Jasełka według księdza Adama.

Wiecie doskonale, że zazwyczaj bliżej mi do „Tygodnika Powszechnego” niż do  Radia Maryja – i do Szymona Hołowni raczej, niż do ojca Rydzyka.

Zawsze bardzo lubiłam i szanowałam ks. Bonieckiego, ale… ostatnio nawet ja mam pewien problem z jego wypowiedzią na Przystanku Woodstock.

Z tą mianowicie, w której powiedział, że „diabelskość Nergala to diabelskość z jasełek. Nie ma w nim nic diabolicznego.  Diabeł się dobrze sprzedaje w tej formie, no, to ją Nergal -wybrał.”

Mam wrażenie, że tym razem znany i lubiany duchowny (być może chcąc przedstawić się młodzieży jako „spoko koleś”, w przeciwieństwie do reszty „skostniałego” Kościoła), nieco, mówiąc popularnie, przegiął.

Wydaje mi się – mimo wszystko – że nazwanie „gównem”, które należy „zeżreć” tekstu, na którym opiera się spora część naszej kultury, a także wiara prawie 2 miliardów ludzi na świecie (bo przecież nie tylko katolików!) trudno nazwać zachowaniem „miłym, mądrym i sympatycznym.”

Sam ksiądz zresztą potem przyznał, że „to było po prostu chamskie.” Aha, a więc jednak…

Bardziej zasmuca mnie jednak fakt, że nie kto kto inny, jak ksiądz katolicki, uważa, że MOŻNA propagować dowolne idee nawet bez szczerego, wewnętrznego przekonania – tylko dlatego, że coś „dobrze się sprzedaje.” I że to jest całkowicie nieszkodliwe, niewinne (jak  nie przymierzając tytułowe jasełka), pod warunkiem, że sprzedawane będzie w atrakcyjnym opakowaniu.

Ja bardzo przepraszam, ale „diabełek z jasełek” (bez względu na to, jak bardzo ugrzecznionym „demonikiem” – plastikowym, rzec by można – wydaje mi się sam Darski, który ostatnio zaczął już oficjalnie używać nazwiska „Nergal”), to jest Boruta z Zamku w Łęczycy (polecam tamże uroczą wystawę „Diabły Polskie”, zdjęcie poniżej), a nie zespół Behemoth.:)

No, chyba, że uznamy także (jak zrobił to ostatnio w prześmiewczym felietonie Krzysztof Feusette) – że jeden z utworów tegoż zespołu, zatytułowany „Chwała mordercom świętego Wojciecha” – to w istocie nic innego, jak tylko tradycyjna polska kolęda, nawołująca do pokoju, pojednania i tolerancji religijnej. :)

„Nergal to miły, spokojny, mądry człowiek.”. – dodawał ksiądz. Tego nie neguję, niewykluczone, że PRYWATNIE taki  właśnie jest – co więcej, byłam pełna podziwu dla jego działalności na rzecz chorych z chorobami szpiku kostnego.

Nie zamierzam też – wbrew obawom księdza Adama – zbierać drew na jego stos, ani też wystrzeliwać go z armaty.

Chcę mieć tylko (i aż) prawo do mówienia o tym, że to, co zrobił z Biblią mi się nie podoba (choćby nie wiem jak „miłym” poza sceną był człowiekiem). Że było to głupie, chamskie, niepotrzebne, złe. Uważam, że chamstwu, przemocy i nienawiści należy się przeciwstawiać w każdej postaci, a nie je bagatelizować i rozgrzeszać. Nasz świat na pewno nie stanie się od tego lepszym miejscem.

A przecież nawet dobrzy ludzie robią czasem złe rzeczy, prawda? (Sama jestem pewnie najlepszym  tego przykładem…)

Chociaż – i tu się pewnie zdziwicie – podobnie jak ks. Boniecki miałabym duży problem z nazwaniem skandalicznego czynu Nergala „obrazą uczuć religijnych.”

Pomijając już inne obiekcje, które mam wobec tego pojęcia (por. „Obraza uczuć religijnych – czyli co?”) – zawsze uważałam, że UCZUCIA można żywić tylko względem OSÓB, żyjących lub zmarłych.

Gdyby więc ktoś mi powiedział, że moja śp. Babcia była… jakby to ładnie powiedzieć… kurtyzaną, mój ojciec – złodziejem, a Jezus – największym zbrodniarzem znanym ludzkości, mogłabym słusznie poczuć się zraniona w mojej miłości do tych Osób – i nikomu nic do tego. (Dlatego też ROZUMIEM także oburzenie braci muzułmanów, gdy ktoś np. wyzywa ich Proroka od pedofili – choć nie popieram agresywnych form wyrażania owego oburzenia).

Ale Biblia (czy Koran), przy całym moim szacunku dla świętych Pism, OSOBĄ jednak nie  jest…

Chociaż, z drugiej strony, gdyby ktoś mi podarł list od mojego Ojca (a tym w odczuciu wielu wierzących jest Biblia:)), wrzeszcząc, że mi go wepchnie do gardła, to też chyba miałabym prawo poczuć się urażona?

Por. też: „”Obraza uczuć religijnych”” – czyli co?”

 

Obwiniony: ks. Boniecki?

Wiedząc doskonale, że najprawdopodobniej nic (poza, oczywiście, całkowitą likwidacją tego bloga i definitywnym zniknięciem z Sieci…) nie jestem w stanie uczynić, aby odwrócić choć na chwilę uwagę moich przeciwników od mojej osoby, a skierować ją na inne zagadnienia – zdecydowałam się mimo wszystko znów podzielić z Wami kilkoma przemyśleniami na temat, który ostatnimi czasy bulwersuje wielu…

Muszę od razu powiedzieć, że WIDZIAŁAM wywiad ks. Adama Bonieckiego z Moniką Olejnik w TVN24 – i trudno mi się w nim dopatrzyć czegokolwiek, co by uwłaczało w jakiś sposób Kościołowi czy też kapłańskiej godności Księdza.

Być może przełożeni oczekiwali od niego większej jednoznaczności „w sprawie krzyża” – pytany o to, czy ten symbol powinien pozostać w sali sejmowej, czy też nie, udzielił salomonowej odpowiedzi, jakoby obie opcje były poprawne. Byle tylko nikogo nie urazić?:)

Ale mimo wszystko nie sądzę, by było to „przestępstwo”, które należałoby „ukarać” aż zakazem publicznych wypowiedzi (notabene, podobnie uczyniono swego czasu z o. Pio) – mam więc nadzieję, że jednak NIE O TO chodziło… Tym bardziej, że w przypadku ks. Piotra Natanka (którego zwolennicy teraz nader chętnie porównują z ks. Adamem) ten ostateczny środek dyscyplinujący został poprzedzony szeregiem ostrzeżeń i wcześniejszych analiz – a przecież tamten kapłan miał na sumieniu o wiele poważniejsze wykroczenia przeciwko doktrynie i dyscyplinie kościelnej.

A może chodziło tu po prostu o swoiste ćwiczenie Księdza w zakonnej ascezie? O powiedzenie mu: „Kiedy byłeś naczelnym „Tygodnika Powszechnego”, chodziłeś, gdzie chciałeś i mówiłeś, co chciałeś – ale teraz, gdy się zestarzałeś, kto inny Cię opasze i poprowadzi, dokąd nie chcesz” (por. J 21,18) ?

Szanuję prawo przełożonych do postępowania w ten sposób – i nie jest moim zamiarem negowanie wartości zakonnego posłuszeństwa – tym bardziej, że sam ks. Boniecki (inaczej, niż ks. Natanek, który pomimo kościelnych zakazów kontynuuje swoją działalność…) także jej nigdy nie negował.

Rozumiem jednak także tych licznych wiernych (lepszych ode mnie!) którzy są zaskoczeni decyzją odnośnie znanego i lubianego kapłana, której im nikt nie wyjaśnił. Wiem, wiem, że Kościół „nie ma w zwyczaju” komentować podobnych spraw – ale może już właśnie nadeszła pora, by zmienić ten obyczaj? Czy Kościół naprawdę coś by na tym stracił?

A swoją drogą – podczas tego pamiętnego wywiadu ksiądz Boniecki sprawiał wrażenie wyczerpanego… Może trochę odpoczynku istotnie dobrze mu zrobi?

POLECAM TAKŻE: 33 44