Ten okropny Benedykt…;)

Co najmniej od dnia Wszystkich Świętych różne media krzyczą: „Kościół chceZABRONIĆ kremacji zwłok!”

Tymczasem to, co ostatnio zalecił Benedykt XVI, to nie tyle jakieś „rewolucyjne zmiany” co właśnie POWRÓT DO TRADYCJI chrześcijańskiej – czy wiecie,  w jaki sposób archeolodzy wyróżniają groby pierwszych chrześcijan spośród innych? M.in. właśnie po tym, że nie były to groby „popielnicowe”, ciałopalne.

Rozumiem doskonale, że taki powrót do pierwotnego nauczania mógł się papieżowi wydać potrzebny w sytuacji, gdy – zwłaszcza na Zachodzie – nawet wśród wierzących coraz powszechniejsze stają się „panteistyczne” obyczaje wokół wrzucania prochów do morza, rozsypywania po Łąkach Pamięci czy też rozmaite ekstrawagancje w rodzaju zamieniania ich w brylanty.

W modelowo laickiej Szwecji doczesne szczątki pozostawione przez krewnych w szpitalach (a jest takich już około 40%) potraktowano jeszcze bardziej utylitarnie – gdzieniegdzie służą one w spalarniach miejskich jako paliwo ciepłownicze…

Czy to NAPRAWDĘ jest właściwy sposób podchodzenia do ciała człowieka? Mam wątpliwości, choć samo w sobie spopielanie zwłok mojego sprzeciwu nie budzi. Jeżeli wierzę, że Bóg ma moc wzbudzić nas „z niczego” – to jakiż w tym problem?

Oczywiście, te „nowe” przepisy rodzą pewne problemy. Narastający brak miejsca na grzebanie naszych zmarłych, na przykład. Odkryto chociażby, że na skutek spożywania konserwowanej żywności nasze ciała mogą obecnie rozkładać się znacznie dłużej, niż to było w przypadku naszych dziadków i pradziadków.

Wiadomo już także, że od tych regulacji wprowadzono dwa znamienne wyjątki, które  właściwie wyczerpują wszystkie możliwe sytuacje: mszę nad urną będzie można po dawnemu odprawić, jeśli zwłoki sprowadzone zostały z zagranicy, lub wtedy, gdy „podwójny pogrzeb” będzie stanowił zbyt duży problem dla rodziny…

Stawia to oczywiście od razu pytanie o zasadność wprowadzenia przepisu, który najprawdopodobniej będzie stale obchodzony. Ale powiedzieć: „no, tak – Kościołowi jak zwykle chodzi w tym wszystkim TYLKO o kasę!” to krzywdzące uproszczenie…

Oficjalny list biskupów polskich w sprawie nowych zasad grzebania zmarłych zostanie odczytany w kościołach dnia 13 listopada.

 

Dziadek na telewizorze.

W czasach najdawniejszych pochówki odbywały się, jak się zdaje, przez przysypanie ciała ziemią, względnie przykrycie kwiatami lub gałęziami (co ciekawe,w podobny sposób swoich „zmarłych” traktują niektóre zwierzęta, np. słonie). Miało to na celu głównie zabezpieczenie ciała przed rozszarpaniem przez dzikie zwierzęta.

 

Archeolodzy zgodnie łączą występowanie obrządków pogrzebowych z przejściem od form przedludzkich do rzędu istot rozumnych – i z występowaniem jakiegoś rodzaju wierzeń w życie pozagrobowe.

 

 U ludów starożytnych występowały zasadniczo trzy formy pogrzebu: ciała zakopywano w ziemi (lub układano w specjalnych grotach i pieczarach), mumifikowano (strożytni Egipcjanie, niektóre ludy Ameryki i Afryki) bądż spalano na stosie. Tę ostatnią formę spotykamy często u starożytnych Rzymian, u dawnych Słowian, ale także wśród ludów Północy i w Indiach. Wydaje się, że tak duży zasięg występowania takich praktych mógł mieć związek z dość powszechnym wówczas przekonaniem, że ciało jest „więzieniem dla duszy”, z którego po śmierci należy ją uwolnić, aby mogła swobodnie powędrować w zaświaty.

 

Chrześcijaństwo, idąc za przykładem judaizmu, przyjęło praktykę grzebania zwłok – i to tak powszechnie, że archeolodzy, zajmujący się podaniem schyłku starożytności często na tej podstawie odróżniali chrześcijan od pogan. Odrzucenie palenia zwłok było zapewne związane po pierwsze z tym, że w oczach wyznawców Chrystusa była to praktyka „pogańska” – a po drugie, z wiarą w zmartwychwstanie ciał. (Niektórzy teologowie średniowieczni przypuszczali nawet, że zachowanie ciała w stanie nienaruszonym jest jednym z warunków koniecznych do przyszłego zmartwychwstania – stąd bardzo surowy początkowo zakaz wykonywania sekcji zwłok). Starożytne „nekropole” (miasta umarłych) zamieniły się w nasze „cmentarze” (z gr. „miejsce snu”) – czyli miejsca, gdzie bracia w wierze „śpią” oczekując na powstanie z martwych.

 

 Jeszcze do końca II wojny światowej pozostawienie bez należytego pochówku (a tym bardziej: rozsypanie prochów na wodzie, ziemi lub w powietrzu) było bardzo surową karą, zastrzeżoną jedynie dla największych zbrodniarzy.

 

I chociaż Kościół, zapewne pod naciskiem współczesnej obyczajowości, zaakceptował w końcu tę formę pogrzebu (w ostatnich latach zauważono, że np. ciała Amerykanów, latami faszerowane sztucznymi dodatkami do żywności, nie chcą się już rozkładać tak szybko, jak kiedyś – narasta więc problem z miejscami na cmentarzach) – jako że Wszechmogący MOŻE przecież odbudować nasze ciała nawet z nicości (bo gdyby było inaczej, to np. ludzie spaleni w krematoriach nie mieliby szans na życie wieczne – co przecież byłoby skrajnie niesprawiedliwe…) to jednak warto się chyba zastanowić nad głębszymi przyczynami takiego stanu rzeczy.

 

Po pierwsze naszą kulturę cechuje generalnie brak oswojenia ze śmiercią – a tam, gdzie nie ma ciała, jakoś łatwiej o niej zapomnieć. Choć, z drugiej strony, przechowywanie prochów ukochanej osoby na honorowym miejscu w salonie jest też dosyć makabryczną formą obcowania ze zmarłymi…

 

Po drugie, zastanawiam się, czy owo „puszczanie popiołów na wiatr” nie dowodzi, że nasze wierzenia ewoluują coraz bardziej w kierunku panteistycznym? Po prostu po śmierci pragniemy się „roztopić w Kosmosie” – czy coś podobnego. Dziwi mnie to tym bardziej, że jednocześnie coraz bardziej popularne stają się…cmentarze dla zwierzaków.

 

Ciekawą mutacją kremacji staje się ostatnio (dostępne na razie tylko dla bogaczy) „kompresowanie” ludzkich szczątków tak, aby utworzyły…diament. Czyż nie jest to w istocie jakieś wynaturzone pragnienie osiągnięcia (jednak!) nieśmiertelności już tu na ziemi, skoro nie wierzymy, że cokolowiek czeka nas „w niebie”?

 

„Prochem jesteś i w brylant się obrócisz…”?