Nie da się ukryć, że jak świat światem, a Kościół Kościołem, „KASA” jest jego problemem – i to co najmniej od czasów, kiedy w gronie apostolskim Judasz „miał pieczę nad trzosem” i, jak twierdzili jego koledzy, wykradał to, co składano (J 12,6) i kiedy niejaki Szymon Mag chciał „niegodziwą mamoną” kupić sobie dary Ducha Świętego (Dz 8,20).
W naszych zaś czasach Niemcy ogarnęła fala odejść z Kościoła (nie tylko katolickiego) w związku z wprowadzeniem (w miejsce dotychczasowej dobrowolnej „ofiary”) specjalnego podatku wyznaniowego. Przyglądając się skutkom, trzeba powiedzieć, że były one w dużej mierze NEGATYWNE – jeżeli w ogóle poprawiło to sytuację finansową parafii (wątpię), to chyba w niewielkim stopniu, ponieważ szeregi wiernych opuścili przede wszystkim najbogatsi.
A jest to tym bardziej niebezpieczne, że zdecydowana większość Niemców akceptuje jeszcze Kościół tylko instytucję o charakterze kulturalnym i dobroczynnym, a z czego taką działalność finansować, kiedy – mówiąc trywialnie – brak kasy? Nic więc dziwnego, że wszyscy wojujący ateiści wielkim głosem domagają się, by i u nas taki podatek co prędzej wprowadzić. Przykład niemiecki pokazuje, że w szybkim tempie prowadzi to do laicyzacji.
(Ponieważ jednak natura – ludzka także – nie znosi próżni, coraz więcej „rdzennych” Niemców przechodzi na islam, a opuszczone kościoły zamieniane są na meczety…
A czy „Europa islamska” będzie lepsza, niż ta „chrześcijańska”? Nie wiem, ale chyba niekoniecznie. A na pewno będzie zupełnie INNA. Weźmy np. takie kluczowe dla naszej cywilizacji pojęcie,jak „wolność jednostki”. Nie da się ukryć, że wywodzi się ono (w znacznym stopniu) z chrześcijańskich pojęć „wolnej woli” i”wolności sumienia” (i nic to, że przez samych chrześcijan prawa te były wielokrotnie łamane). Ale w islamie najważniejsza jest nie JEDNOSTKA i jej prawa, ale „umma” – wspólnota wierzących, która reguluje wszystkie zachowania każdego z jej członków. A samo słowo „islam” znaczy po prostu PODDANIE…)
Inna sprawa, że takie rozwiązanie spowodowałoby zapewne większą jawność i „rozliczalność” (podatki!) kościelnych funduszy.
A co nam pozostaje w zamian? Stare, dobre „co łaska” – które powinno być rzeczywiście dobrowolną ofiarą, a nie misternie ułożonym „cennikiem usług kościelnych” jak to często bywa (bo wówczas wszyscy – i wierni i kapłani – traktujemy Kościół tylko jako „Stację Obsługi Duchowej” – miejsce, gdzie się „płaci i wymaga”). Bardziej zaangażowani wierni (np. we wspólnotach) mogliby się też DOBROWOLNIE opodatkować (np. w formie „dziesięciny” od dochodów) na rzecz swojego kościoła. I tyle.
A że to może nie wystarczyć na utrzymanie wielkich świątyń i (czasami) jeszcze bardziej wystawnych plebanii? A kto powiedział, że na pewno oddajemy cześć Bogu, budując pałace dla Ukrzyżowanego Cieśli? Kilkakrotnie już tu pisałam, że chociaż uważam, że „słudzy ołtarza mają prawo żyć z darów ołtarza” (por. np. Lb 11,18) to jednak nigdzie nie jest powiedziane, że muszą żyć PONAD STAN. Wydaje mi się nawet, że to właśnie ubodzy chrześcijanie (jak św. Franciszek w przeszłości) skutecznie „reewangelizują”świat.
Por. też: „EURABIA a wartości europejskie.”