Jak wielu młodych chrześcijan na świecie byłam kiedyś zauroczona książką „Prorok”, Kahlila Gibrana (1884-1931) pochodzącego z Libanu maronickiego pisarza i malarza, który żył i tworzył w Stanach Zjednoczonych.
Z tym większym zainteresowaniem sięgnęłam więc po korespondencję Gibrana z jego wieloletnią przyjaciółką, Mary Elisabeth Haskell – w wyborze i opracowaniu Paula Coelho.
I tym większe, muszę przyznać, było moje rozczarowanie. Może zresztą to wina Coelho, który, jak sam przyznaje, „aby oddać ducha tej korespondencji” opracował tekst w wolnym tłumaczeniu, „starając się być wierny nie tyle słowom, ile myśli Gibrana.”
Niewykluczone więc, że autor Alchemika nałożył miejscami na tę myśl filtr własnych przekonań, np. na temat Boga – wyraźnie panteistycznych, w duchu New Age, co w żaden sposób nie wynika z lektury Proroka.
Wracając jednak do samego romansu. Mary Haskell była o kilka lat starsza od Gibrana, urodziła się w 1873 roku w Karolinie Południowej, a w wieku trzydziestu lat przeniosła się do Bostonu (gdzie poznał ją Kahil), aby przejąć tam kierowanie szkołą dla dziewcząt, założoną przez jej siostrę.
Dość szybko się jej oświadczył, ale ta zamożna dama (która zresztą finansowała prace swojego przyjaciela) odrzuciła propozycję małżeństwa z biednym cudzoziemcem, obawiając się mezaliansu.
I na tym właściwie można by rzecz zakończyć, gdyby nie to, że od tej właśnie chwili zaczyna się ich osobliwa korespondencja, licząca na przestrzeni kilkudziesięciu lat około 600 listów, będących zapisem ni to platonicznej miłości (wydaje się, że nigdy nie przekroczyli granicy namiętnego pocałunku, choć młody malarz zachwycał się jej ciałem, a oboje zgodnie twierdzili, że w ludzkiej nagości nie ma nic zdrożnego) ni to czysto intelektualnej przyjaźni. Odniosłam przy tym wrażenie, że ta relacja od początku znaczyła o wiele więcej dla niego, niż dla niej. (Sam wyznaje w jednym z listów: „Pragnę Cię bardziej, niż Ty mnie.”) Oboje zresztą w końcu związali się z innymi osobami, a ich korespondencja stawała się coraz mniej intensywna.
Udało mi się wprawdzie znaleźć w tych listach kilka prawdziwych perełek, jak choćby:
„Nikt nie wie dokładnie, gdzie przebiega granica między bólem i rozkoszą, a im więcej o tym myślę, tym bardziej zdaję sobie sprawę, że niepodobna ich rozdzielić. Obdarzasz mnie radością tak wielką, że aż cierpię – i przysparzasz mi tyle cierpienia, że się raduję.”
To, jak mi się zdaje, całkiem niezła odpowiedź także dla tych wszystkich, którzy mnie co jakiś czas pytają, czy jestem w moim związku szczęśliwa.:) Jeden z moich spowiedników podobnie mawiał, że często te same rzeczy, które sprawiają, że jesteśmy szczęśliwi, sprawiają też, że jesteśmy dosyć smutni.
Kahlil też zresztą dodaje w innym liście: „Choć w ciągu tych lat umarłem wiele razy, moje blizny się zagoiły, a w moim sercu nie ma goryczy.” Ano, właśnie.
„”Pragniemy dawać, ale bywa, że nikt nie chce przyjąć naszego daru. Miłość jest tym, za czym najbardziej tęsknimy i co najbardziej chcielibyśmy ofiarować. Nikt nie dostrzega, że miłość jest nieustannie dawana i odrzucana.”
Otóż to. Iluż to ja sama znałam ludzi, ze wszech miar godnych miłości, których jednak nikt nie chciał pokochać…
Albo: „Małżeństwo nie daje nikomu prawa, aby uczynił z drugiej osoby niewolnika, ale jednocześnie małżonkowie są od siebie w pewnym stopniu zależni. Dobrze jest brać tylko tyle, ile potrafimy ofiarować.”; „Bez marzeń związek małżeński może się stać jedynie ciągiem obiadów i kolacji, spożywanych w zaciszu domowej kuchni.”
„Różnica pomiędzy prorokiem a poetą polega na tym, że ten pierwszy żyje tak, jak naucza. Z poetą jest inaczej. Może pisać wspaniałe wiersze miłosne, żyjąc bez miłości. Gdy jednak pogodzi się z myślą, że nie jest kochany, z czasem staje się kimś, kogo ludzie kochają.”
A to z kolei mogłaby być świetna myśl przewodnia do tekstu o celibacie. Sama znałam wielu takich kapłanów – kochanych przez wszystkich.
Wszystko to jednak jest bardzo mało – ogólnie rzecz biorąc, ten dziwny „związek-nie-związek” wydał mi się po pewnym czasie nieco pretensjonalny i nużący.
Sam pisarz musiał zresztą zdawać sobie sprawę z dziwaczności sytuacji (opartej głównie na niedopowiedzeniach i półsłówkach, zupełnie, jakby oboje próbowali jednocześnie „zjeść ciastko – i mieć je nadal!”), skoro napisał w pewnym momencie:
„Godzimy się, żeby ominęło nas coś, co jest najbardziej naturalne pod słońcem. Jesteśmy zdrowymi, normalnymi ludźmi. Ty pragniesz przyjmować, a ja dawać i przez to cała ta sytuacja staje się jeszcze bardziej absurdalna.”
Nie wiem, czy to kwestia specyficznej ówczesnej obyczajowości (jakże odmiennej od naszej) czy może raczej tego, że każda taka próba zaglądania za zasłonę prywatności lubianego autora zawsze skończyć się musi nieuchronnym rozczarowaniem.
Z pewną ulgą więc powracam do strof Gibrana (tak pięknie przyswojonych polszczyźnie przez Ernesta Brylla), który tak oto pisał w Proroku o miłości:
„Gdy miłość Cię wzywa, idź za jej głosem,
chociaż jej drogi trudne są i strome.
A gdy obejmie cię skrzydłami – ulegnij,
nawet gdyby miał cię zranić miecz w nich ukryty.
Gdy miłość mówi do ciebie, miej wiarę,
choćby ten głos miał rozbić twoje sny, jak wiatr północny,
co pustoszy ogrody.”
A o małżeństwie:
„Kochajcie się wzajem,
lecz nie przemieniajcie miłości w więzy niewoli.
Dotykajcie brzegów dusz waszych jako morze swobodne.
Puchary wzajemnie sobie napełniajcie, lecz z jednego pucharu nie pijcie.
Dzielcie się wzajem chlebem, ale nie pożywajcie jednej kromki…”
Na zdjęciu: Mary Haskell i Kahlil Gibran.
Przeczytajcie sami: Kahlil Gibran. Prorok. Listy Proroka. Wybór i adaptacja Paulo Coelho. Wyd. Drzewo Babel, Warszawa 2006. [Edycja limitowana dla Czytelniczek PANI, wyd. Bauer]