trzecim trymestrze ciąży.

 

No, cóż, „mentalność aborcyjna” robi swoje…