„Czcij ojca swego…”

Problem tzw. „oddawania rodziców do domów starców” musi budzić zrozumiałe kontrowersje, zwłaszcza ostatnio, po tych wszystkich przerażających obrazach z „domów niespokojnej starości” – tym bardziej, że w naszym konsumpcyjnie nastawionym świecie coraz bardziej liczy się tylko piękno (fizyczne), siła i sprawność. Starość zaś, jako wybitnie”nieestetyczną”, najchętniej usunęlibyśmy z pola widzenia, powierzając ją zręcznym, ale nieczułym”fachowcom”. Nie zdziwiłabym się więc, gdyby za jakiś czas pokolenie obecnych 40-latków „dobrowolnie” poddawało się eutanazji, w obawie, że w starości nikt się nimi nie zajmie.Nastąpiło tu zatem naruszenie prostej „umowy międzypokoleniowej”, która mówi, że powinniśmy opiekować się naszymi rodzicami, ponieważ oni opiekowali się nami, gdy byliśmy dziećmi (i to właśnie, między innymi, oznacza hebrajskie słowo „czcij”, użyte w przykazaniu – opiekę i troskę na starość – a nie tylko jakiś abstrakcyjny „szacunek.” Pismo Święte mówi o tym dosłownie:
„Synu, wspomagaj swego ojca w starości,
nie zasmucaj go w jego życiu.
A jeśliby nawet rozum stracił, miej wyrozumiałość,
nie pogardzaj nim, choć jesteś w pełni sił.”
<Syr 3, 12-13>).

Niektórzy twierdzą nawet, że tzw. „domy starców” są zemstą naszych dzieci za…żłobki.

Oczywiście, zgadzam się, że mogą zaistnieć jakieś szczególne sytuacje, kiedy to oddanie dziecka lub matki do jakiegoś zakładu jest konieczne (np. poważna choroba i niemożność zapewnienia właściwej opieki w domu) – ale i wtedy nie powinniśmy tego traktować w kategoriach oddania mebla do przechowalni czy też pieska do schroniska. Nic i nikt nie zwalnia nas od okazywania naszym bliskim miłości i zainteresowania. Strasznie smutne są te babcie w „domach pogodnej (!) starości”, których latami całymi nikt nie odwiedza.
I proszę mi tu nie mówić: „A co tam taka babcia z demencją rozumie!” – bo udowodniono, że nawet noworodki potrzebują kontaktu z innymi istotami ludzkimi…