Alba w świecie zabawek.

Aby nieco odpocząć od tych wszystkich bardzo ważnych i poważnych tematów, postanowiłam się tym razem zająć czymś tak (z pozoru!) dziecinnie, nomen omen, prostym, jak zabawki. Zobaczymy, co z tego wyniknie…:)

Nietrudno się domyślić, że także nasz synek (jak większość współczesnych dzieci) jest otoczony niewiarygodną ilością różnych RZECZY. I to pomimo tego, że z całej duszy staramy się nie wychowywać go na „małego materialistę.” Ale mały ma tyle cioć i wujków, że zawsze jego „majątek” wzbogaci się choćby o jakiś drobiazg – a i nam samym (przyznaję!) trudno się niekiedy powstrzymać od kupienia ciekawej zabawki.

Zawsze uważałam, że (gdy tylko dziecko wyrośnie z wieku niemowlęcego) powinno się je dobierać pod kątem zaobserwowanych, indywidualnych zainteresowań malucha. Po co kupować coś, o czym z góry wiadomo, że i tak nie będzie używane?

Nasz Antoś ma niezaprzeczalny „dryg” do wszelkich „prac mechaniczno-konstrukcyjnych” toteż gros jego zabawek stanowią klocki i układanki różnego typu, wszelkich kształtów i kolorów. Ciągle brzmi mi w głowie autorytatywne stwierdzenie mojego wykładowcy od psychologii rozwojowej: „Dziecko MUSI mieć klocki!” Panie profesorze, melduję – zadanie wykonano! Z nawiązką.:)

Dalej, zestaw użytecznych narzędzi (ze szczególnym uwzględnieniem młotków:)), oczywiście bezpiecznych dla małego majsterkowicza. Z jego uznaniem spotka się także wszystko, co „gra”, świeci i miga – zwłaszcza, jeśli jakiś proces uruchamia się za czarodziejskim naciśnięciem guzika – i stąd te wszystkie dmuchawy na piłeczki albo okazały tukan, który za każdym razem, gdy otworzy dziób, wyśpiewuje coś w rodzaju arii operowej. (Skubaniec!:))

Jest też oczywiście cała kawalkada samochodów (szczególnie lubiane są te, które dadzą się rozkręcić – ze skręcaniem bywa gorzej, toteż posiadamy również wcale pokaźny zbiór „części zamiennych” do bliżej nieokreślonych zabawek :))   – od maleńkich aż po tak duży, że można na nim jeździć (a w niemowlęctwie służył jako chodzik:)) oraz „konik, zwykły koń na biegunach.”:) Drewniany, sztuk: jeden.

Ostatnimi czasy zauważyliśmy również duży pociąg Antosia… do pociągów, tak więc także ma ich parę – niektóre są składane z plastikowych lub drewnianych klocków, co pozwala doskonale połączyć przyjemne z pożytecznym. 🙂 Następnie piłki różnych kształtów, faktur i wymiarów. Niemały wybór książeczek (przyznaję: to akurat pokłosie raczej MOICH zainteresowań, którymi jednak usilnie staram się skazić potomka :)).

Jest i cała „pluszowa menażeria”, której przewodzi (wspominany już na tym blogu:)) żółty, włóczkowy Lew, wypatrzony kiedyś przez P. w sklepie z używaną odzieżą i kupiony za symboliczną złotówkę. Król zwierząt ma ostatnio nową, odpowiedzialną misję – regularnie uczęszcza z naszym synem do przedszkola. 🙂

Antoś czasami bawi się także lalkami, wyraźnie naśladując w tych swoich „męskich” zabawach swojego Tatę, który opiekował się nim od chwili narodzin. I tutaj właśnie mam pewien problem delikatnej (czy może ogólniejszej) natury.  Niedawno przypadkiem odkryłam, że pływająca lalka, która często towarzyszy mu w kąpieli – jest…chłopcem. Z wyraźnie zaznaczonym „szczegółem”. 🙂 Czy uważacie, że lalki dla dzieci powinny mieć określone cechy płciowe? A przecież bywa i gorzej: niedawno przeczytałam o zabawkowych zestawach do… tańczenia na rurze dla kilkuletnich dziewczynek!! Ze składaną rurką, podwiązką i plastikowymi pieniążkami do wkładania za nią… I ucieszyłam się, że mój synek nie jest dziewczynką. Serio.

A jeszcze szerzej: czy to dobrze, kiedy „moja zabawka jest taka, jak ja”? Bo czytałam także o lalkach (robionych na zamówienie) identycznych, jak nasza pociecha; „o rebornach”, które do złudzenia imitują wygląd niemowlęcia,  o lalkach z zespołem Downa… A wszyscy już chyba słyszeli o „niepełnosprawnej Barbie”, siedzącej na wózku inwalidzkim. Szczerze mówiąc, gdyby nawet takie zabawki były dostępne, gdy byłam jeszcze małą dziewczynką, chyba wolałabym się jednak bawić „zdrową” lalką… A Wy? Co sądzicie o tym?

 
   

Dziecko czy lalka?:) I czy to Wasza ostateczna odpowiedź?:)