W Ewangelii według św. Łukasza czytamy, że:
„W owym czasie wyszło rozporządzenie cezara Augusta, żeby przeprowadzić spis ludności w całym państwie. Pierwszy ten spis odbył się wówczas, gdy wielkorządcą Syrii był Kwiryniusz…”
Przede wszystkim, warto może sobie uświadomić, że choć w różnych religiach występuje motyw „narodzin boga” (czasami nawet z kobiety śmiertelnej!) to, poza chrześcijaństwem, NIKT NIGDY nie twierdził, że stało się to w dającym się zweryfikować czasie historycznym, za życia konkretnych postaci.
A św. Mateusz Ewangelista dodatkowo precyzuje, że „Jezus narodził się w Judei za czasów Heroda”, czym potwierdza nasze przypuszczenia, że tzw. „nasza era” rozpoczęła się…kilka lat przed narodzeniem Chrystusa – ponieważ król Herod Wielki zmarł w 4. roku p.n.e. Biorąc jednakże pod uwagę, że mnich Dionizy Mały, który ustalał tę datę, zrobił to dopiero w VI wieku, to i tak dokładność jest dosyć duża… 😉
Ów Herod jest też przez Ewangelistę oskarżany o czyn potocznie zwany „rzezią niewiniątek”, czego inne źródła (jak dotąd) nie potwierdzają. Tym niemniej, jeżeli się weźmie pod uwagę, że ten sam człowiek rozkazał zamordować m.in. własną żonę i synów, a Betlejem było w tym czasie prowincjonalną mieściną, niewartą nawet wzmianki ze strony historyków (ileż w końcu mogło tam być tych dzieci „w wieku do lat dwóch”?), to… naprawdę niczego nie można wykluczyć.
W tym samym tekście mamy również wzmiankę o „gwieździe”, która prowadziła mędrców ze Wschodu, aż do „miejsca, gdzie było Dziecię” – i obecnie większość badaczy przychyla się do poglądu Johannesa Keplera, że mogła to być wyjątkowo dobrze widoczna koniunkcja trzech planet w gwiazdozbiorze Ryb (albo Barana) – zjawisko takie występuje co kilkaset lat.
Natomiast co się tyczy daty dziennej (bo o to także często bywam nagabywana), to z tekstu biblijnego wynika raczej, że Jezus urodził się wiosną (wzmianki o „pasterzach, którzy trzymali wtedy straż nocną nad swoją trzodą” wskazują na koniec pory deszczowej, kiedy trawa jest już bujna i nadaje się do wypasu), niż zimą, bliżej święta Paschy – warto również pamiętać, że o tej porze roku noce w Izraelu bywają jeszcze chłodne: dość przypomnieć św. Piotra, który w wiosenną noc pojmania Mistrza „stał na dziedzińcu i grzał się przy ogniu.” To by wyjaśniało także doniosłość problemu pod tytułem „nie było dla nich miejsca w gospodzie.”
Szczególnie, jeśli się zważy, że owa „gospoda” w rozumieniu wschodnim mogła niekiedy oznaczać po prostu kawałek terenu, na którym – oczywiście za odpowiednią opłatą – obozowano pod gołym niebem, co wydaje się wielce prawdopodobne w przypadku nieoczekiwanego napływu ludzi przybyłych „na spis” do niewielkiego miasteczka, jakim wówczas było „miasto Dawidowe.” Tego typu miejsce raczej trudno uznać za odpowiednie dla Kobiety, która ma lada moment rodzić – nawet, gdyby akurat nie było zimno…
(Dla porządku muszę jeszcze dodać, że data, którą ostatecznie wybrano – 25 grudnia – była w wielu kulturach obchodzona jako „dzień narodzin Słońca” po przesileniu zimowym – i jest to wybór o tyle uzasadniony, że i Jezus był „światłością świata” – natomiast wiosenne święta Paschy są zdecydowanie związane z Jego męką, śmiercią i zmartwychwstaniem).
Zawsze zastanawiało mnie także, dlaczego – skoro Józef „pochodził z domu i z rodu Dawida”, w Betlejem „swoi go nie przyjęli”, żeby zacydować tym razem św. Jana Apostoła? I widzę co najmniej dwa możliwe powody: albo Józef był ostatnim z rodu i żadnych krewnych w mieście już nie miał, albo też był z jakiegoś powodu skonfliktowany z rodziną. Kto wie, czy nie chodziło np. o poślubienie przezeń Dziewczyny z Galilei, czyli po prostu o…mezalians? (Ale zaznaczam, że jest to tylko i wyłącznie moje prywatne przypuszczenie!)
Jak wiadomo, Galilejczycy nie cieszyli się w Izraelu najlepszą opinią i nawet uczniowie Jezusa nieufnie pytali, „czy może być coś dobrego z Nazaretu?”
W wielu kolędach (jak również w bożonarodzeniowych szopkach) występuje STARY św. Józef. Tradycja taka wywodzi się z II/III wieku n.e., kiedy to powstawały liczne herezje, zaprzeczające Bóstwu Chrystusa. W odpowiedzi na to zaczęły powstawać ewangelie apokryficzne, takie jak najbardziej znana „Protoewangelia św. Jakuba” – z której wynika, że Józef był „starcem”, wyznaczonym na męża Maryi przez kapłanów Świątyni Jerozolimskiej (gdzie się miała wychowywać) i że w ogóle nie chciał Jej poślubić – słowem, że nie mógł być biologicznym ojcem Jezusa…
Podejście takie jest jednak o tyle nielogiczne, że w świecie starożytnym (a nawet jeszcze dużo, dużo później:)) ciężar utrzymania kobiety spoczywał na barkach jej ojca, braci i męża – a w ich braku, także synów. (I jest to zapewne jeden z powodów, dla których Jezus wskrzesił syna „wdowy z Nain” – doskonale wiedział, że po śmierci jedynaka pozostałaby ona bez środków do życia) I jakoś nie chce mi się wierzyć, aby Bóg w swej mądrości wybrał na opiekuna swego Syna mężczyznę, który nie tylko nie miałby sił do pracy, ale nawet sam potrzebował pomocy.
Tym bardziej, że istnieją także pewne tradycje chrześcijańskie, mówiące o tym, że Józef zmarł na krótko przed rozpoczęciem przez Jezusa publicznej działalności. Znając zaś przybliżoną maksymalną długość życia w owych czasach („Miarą naszych dni jest lat siedemdziesiąt, lub gdy jesteśmy mocni – osiemdziesiąt” – powie Psalmista, z dużą zapewne dozą optymizmu :)), trudno raczej przypuszczać, by Józef w momencie zaślubin miał więcej, niż 30-40 lat. Nie jest to zatem chyba wiek jakoś specjalnie zaawansowany… 😉
Na zakończenie warto chyba jeszcze tylko dodać, że Maryja (przy całej swej niewinności) jest nie tylko „uświadomiona” – wie Ona, skąd normalnie biorą się dzieci, jeżeli pyta: „Jakże to się stanie, skoro nie znam męża?” , a potem idzie pomagać swej sędziwej krewnej w okresie ciąży i połogu – ale i na swój sposób zapobiegliwa. Przewidując bliskie już rozwiązanie, zabierze ze sobą w drogę do Betlejem przynajmniej „pieluszki”, którymi owinie swoje Niemowlę… 🙂