Zbytek troski…

Tak? A mnie się zdaje, że nie ma też końca prostackim uproszczeniom, stosowanym przez panią profesor (!) Senyszyn byle tylko ośmieszyć Kościół (katolicki, bo wobec innych wyznań, które stosują podobne metody naboru duchownych, zachowuje chwalebne milczenie…) albo ukazać go w złym świetle.

A wszystko to, oczywiście, w imię tolerancji i poszanowania dla odmiennych od własnych poglądów. (Czego wyrazem jest choćby ten pełen szacunku język – „klechy” ; „Komu staje…” – jeśli to nawet miał być żarcik, to raczej taki z gatunku grubych… Gdybym miała dyskutować na podobnym poziomie, powiedziałabym, „żartobliwie” oczywiście, „A komu nie staje, niech zostaje…politykiem SLD!” – brzydzę się jednak takimi powiedzonkami.)

Nawiasem mówiąc, wcale nie podoba mi się ani Komisja Majątkowa (uważam, że jako relikt dawnych czasów powinna już dawno zostać zlikwidowana) ani, tym bardziej odsuwanie osób niepełnosprawnych od niektórych posług kościelnych (sama, jako niepełnosprawna dziewczynka, nie mogłam zostać bielanką, choć bardzo tego pragnęłam. Dla Jezusa byłam „za brzydka”?!)

A jednak warto zauważyć, że określone wymagania zdrowotne stosowane są także wobec kandydatów do wielu innych zawodów, choćby lekarzy czy nauczycieli. Ciekawe, czy tym środowiskom pani Senyszyn równie łatwo zarzuciłaby dyskryminację? Zresztą nawet gdyby Kościół stosował w tym wypadku niesprawiedliwe zasady, w żadnym razie nie byłby to argument za aborcją „uszkodzonych” dzieci („Nie nadajesz się do życia – nawet księdzem nie mógłbyś zostać!” ). Są to po prostu dwie zupełnie różne kwestie.

Wszakże i ten zakaz nie jest w Kościele bezwzględny – słyszałam o niepełnosprawnych kapłanach, a jeszcze więcej jest wśród takich osób sióstr zakonnych i świeckich osób konsekrowanych, bardzo oddanych służbie Kościołowi. Wszystko jest możliwe – trzeba tylko bardzo tego chcieć…

Obsesje poseł Joanny.

Demokracja ma to do siebie, że wielu przedstawicieli narodu (niezależnie od tego, jaki to naród…) pragnie się za wszelką cenę wyróżnić spośród tłumu innych, sobie podobnych obywateli – i w ten sposób stać się jak gdyby „pierwszymi wśród równych.”

I jako historyczka muszę powiedzieć, że to się zaczęło już w czasach starożytnych i trwa szczęśliwie (?) do dzisiaj. Niejaki Herostrates, człek prosty, przeszedł do historii dzięki temu, że podpalił świątynię Artemidy w Efezie, Brutus dzięki temu, że – przyjacielem denata będąc – wziął udział w zamachu na Cezara, a Katon Starszy znany jest szerszej (?) publiczności głównie z tego, że ponoć każde swoje przemówienie kończył stwierdzeniem, że Kartagina powinna zostać zburzona. Wszyscy oni wyróżnili się jak najbardziej.

I śmiem twierdzić, że w naszej epoce, w erze telewizji i Internetu, ta umiejętność zwracania na siebie uwagi staje się jeszcze powszechniejsza. Nieomal każdy poseł ma na to własny sposób.

Zbigniew Ziobro na przykład miał nieustające konferencje prasowe i „gwóźdź”, który się okazał dyktafonem, Janusz Palikot – wibrator, a Renata Beger – swoje słynne kurwiki w oczach (cokolwiek to oznacza:)).

Ale na miano „polskiego Katona” (w spódnicy) zasługuje w moim przekonniu pani poseł Joanna Senyszyn, która ma zwyczaj niemal każde zdanie zaczynać (względnie – kończyć) od „Biskupi polscy…” lub „Kościół katolicki w Polsce…”

Abstrahując już od treści tych wystąpień, z którą to czasami się zgadzam, ale częściej jednak nie (np. najnowszy konik pani poseł – podatek na rzecz Kościoła zamiast „tacy” – w praktyce dyskryminuje osoby wierzące, a jego wprowadzenie w Niemczech spowodowało wręcz epidemię „fałszywego ateizmu” , która skończyła się dopiero wtedy, gdy wprowadzono paralelną opłatę <na cele kulturalne> dla niewierzących) i pomijając fakt, że jakoś nie mogę uwierzyć, że Kościół odpowiada naprawdę za całe zło tego świata (w tym za trzęsienie ziemi i koklusz :)) – chciałabym jedynie delikatnie przypomnieć sympatycznej skądinąd pani poseł, że:

  • Wszelkie uogólnienia („WSZYSCY biskupi”, „KAŻDY ksiądz”, „CAŁY Kościół”) mają to do siebie, że bardzo rzadko są prawdziwe. Sama logika uczy nas, że jeśli takie stwierdzenie jest nieprawdziwe choćby dla jednego człowieka, to jest krzywdzące wobec wszystkich;
  • Ciągłe powtarzanie tych samych argumentów osłabia ich siłę i może nawet dać powód do przypuszczeń, że na żaden inny temat nie ma się nic interesującego do powiedzenia (o co uczonej pani profesor oczywiście nie śmiałabym podejrzewać!);
  • Atakowanie w kółko tylko jednego przeciwnika nie powoduje – wbrew pozorom – wzrostu społecznej niechęci do niego, a nawet (o zgrozo!:)) może w końcu wzbudzić dlań współczucie – a przecież chyba nie o to chodzi naszej „dyżurnej antyklerykałce kraju”? 🙂

A wracając jeszcze do poruszonej już tutaj sprawy „podatku kościelnego”, to zastanawiam się nieśmiało, czy pani poseł byłaby równie entuzjastycznie nastawiona do podobnego pomysłu, gdyby dotyczył on nie związków wyznaniowych, ale…partii politycznych? Gdyby tak – o czarowna wizjo!:) – finasować je nie z budżetu państwa, lecz z podatków ich wiernych zwolenników…Ech, pomarzyć!

A swoją drogą, trochę to zabawne, że właśnie ja, ta „wyklęta i przeklęta”, staram się tutaj bronić mojego Kościoła. Czyżbym w ten sposób próbowała (bezskutecznie, wiem to na pewno) jakoś poprawić własne „notowania”? 🙂

No, cóż, zdaje się, że i ja mam swego „bzika” – a jednym z (nielicznych) plusów mojej obecnej sytuacji jest to, że ze strony Kościoła nic gorszego spotkać mnie już nie może.  Mogę więc mówić i pisać to, co naprawdę myślę – bez oglądania się na czyjeś zdanie…