Chociaż – proszę mi wierzyć! – jestem w stanie zrozumieć dramat kobiety, która w wyniku urodzenia dziecka niemal straciła wzrok
(w końcu sama jestem krótkowidzem),
to jednak wydaje mi się, że – podobnie jak słynna sprawa „Wade kontra Roe” w USA
(która zresztą po latach okazała się zręczną mistyfikacją,
mającą jedynie stworzyć precedens dla legalizacji aborcji) –
jej osobista tragedia jest nazbyt często wykorzystywana politycznie
przez zwolenników przerywania ciąży.
(Podobnie zresztą jest i ze sprawą Janusza Świtaja-
odkąd odzyskał on sens życia,
można odnieść wrażenie, że niektórzy radykalni „eutanaziści”
są wręcz zawiedzeni: oto stracili spektakularny przypadek,
który mógł tak świetnie posłużyć do rozpętania dyskusji społecznej na ten temat…)
Przykład: wkrótce po korzystnym dla siebie wyroku Trybunału Europejskiego pani Alicja oświadczyła, że każda kobieta ma prawo do aborcji w obronie swego życia lub zdrowia – z tym się jeszcze jestem w stanie zgodzić, gdybyśmy bowiem to zakwestionowali, oznaczałoby to, że uważamy, że kobieta jest człowiekiem W MNIEJSZYM STOPNIU niż jej nienarodzone jeszcze dziecko – a to przecież nieprawda.
Ale jakież było moje zdziwienie, gdy po pewnym czasie ta sama pani (być może z własnej inicjatywy, a może namówiona przez środowiska, które stawiają ją jako bohaterkę na piedestale?) zaczęła w wywiadach coraz wyraźniej domagać się „prawa do aborcji na każde żądanie.” Pani wybaczy, droga pani, ale pomiędzy jednym a drugim jest zasadnicza różnica…
Nawiasem mówiąc, życzyłabym sobie, żeby ktoś wreszcie przedstawił rzetelny, niezależny raport na temat tzw. „podziemia aborcyjnego” w Polsce – bo jest oczywiste, że jedni będą problem demonizować, strasząc nas tymi (nomen omen!) tysiącami kobiet, które rzekomo cierpią i umierają z powodu niechcianych ciąż i/lub pokątnych skrobanek – a drudzy z kolei zawsze będą twierdzić, że problemu w ogóle nie ma…
Notabene, chciałabym zauważyć, że tzw. „turystyka aborcyjna” to (wbrew pozorom!) nie jest tylko problem tej „zacofanej Polski.”
Na wszelki wypadek jeszcze raz przypomnę,że
to nie „represjonowane” pod tym względem Polki były klientkami tej niesławnej kliniki w Hiszpanii, gdzie 6-, siedmio – a nawet ośmiomiesięczne „płody” zabijano śmiertelnym zastrzykiem,
ale zamożne Dunki, które „u siebie” mają także bardzo liberalne prawo aborcyjne.
Jak widać, nie dość liberalne jak na ich potrzeby…
I tak się czasem zastanawiam, czemu Komisja Europejska zawsze krzyczy tylko: „Polsko, daj prawo do aborcji!” mimo, że podobnie „restrykcyjne” przepisy są także np. na Malcie? Czemu się tylko tej Polski tak uczepili?
A wracając do tytułowej sprawy, zastanawia mnie jeszcze parę rzeczy.
Po pierwsze, dlaczego pani T. podczas ciąży nie zrobiono kompleksowych badań okulistycznych – i kto, na Boga Ojca, pozwolił jej rodzić siłami natury?!
I dlaczego w związku z tym pani Alicja zaskarżyła od razu państwo polskie,
zamiast podać do sądu lekarzy,
którzy się dopuścili względem niej tak karygodnych zaniedbań?
Po drugie, w jednym z wywiadów, broniąc się przed zarzutem własnej „nieodpowiedzialności”,
pani Ala tłumaczyła, że „zawiodła ją prezerwatywa.”
I gdybym była złośliwa, tobym teraz zapytała, czemu w takim razie
nie procesowała się z producentami tego (jak się powszechnie uważa)
wysoce skutecznego środka antykoncepcyjnego?
Mówiła także, że stan zdrowia nie pozwala jej na stosowanie innych metod – a ja sobie (bardzo, bardzo nieśmiało – ze względu na własną sytuację) zadaję pytanie, czy osoba aż tak ciężko chora w ogóle powinna mieć dzieci?
Zdaje mi się, że pani T. jest ciągle jeszcze osobą w tzw. „wieku rozrodczym” – co więc się stanie wówczas, gdy (Boże broń i zachowaj!) znowu coś ją „zawiedzie”?
Będzie walka o kolejne odszkodowanie, czy może tym razem legalna aborcja? A może w tym wypadku lepsze byłoby np. podwiązanie jajowodów (takie zabiegi wykonywano dawniej po trzecim cesarskim cięciu) – chociaż trwałe ubezpłodnienie także jest w Polsce nielegalne.
Daleka wprawdzie jestem zarówno od złośliwości i gromów, jakie na głowę tej nieszczęsnej kobiety rzucali niektórzy księża biskupi (zresztą, kimże ja sama jestem, by kogokolwiek potępiać?!) – jak i od pomysłów niektórych działaczy ruchów obrony życia, którzy sugerowali, że może należałoby pani T. ograniczyć prawa rodzicielskie („skoro domagała się odszkodowania za to, że nie pozwolono jej zabić własnego dziecka…”) – ale mimo wszystko zastanawiam się czasami, jakie to uczucie – wychowywać dziecko, które się chciało „usunąć”?
Postscriptum: Przywykłam już do tego, że w dzisiejszych czasach wiele się mówi o „prawach zwierząt” (a pewien współczesny filozof, Peter Singer, twierdzi nawet, że nie ma żadnej znaczącej różnicy pomiędzy nami, a innymi stworzeniami) – a ostatnio przeczytałam nawet, że także rośliny powinny mieć swoje prawa.
Dla przykładu, wróżenie z płatków stokrotki jest niemoralne, ponieważ „bez powodu narusza jej godność.” Nigdy nie byłam zwolenniczką niepotrzebnego niszczenia i zrywania roślin (nawet do bukietów!), ale powoli zaczyna mi się wydawać, że jedyną istotą w całym Wszechświecie, która nie posiada w naszych oczach absolutnie żadnej wartości jest…ludzki embrion.
Przecież tak łatwo jesteśmy w stanie poświęcić go w imię „wolności jednostki.” Czy tylko ja mam takie wrażenie?
A po ostatnim (z września 2009 roku) wyroku sądu to już w ogóle strach wypowiadać się na ten temat. Wygląda na to, że w naszym pięknym kraju wolno oceniać wszystko i wszystkich z wyjątkiem Wielce Szanownej Pani Alicji Tysiąc i jej bohaterskiej decyzji… Zmilczę, bo może poczuje się „obrażona” i tym, co napisałam?