Czyżby sól zwilgotniała?

Ostatnio gruchnęła wieść, że – po raz pierwszy w historii – wyznawców islamu jest na Ziemi nieco więcej niż katolików, co wprawiło niektórych ateistów w euforię związaną z rzekomo już bliskim „końcem religii” w ogóle.

 

Jeśli o mnie chodzi, to nie zauważyłam, aby właściwie pojęta religia zaszkodziła komukolwiek – poza, być może, fanatycznymi zwolennikami niejakiego Dawkinsa (bo, niestety, ateizm też ma swoich fundamentalistów). Obawiam się, że (wbrew ich złudzeniom) świat bez religii wcale nie byłby rajem, przypominałby raczej piekło. Marksiści tak samo naiwnie wierzyli, że wystarczy tylko zlikwidować własność prywatną i zabrać bogatym, a już wszystko będzie „cacy…”

 

Wielokrotnie już tu pisałam, że różnica pomiędzy wiarą a fanatyzmem religijnym jest mniej więcej taka, jak między zdrowiem a chorobą – czego najwyraźniej Dawkins i jego wierni wyznawcy zupełnie nie zauważają.

 

A ten spadek „popularności” chrześcijaństwa na rzecz islamu mogę wytłumaczyć dwoma powodami:

  1. Kościoły, zwłaszcza protestanckie, chcąc być coraz „bliżej ludzi” coraz bardziej „rozmywają”  swoje nauczanie. Pisałam tu już kiedyś o pewnej pani pastor (ciekawostka, że takie zjawisko przebiega szybciej w tych Kościołach, które dopuściły kobiety do święceń…), która mówiła, że ludzie uczęszczający do jej kościoła nie muszą nawet wierzyć w Boga – no, to ja nie wiem, co oni w ogóle jeszcze „muszą”? Są to więc takie wspólnoty, które nie tyle prowadzą swoje „owieczki”, co posłusznie idą za nimi. We wszystkim. (Śluby gejowskie, rozwody, aborcja – co się komu podoba… ) Takie „przyjazne” chrześcijaństwo, zamiast być „znakiem sprzeciwu” wobec świata, staje się swoją własną karykaturą, wydmuszką, obrzędem bez treści. No, i na co komu taka religia, która już nawet nie próbuje podpowiadać człowiekowi JAK ŻYĆ?Skutkiem tego Kościoły protestanckie coraz bardziej upodabniają się do instytucji kulturalno-towarzysko-charytatywnych (będąc w Anglii sama się o tym  przekonałam); Kościół katolicki dręczą stare grzechy – chciwość pieniądza i seksafery – a przeciętnym Europejczykom słowo „duchowość” kojarzy się prędzej z religiami Wschodu niż z chrześcijaństwem… Coraz częściej też przechodzą na islam, który ma jasne zasady i proste odpowiedzi na wszystko.
  2.  Wyznawcy islamu (podobnie jak np. najbardziej konserwatywni spośród Żydów – chasydzi) zwykle mają bardzo dużo dzieci – podczas, gdy  „postchrześcijańska” Europa, wbrew alarmującym danym demograficznym, ciągle wierzy w ubiegłowieczny mit o  „przeludnieniu” i wymyśla wciąż nowe sposoby, żeby ich nie mieć.

 

Tym sposobem już za kilkadziesiąt lat wyznawcom Mahometa może się udać to, co nie udało się ich przodkom w VII-VIII w. n.e. – zajmą całą Europę. I to bez jednej kropli krwi…


Jezus miał rację, kiedy mówił, że „jeśli sól utraci swój smak, na nic się już nie przyda – chyba na wyrzucenie i podeptanie przez ludzi.” Zachodnie chrześcijaństwo, w dużej części, jest właśnie taką „zwietrzałą solą.”

 

Ale, z drugiej strony, chrześcijaństwo wcale nie musi być „w większości”, nie musi mieć władzy nad światem – doświadczenia historyczne uczą mnie, że to mu raczej szkodzi.

 

Innymi słowy: „soli” nie musi być dużo, żeby nadawała światu smak.

A kto wie, może w dawnych wiekach myśmy go po prostu trochę „przesolili”?