Święty Mikołaj na ławie oskarżonych.

Wielu już przede mną pisało o św. Mikołaju, jako o tej „kukułce”, która rzekomo zajęła miejsce Dzieciątka w stajence betlejemskiej – a przede wszystkim w świadomości dzieci (i dorosłych!) na całym świecie. No, ale myślę, że o tym nigdy dosyć…

Zastanawiałam się zawsze, dlaczego nasza kultura, która oparła się swego czasu inwazji ateistycznego Dziadka Mroza ze Wschodu, tak łatwo i prawie bez walki poddała się zalewowi tych przerośniętych, komercyjnych krasnali, utrzymujących, że mają cokolwiek wspólnego ze świętym biskupem starożytnej Myry w Azji Mniejszej? I sądzę, że powody są co najmniej dwa.

Po pierwsze, ten nowy, laicki Mikołaj został zupełnie oderwany od swoich chrześcijańskich korzeni, skojarzono go za to np. ze skandynawskim trollem, który przemieszczał się saniami zaprzężonymi w kozy lub renifery, przez co stał się bardziej „multikulti”, bardziej „trendy” i znacznie bardziej do zaakceptowania dla współczesnego świata, któremu – niestety – coraz częściej religia kojarzy się jedynie z fanatyzmem i ciemnotą.

Proces ten poszedł już tak daleko, że tę „nową, świecką tradycję” z entuzjazmem praktykują ludzie, którzy z chrześcijaństwem nie mają nic wspólnego, a nawet niewierzący. Obecnie nawet niektórzy żydowscy rodzice kupują dzieciom prezenty gwiazdkowe po to, aby „nie było im przykro.” Słyszałam też o Japończyku (buddyście), który, widząc odświętnie przystrojony kościół, ze zdumieniem zapytał: „To chrześcijanie też obchodzą Christmas?!”

Historyk Ammian Marcellinus, zresztą bardzo niechętny wyznawcom Chrystusa, już w IV w. n.e pisał, że ludzie lubią święta, ponieważ wtedy jedzą do syta i noszą piękne szaty. W takim kontekście oczywiście obojętne się staje, Z JAKIEJ OKAZJI się właściwie świętuje…

Podejście to wydaje mi się jednak o tyle nieuczciwe, że – przy całym moim zainteresowaniu i szacunku dla innych tradycji religijnych – ja nie zamierzam świętować Ramadanu ani święta Chanuki…

Skradziono nam te Święta – i ukradziono też św. Mikołaja…

(Choć z punktu widzenia chrześcijańskiego upominki można byłoby sobie wręczać równie dobrze z okazji wspomnienia świątobliwego biskupa, który ponoć hojnie wspomagał ubogich, jak i na przykład na święto Trzech Króli, na pamiątkę tych darów, jakie „Mędrcy ze Wschodu” złożyli Dziecięciu – i tak zresztą drzewiej bywało…)

Innym powodem tak oszałamiającej kariery naszego oskarżonego jest na pewno fakt (znany także z niektórych popularnych ostatnio reklam), że ta postać przyczynia się w doskonałym stopniu do wzrostu…sprzedaży. I czy ktoś w ogóle jeszcze pamięta, że w tym całym obdarowywaniu się powinno chodzić bardziej o wzajemną miłość i bliskość, niż o kosztowne prezenty?

I wypada chyba w tym miejscu zacytować mądrą sentencję, którą – przy okazji którejś z przedświątecznych akcji charytatywnych – przypomniał znakomity aktor, Franciszek Pieczka: „Ja, święty Mikołaj, ale ten prawdziwy, zachęcam do DAWANIA, a nie do KUPOWANIA!” Nic dodać, nic ująć.

Gorzka „Czekolada…”

Słynny francuski film jest, przyznaję, nie pozbawiony pewnego wdzięku: oto szlachetna Vianne (niemal tak słodka, jak ów tytułowy smakołyk..), którą bez wielkiej przesady można byłoby nazwać „dobrą czarownicą”, leczy ludzkie dusze przy użyciu czekoladowych specjałów – a jednak tuła się po świecie wraz z córką Anouk, przepędzana z miejsca na miejsce przez nietolerancyjnych tubylców.

I kiedy trafia do kolejnego miasteczka, okazuje się że i tam (jak wszędzie) sama przemoc, smutek i zakazy – jednym słowem, KATOLICYZM.   Dopiero pojawienie się w tym świecie naszej dobrej wróżki wprowadzi w tę zatęchłą atmosferę nieco życia i radości…

Wszystko to pięknie, tylko że… ten obraz jest mocno zafałszowany – może dlatego, by na tym ponurym tle gwiazda słodkiej Vianne świeciła tym jaśniej. (Przykład pierwszy z brzegu: nigdy nie słyszano, by gdziekolwiek jedzenie czekolady – nawet w Wielkim Poście! – uważano za grzeszne i zakazane, jak sugeruje ten film. Co więcej: w „arcykatolickiej” Hiszpanii damy aż tak bardzo przepadały za tym słodkim przysmakiem, że kazały go sobie przynosić nawet do kościoła. No, chyba, że „czekolada” jest tutaj tylko metaforą wszelkich radości życia, rzekomo zakazanych katolikom…) A może to po prostu z powodu tradycyjnej francuskiej fobii antychrześcijańskiej? Bo występuje tu klasyczny, czarno-biały podział świata: złe jest (z definicji) wszystko to, co katolickie – natomiast dobre to, co wolnomyślicielskie…

Jest to zresztą częsty problem filmowców, że jeżeli już gdzieś pojawia się temat chrześcijaństwa (a już na pewno – katolicyzmu) – to prawie zawsze w kontekście jakiegoś wewnętrznego smutku, skostnienia, niemocy, czy wręcz zbrodni (to w kryminałach i thrillerach :)), które mogą zostać przezwyciężone dopiero dzięki interwencji kogoś „z zewnątrz” („Czekolada”, „Zakonnica w przebraniu”, „Nie jesteśmy aniołami”, „Znaki”, „Trzeci cud” – i tak dalej, i tak dalej…).

Inne religie natomiast są – jak mi się wydaje – traktowane przez X Muzę z większym szacunkiem, zaciekawieniem i sympatią (Zob. np. „Mały Budda” czy „Przygody rabina Jakuba”).

Jakoś nie mogę sobie wyobrazić filmu, w którym taka wyzwolona Vianne przyjechałaby do – odmalowanej w podobnie czarnych kolorach – wioski żydowskiej czy muzułmańskiej…Toż zaraz podniósłby się krzyk na co najmniej pół świata…